Borwol - 2010-03-08 13:48:51

„(...) A przy piątym księżycu roku władców morza deszcz ognia i siarki zaleje nasz świat pozostawiając tylko zgliszcza. Nie lękajcie się przeto. Nim pożoga strawi niewiernych, otworzą się drzwi, aby Ci co wierni mogli ocaleć”
                        Zwój ze świątyni Serkosa- Pana, który widzi


Czciciele Taneta!- niewysoki siwy mężczyzna z długą do pasa brodą i wielkim symbolem oka na piersi stanął na małym podeście w skromnej karczmie, żywo gestykulując- Zbliża się koniec! Uciekajcie! Wrota są już otwarte! Nie wiemy ile czasu nam pozostało!
- Wrota do rzyci chyba- krzyknął jeden z obecnych zanosząc się śmiechem, a reszta zawtórowała mu stukając się z wielkim zapałem kuflami pełnymi złocistego napoju.
- Nie śmiejcie się głupcy!- krzyknął jeszcze głośniej oburzony wieszcz.- Znacie proroctwo. Zaczęło się. Na zachodzie całe miasta pustoszeją  uciekając  do bram. Ze wschodu zmierza tu już potężna armia połączonych sił wolnych miast, kierująca się prosto do naszej nowej ziemi obiecanej. Nie wiem co zostawią po sobie idąc przez tę wieś- powiedział wzruszając ramionami.-Poza tym naprawdę nie widzicie, że coś jest nie tak? Jako słudzy Pana porządku i natury powinniście widzieć, że nawet zwierzęta dziwnie się zachowują. Kiedy wasze kury zniosły ostatnio jajka, a krowy dały mleko? Na całym świecie dzieję się to samo. Ten świat umiera. Sam to widziałem…- starzec zamyślił się.
W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem i stanął w nich postawny mężczyzna w stroju herolda.- Lord Meangroth najwyższy na całej Ceardei, przywódca państwa zachodniego, wielki przewodniczący loży rycerskiej, arcymag wielkiego kręgu i arcykapłan Wistosa wzywa wszystkich wolnych mieszkańców terenów środka do przyłączenia się do wyprawy przez portale i pomocy w budowie naszego nowego świata. Ludzie zjednoczmy się i ratujmy! By udowodnić dobre intencje Lord Meangroth oferuje  za samo przybycie  jedną sztukę złota na rodzinę- herold wyszedł i zatrzasnął drzwi, a po chwili rozległ się tętent oddalającego się konia.
-To jak? Kiedy ruszamy?- spytał nieśmiało Corn- starszy wioski-Wiem, że większość jest już przygotowana, ale resztę proszę, żeby zajęła się tym dziś.-powiedział-Niezależnie od tego czy świat się kruszy, czy nie- inni w to wierzą i nadchodzą zmiany. Żeby przetrwać trzymajmy się razem.

Harold Z. - 2010-03-10 22:26:38

Pssssssssszzzzz... Kłęby lekko sinawego dymu zakłębiły się nad głowami zebranych przy stoliku w kącie karczmy. - Można to podsumować tak - zaczął powtórnie swą opowieść młody mężczyzna o brązowych, dość długich włosach i czarnej opasce z materiału na czole - Po to masz na szyi łeb...- Żebyś nie był kiep! - dokończyła zgodnym chórem trójka pozostałych. Tiaaaaaa.... Kolejny rozbrykany kłąb dymu potoczył się do góry zwijając się w najróżniejsze fantazyjne kształty.
Hej, Ross co zamierzasz dzisiaj robić? W końcu to prawdopodobnie ostatni dzień tutaj. - zagadnął jeden z okupujących stolik, dość wysoki i barczysty. A sam nie wiem. Muszę uporządkować swoje graty, pewnie przejdę się tu i tam. Ale wieczorem... będę czekał tu na Was, w karczmie razem z antałkiem. Pierwszy na mój koszt. Mam nadzieję, że nie zawiedziecie. Koniec zdania utonął w salwach śmiechu, brzękach kufli i przekrzykiwaniach się.
Kurczę, czy człowiek mógłby chcieć czegoś więcej od życia? Nieeeee.... Od ośmiu lat Ross uważał się najszczęśliwszego człowieka na świecie. Gdy  błąkając się przybył do wioski. Był zmęczony, był głodny, chory, ubranie miał w strzępach, nie miał nic do zaoferowania. A oni go przyjęli, jak swojego, jak brata. Ciepłym posiłkiem, schronieniem, troską i szczerym uśmiechem. Cieszył się, kiedy okazało się, że może być potrzebny, że dla niego też znalazło się miejsce, jego rola. Po pół roku powracania do zdrowia w wiosce, często przechadzając się po okolicznych lasach, odkrył w sobie niezwykłą smykałkę do wszelkiej maści ziół i eliksirów. Sam nie wiedział jak to robi, ale intuicyjnie potrafił z iście chirurgiczną precyzją oddzielać potrzebne części roślin od reszty, wymierzać potrzebne dawki, mieszać je ze sobą, w poszukiwaniu coraz lepszych i niezwykłych środków. Duże oczy z łatwością wypatrywały potrzebne okazy wśród traw łąk. Kiedyś ich tęczówki były niebieskie teraz lewa mieniła się czerwienią. Wszystko przez to, że Ross próbował swego czasu zrobić bimber z dziwnych grzybków które znalazł na bagnach. Przez przypadek wleciała mu do wywaru kolba wypełniona saletrą. Z kociołka nie było co zbierać, z Rossa o mało co też nie. Na szczęście zdążył zasłonić się stołem i uniknął efektów pokazu pirotechnicznego. Jednak jedno małe świecące "cuś" trafiło go w twarz zostawiąjać pamiątkę w postaci tęczówki w negatywie.
Raz w tygodniu,  w dzień targowy rozkładał swój niewielki kramik oferując różnorakie ziółka, niektóre leczące, inne po prostu smaczne lub służące jako przyprawy. Zdarzało mu się dla specjalnych klientów wyciągnąć spod lady małą buteleczkę z lubczykiem albo innym afrodyzjakiem. Zaprzestał tej działalności kiedy pewien młodzian kochający się (z wzajemnością) w córce młynarza zlekceważył zalecenia co do sposobu spożywania pewnego naprawdę silnego środka(Miało być ćwierć butelki na raz do kroćset!), pomylił pokoje i zamiast upojnej nocy z ukochaną ślicznotką władowal się do łóżka przyszłej teściowej. Gospodyni się podobało, panu domu mniej. A młodzianowi to chyba najmniej,  siekierę która o mały włos nie pozbawiła go przyrodzenia zapamięta chyba do końca życia.
Całe szczęście Ross mógł jeszcze sprzedawać środki dodające nocnego animuszu tym mężczyznom, którym czasem zdarzało się nie stanąć na wysokości zadania. To akurat niczym nie groziło, wręcz przeciwnie zyskał sobie dozgonną wdzięczność kilku par.
Maszerując raźnie do swojej chatki położnej nieco na uboczu Ross pogwizdywał. Schludny strój podróżnika w kolorze szarej zieleni leżał idealnie, nie męczył i przyzwoicie chłodził, podobnie jak ciężkie buty w których można by pokonać ogromne dystanse bez narzekania na ból. A przynajmniej tak mu się wydawało. Kiedy ktoś chciał mu delikatnie dogryźć, albo z niego zażartować  mówiono na niego per "Rogal" z racji szerokiego uśmiechu jaki często widniał na jego pociągłej, całkiem przystojnej twarzy. To dlatego, że ludzie których traktował teraz jak najprawdziwszą rodzinę nauczyli go ważnej rzeczy - kochać życie, jego każdą chwilę i umiejętności obdarowywania radością każdego. Nie wspominając iż owy "rogal" był też częstym efektem pykania rozmaitych ziołowych mieszanek, które Ross namiętnie palił korzystając z dębowej fajki. Był raczej średniego wzrostu, dość postawny, ale nie jakoś super silny. Dbał o swoje ciało, ale tylko w takim stopniu by móc dźwigać bez problemu swoje bagaże i odbywać długie wędrówki, a nie jęczęć przy każdym wysiłku jak ostatnia cipa. Nie chciał być typem kolesia, który wchodząc do karczmy najpierw puszcza przodem swoje barki, potem bicepsy, a na końcu siebie, zostawiając w każdym miejscu brutalne i krwiste ślady własnegp miecza i prącia.
Wszedł na werandę swojej parterowej chatki z niewielkim poddaszem. Usiadł na chwilę. Część rzeczy już spakował, miejsce na którym siedział było otoczone wszelkiej maści tobołkami dzwoniącymi albo szeleszczącymi przy dotknięciu. -Bogowie, jak ja kocham to miejsce...- westchnął i zabrał się za leżącą na wierzchu książkę z zakładką gdzieś w dwóch trzecich. Bardzo lubił czytać. Dzięki temu zyskał sobie poważanie i opinię mądrego człowieka pomimo tego, że miał zaledwie 22 lata. Ale też dzięki temu sypał dowcipami i anegdotami jak z rękawa wzbudzając ogólną wesołość podczas biesiad i pobytów w karczmie.
Chyba nieco przysnął, ponieważ kiedy zdał sobie sprawę, że książka zwisa mu w dłoni, słońce już chyliło się ku zachodowi. Wszedł do wnętrza swojego domu, powitał go dobrze znany, przyjemny i kojący zapach ziół i narzędzi do tworzenia tego co lubił i z czego żył. Teraz w zasadzie było tu już pusto, najważniejsze rzeczy zostały już spakowane, znajdowały się tu już tylko drobiazgi codziennego użytku. Ross wyjął mały kociołek, wrzucił resztki królika i trochę warzyw, wyniósł całość przed dom i rozpalił ognisko. Posiłek pod chmurką to jest to! - pomyślał.
Kiedy obiad zaczął wydawać z siebie smakowite opary, udał się na poddasze. Nic już tu nie było oprócz małej skrzyneczki z czerwonego drewna. Ross starał się do niej nie zaglądać, bo zawsze psuło mu to humor i wzbudzało niepokój. Teraz jednak nadeszła ta chwila kiedy nie można tego było odłożyć na później. Otworzył kuferek i wyjął z niej nieduży, złoty wisior z symbolem siedmioramiennej gwiazdy. Uśmiech momentalnie zgasł.
Gdybym tylko mógł sobie przypomnieć... Miał ten amulet ze sobą gdy pojawił się w wiosce. Jednak jego umysł okrywała mgła zapomnienia, nie pamiętał nawet jak się nazywał, przeszłość pozostawała niezbadana...
Założył amulet na szyję, a skrzynkę wziął pod pachę. Schodząc na dół zgarnął do niego jeszcze kilka pozostałych rzeczy. No to fajrant, jeszcze tylko kociołek.
Kiedy wyszedł na zewnątrz, obiad dość dosadnie oznajmiał że jest gotowy do spożycia. Postarał się, żeby zapamiętać ten posiłek. Umyte sprzęty po skończonej uczcie wylądowały, gdzieś w bagażu, a Ross pogrzebał nieco w tobołkach i wyjął długi myśliwski nóż, który włożył do wysokiej cholewy prawego buta, oraz wspaniały łuk - prezent od starszego wioski jako znak przyjęcie do wspólnoty wioski. Przydawało się to nie raz, ponieważ nie wszystkie składniki eliksirów Rossa rosły sobie spokojnie i czekały na zerwanie. Czasem potrzebna była współpraca jakiegoś zwierzęcia, a te skłonne do tego raczej nie były.
Oddalając się w promieniach zachodzącego słońca, Ross zaczął nucić. Lubił śpiewać, lubił piosenki, lubił zabawę. Dziewczęta też lubił, ale póki co nie znalazł jeszcze takiej, z którą chciałby spędzić całe życie.
Generalnie jeśli można go opisać w jednym zdaniu mogłoby ono brzmieć tak: Niegłupi wesołek z jedną dewizą życiową: "Po to masz na szyi łeb, żebyś nie był kiep".

Zapadał już lekki zmierzch kiedy sylwetka Rossa powracającego z wędrówki po okolicy skierowała się w stronę karczmy przygotowana na długotrwałe oblężnie karczmianego stołu przy pomocy dzbanów piwa i najlepszego jadła.

Spoiler:

Jak ktoś nie może sobie wyobrazić to Ross wygląda mniej więcej tak (hippie xDD) :Dhttp://img214.imageshack.us/img214/7177/zielarzxd.jpg

sunnyendrju - 2010-03-11 10:06:31

Gulp, gulp, gulp… Beeeeek- Głośne beknięcie niedaleko miejsca zajmowanego przez François Villona, wyrwało go z zamyślenia, w którym znalazł się on po wydarzeniach zachodzących tego dnia w karczmie. Odziany był w szary, wygodny strój podróżnika, który zapewniał odpowiednią ochronę przed deszczem, słońcem i zimnem. Materiał, z którego został zrobiony był mocny, a kolor sprawiał, że się nie wyróżniał i trudniej odgadnąć jest profesję którą się zajmuje. Ważne były również wygodne i mocne skórzane buty. Odgarnął dawniej czarne jak smoła, teraz lekko przyprószone siwizną, włosy z czoła i rozejrzał się wokół. W kącie zauważył miejscowego zielarza Ross’a, skinął mu głową, ale tamten ewidentnie tego nie zauważył, zajęty rozmową z miejscowymi. Ostatnie wydarzenia źle wpłyną na interesy. – zaklął w myślach – i tak już jest ciężko przez te kilka miesięcy odkąd stolica opustoszała. Spojrzał na karczmarza Justina, który był jego przyjacielem z dzieciństwa i poprosił go o nalanie kolejnej porcji złocistego eliksiru, produkowanego w miejscowym browarze. Piwo to było jednocześnie niesamowicie smaczne i jednocześnie wyjątkowo zdrowe, co zawdzięczało mieszance ziół dodawanych przy jego warzeniu.
-Coś mi się wydaje Justinie – powiedział podnosząc kufel do ust – że nadchodzą wyjątkowo niekorzystne czasy dla naszych interesów.
Pięć zim temu François zawarł umowę z karczmarzem, na zakup większych ilości piwa. Justin miał również zawsze zarezerwowany pokój dla swego przyjaciela. W ramach rekompensaty Villon serwował specjalny rabat na wszelkie produkty, które niezbędne były w życiu codziennym, a których wieś nie była w stanie sama wyprodukować. Dzięki temu złocistemu płynowi udało mu się zbić niewielką fortunę i korzystając z niej kupić niewielką kwaterę w Ceardtown. Kolejnym dobrem źródłem dochodów stał się przybyły 8 lat temu zielarz Ross, który produkował eliksiry bardzo chętnie kupowane w stolicy.

François uwielbiał tą wioskę i doskonale poznał jej teren, okoliczne pola i lasy. Goldenleaf było dla niego przyjazną przystanią, w której mógł zatrzymać się kiedy tylko chciał. Spędził tutaj swoje dzieciństwo, a więc wszystkie wspomnienia, nawet te smutne nabierały przyjaznego blasku. Jego ojciec był myśliwym, dzięki czemu nauczył on swego syna wielu przydatnych rzeczy, jednak w wyniku nieszczęśliwego wypadku, gdy młody François miał 7 lat, na jednym z polowań miał on niefortunne spotkanie z niedźwiedziem, z którego tylko niedźwiedź wyszedł cały. Jego syn musiał od tego czasu zacząć jednocześnie zajmować się utrzymaniem domu oraz pomagać matce i mimo że nie było mu lekko, potrafił poradzić sobie z napotkanymi trudnościami. Te ciężki chwile w jego młodym życiu sprawiły, że usamodzielnił się i starał się zawsze dążyć do celu. Dzięki temu, że ojciec zostawił mu niewielki spadek,  w postaci wozu, skórzanej zbroi i solidnego miecza zwanego „Płomień” (ojciec w czasach swej młodości był najemnikiem, dzięki czemu miecz miał ten brał udział w niejednej historii opowiadanej przy kominku) oraz dzięki uzbieranej przez niego monecie, udało mu się rozkręcić niewielki interes polegający na dostarczaniu dóbr między okolicznymi wioskami a stolicą. Mimo, że stał się bardzo zajętym człowiekiem zawsze starał się jak najczęściej odwiedzać matkę i nawet gdy ta zmarła, kilka razy do roku odwiedzał jej grób.

Był on człowiekiem potężnej postury, dobrze umięśnionym i będącym dumnym ze swych potężnych bicepsów i rozbudowanej klatki. Mimo, że nie był już młody, miał 45 lat, starał się dbać o swoje ciało, dzięki czemu wyglądał lepiej niż wielu w jego wieku. Niestety wraz z wiekiem, czasami zaczynał mu dawać znać o sobie krzyż, więc unikał nadwyrężania go. Budowa jego ciała sugerowałaby znikomą aktywność umysłową, jednak w przypadku Françoisa nie było to prawdą. Za masą mięśni krył się umysł uczciwego kupca, mającego wiele pomysłów i wiedzącego co może przynieść mu korzyści. Był on również ateistą i pojęcia „bóg/bogowie” używał tylko jako dodatek do swojego słownika.
François dopił do końca swoje piwo i odstawiając kufel rzekł do karczmarza:
-Za każdym razem gdy tu wracam, zadziwia mnie ono swoim aromatem i wspaniałym bukietem – powiedział z szerokim uśmiechem – No cóż na mnie pora,  muszę przygotować się do wyjazdu. Do zobaczenia Justin.
Po czym François rzucił monetę, podniósł się od lady i udał do swej kwatery na piętrze karczmy, aby zjeść posiłek i zdrzemnąć się chwilkę. Gdy wszedł do swojej kwatery radosnym szczekaniem, a następnie również mokrym i szorstkim jęzorem powitał go Raiden. François spotkał go rok temu, gdy ten błąkał się po uliczkach stolicy, dał mu jeść i od tego momentu psiak się bardzo do niego przywiązał. Przez rok wspólnych podróży Raiden zdołał nauczyć się podstawowych komend. Mimo, że psiak był wierny, potrafi też mieć swoje kaprysy. Gdy jest głodny i nie zdoła zwrócić na siebie uwagi w inny sposób, gryzie po rękach oraz jest nieufny wobec obcych. 

Po podniesieniu się z podłogi, François nałożył jedzenie zarówno sobie jak i wiernemu psiakowi.
-Dobry Raiden – rzekł i poklepał psa po głowie.

Po obiedzie nadszedł czas na wypoczynek po tej wyczerpującej czynności. Chwilka jak to zwykle bywa przeciągnęła się do 4 godzin. Zaraz po przebudzeniu, na wszelki wypadek sprawdził czy wszystko jest gotowe do podróży, a w związku ze swoim mocno mobilnym stylem życia, lubił być zawsze przygotowany do natychmiastowego wyruszenia.
-Raiden czas na spacer – zawołał, po czym wraz ze swoim psem poszedł pochodzić po dobrze mu znanym lesie. Kiedy słońce zaczynało już zachodzić uznał, że najwyższa pora wracać z powrotem do karczmy.

Grumnir_Obcisłousty - 2010-03-11 18:18:20

Zapadał zmierzch, gdy powolnym krokiem sunął z powrotem do swojej chaty, ręką prowadząc konia ciągnącego mały wóz. Sakiewka trochę utyła przez dzisiejszy dzień, jak zwykle karczmarz kupił cały towar, jaki Asgeir wyprodukował. Poza zaopatrywaniem miejscowych w skóry, futra i mięso, posiadał też trudną do opanowania umiejętność warzenia przedniego piwa z lokalnych zbóż. Przynosiło mu to wystarczający dochód, by wyżyć z dnia na dzień; więcej nie potrzebował i nie pragnął. Wciągnął głęboko powietrze, rześkie i czyste; przez chwilę czuł, jakby znów wiał wokół niego wiatr Północy, wspomnienia powracały. Nigdy do końca nie opowiedział nikomu swojej historii i nie miał takiego zamiaru - przeszłość pozostawił za sobą, tak jak swoją ojczyznę. Paradoksalnie daleko na południu, gdzie jego blond włosy, potężna broda i masywna budowa były cokolwiek niecodzienne, odnalazł spokój. Jego skóra była mocno wysuszona, zaś od ucha do połowy policzka ciągnęła się ciemna blizna po ostrzu. Długie włosy nosił luźno, zaś broda kończyła się niewielkimi warkoczami. Oczy miał niebieskie. Chodził odziany w skórzane ubrania, jedynie wyróżniającym się fragmentem było futro, które nosił w zimowe dni, dawniej pewnie śnieżnobiałe, dziś uprzejmie określiłoby się je jako 'przydymione'. Gdy tak stał, zwrócił wzrok w dół biegu rzeki, która uchodziła ku północnym morzom. Nigdy nie czuł się do końca pewnie nawet i tutaj, jakby obawiając się, co może przybyć wbrew prądom wody.

Gdy dotarł do chatki, oddalonej o kilka stai od wioski, oporządził konia, po czym wszedł do mieszkania. Gdy zrzucił kurtkę, odsłonił dość specyficzne tatuaże pokrywające jego prawe ramię. Wyglądało, jakby nie dokończono dzieła; tatuaż składający się z falujących linii wyglądał, jakby zaprojektowano go by pokrywał niemal połowę ciała trapera; nie odsłaniał go zbyt często, a i głupie gadki wieśniaków kończyły się cichym i spokojnym spojrzeniem Asgeir, które ucinało z reguły większość plotek - przynajmniej póki mógł usłyszeć - a resztą się nie przejmował. Na ścianie nad kominkiem wisiał dumnie topór, o sporym, wzmocnionym brązem stylisku, lśniący najprzedniejszą stalą, jaką tylko północni kowale potrafią wytworzyć.

Jego kroki skierowały się jednak ku kątowi pomieszczenia, gdzie koło paleniska znajdowało się małe gniazdo; nad nim wisiała uprząż, która na pewno nie była przeznaczona dla konia. Mówiąc szczerze, dla niczego, co widziały oczy tutejszych. Traper dbał, by tak pozostawało. Gniazdko przykryte było kocykiem; Asgeir wypowiedział kilka zdań w swoim języku do zawiniątka, po czym usiadł przy stole, by przeliczyć pieniądze na spokojnie.

Zrobił to raz.

Potem drugi raz.

Potem zaklął i zrobił się cały czerwony.

Pociągnął łyk z flaszki, którą wyciągnął zza pazuchy, wstał, założył kurtkę, przerzucił sobie za ramię topór i ruszył z powrotem do karczmy. Mimo że nikt, kogo mijał po drodze, nie rozumiał ani słowa w jego języku, przekaz jaki serwował Asgeir był dość wyraźny.

Borwol - 2010-03-12 11:26:09

Przez okna niemalże pustej karczmy leniwie wdzierały się resztki światła rzucane przez zachodzące słońce. Na stołach i przy barze Justin zapalił już świece. Ostatni raz. Teraz patrzył tylko przecierając z przyzwyczajenia i tak czyste już kufle, ospale na Rossa pałaszującego wielkie pokłady jedzenia w sposób sugerujący  długotrwały post.
Francois siedział w kącie tępo patrząc na opróżnione półki w izbie. Podświadomie gładził Raidena po jego lśniącej sierści karmiąc co chwilę  paskami suszonego mięsa. Słuchał trzasków w kominku przeplatających się z rytmicznym tarciem kamienia o stal i sączył przez zęby spory kufel piwa, myśląc o tym, że lepszego już nigdy pewnie nie wypije.
Szkoda, że musimy opuścić to miejsce. I to już jutro- pomyślał Justin.Wiedział, że wszyscy szykują się do wyprawy. Nawet on spakował już większość rzeczy na swój wóz. Swoją droga chyba nie pamiętał tak małej ilości gości w swojej karczmie. Wliczając jego i Grompha,który ostrzył właśnie miecz przy kominku jako jutrzejszy ochroniarz wyprawy, w środku znajdowały się cztery osoby i pies.Mało-pomyślał po czym cofnął swoje słowa ,gdy poczuł na sobie fale chłodu wieczornego powietrza i usłyszał skrzyp otwieranych drzwi. Stał w nichAsgeir z wielkim toporem w ręce i conajmniej poważną miną. Justinowi zrzedła mina i nagle zapragnął czym prędzej oddalić się na zaplecze...

Lord_Wonski - 2010-03-12 15:12:26

W karczmie zrobiło się naprawdę cicho. Cisza ta nie trwała zbyt długo, gdyż przerwało ją donośne odgłosy dochodzące z zaplecza, konkretniej z małej kuchni po lewej stronie korytarza, z której właśnie wyleciał spasiony, lecz szybko przemieszczający się kocur. Kocur prawdopodobnie był biały, jednak śmignął przez karczmę i wystrzelił przez drzwi, między nogami Asgeira, tak szybko, iż żaden z siedzących w karczmie nie był w stanie go w pełni zobaczyć. Justin zbladł jeszcze bardziej, ponieważ znał powód ucieczki kota, który zwał się Kocioł, z racji postury oraz ulubionego legowiska. " NIECH JA DORWĘ TEGO PRZEKLĘTEG...."-krzyk w połowie przerwał łoskot zderzających się metalowych części, najprawdopodobniej garnków, z kimś, co było powodem przerwy w przeklinaniu kota.

Z zaplecza wyszedł czarnoskóry mężczyzna, wysokiej i dosyć tęgiej postury, w fartuchu i z patelnią oraz nożem w ręce. Jego ubranie, tak samo jak fartuch, były wręcz lśniące od okropnej czystości, poza plamą po oleju wielkości pięści na fartuchu blisko prawej piersi. Po czerwonym oparzeniu na barku można było domyślać się, iż olej był raczej gorący i to najprawdopodobniej było powodem tego głośnego zachowania się tego jakże sympatycznie wyglądającego człowieka spod ciemnej gwiazdy.

Co rzucało się w oczy, gdy patrzyło się na tego mężczyznę, to blizny które pokrywały jego prawą dłoń praktycznie od nadgarstka aż po obojczyk, przynajmniej tyle widać było spod koszuli i fartucha. Mężczyzna ten zwał się Tordes, patrząc na niego nie można było określić konkretnie ile ma lat, jak to jest u czarnoskórych, ale nie wyglądał na więcej niż 30 a na mniej niż 25 lat. Sam Tordres nigdy nie odpowiadał na pytania o swój wiek, a jeśli już odpowiadał to było to głównie lakoniczne "Spier...laj". Jego twarz nie była może jakoś szczególnie piękna, jednak nie można było jej odmówić jakiegoś uroku. Miała ona wyraz dość sympatyczny, lecz poznaczona była wieloma bliznami, śladami po oparzeniach, podrapaniach, być może nawet po jakiś ugryzieniach. To nadawało trochę złowieszczego wyglądu uśmiechowi, który nie schodził z twarzy Tordesa dość często.
Uśmiech ten był zaś jak słońce, gorący, ciepły i złocisty niczym najczystsze złoto. Uśmiech Tordesa był doprawdy złoty, gdyż ten oto czarnoskóry mężczyzna posiadał cały komplet złotych zębów, który zastąpił jego wcześniejsze, naturalne uzębienie.
Gdy uśmiech ten przestał oślepiać, można było dostrzec resztę sylwetki Tordesa.
Spod fartucha wystawał dosyć sporej wielkości pas, do którego były przypięte różnej maści sprzęt w dużej części metalowy. Dziwnego kształtu noże, drewniany młotek, mały toporek, dziwne mieszadła i sakiewki, z różnego materiału i różnej wielkości. Tyle by rzec, iż wyglądał niczym uczłowieczona kuchnia.

Niewiele by się pomylił ktoś, kto by tak myślał. Tordes był kucharzem w tej karczmie, choć od niedawna, może od 3 albo 4 miesięcy.Przez ten czas poznał większość mieszkańców wioski, jak nie wszystkich. Z częścią nawet od czasu do czasu rozmawiał, jak np. z Rossem, u którego kupował przyprawy, lub z Villonem, którego pytał najczęściej o wieści w stolicy jeśli ten z niej właśnie wracał. 
Co robił wcześniej, nie wiadomo, jednak pewnego dnia przybył do wioski razem z Villonem, udał się do karczmy i zapytał o pracę kucharza. Traf chciał, że dwa dni wcześniej kucharz zrezygnował z tego szlachetnego stanowiska i odszedł w sobie tylko znanym kierunku. Po teście wstępnym, który przeszedł śpiewająco dosłownie i w przenośni, gdyż uwielbiał sobie podśpiewywać.
Tu warto wspomnieć o pewnej sytuacji, która przydarzyła się podobno w jednym z miejsc, gdzie Tordes wcześniej pracował. Pewien bard słysząc podśpiewywania kucharza, jako że było ono dosyć głośne, kazał przekazać gospodarzowi, iż nigdzie nie spotkał człowieka, który potrafiłby tak wspaniale współbrzmieć z tarką do warzyw, którą wtedy używał Tordes. Bard, według ludzi, podczas wieczornego występu zaśpiewał balladę, tyle że.. nie tą częścią ciała co przeważnie. Bard przechorował 2 tygodnie na dziwne dolegliwości żołądkowe, a ludność miejska zaczęła go po tym "sławnym" występie nazywać "Plecomówcą". Po tym incydencie Tordes był zmuszony niejako do przejścia do jednego z konkurentów swojego wcześniejszego pracodawcy.



Tordes jako kucharz posiadał umiejętność, jakiej mógłby pozazdrościć każdy. Miał niezwykle wyczulony węch i smak, który pozwalał mu nawet z mięsa szczura przyrządzić danie, które nie ustępowało jagnięcinie w sosie betuqo, podawanego w najlepszej restauracji w stolicy. Z miejscowych plotek można dodać, że Tordes był podobno testerem jedzenia jakiegoś wysokiej rangi bogatego szlachcica, który udaremnił próby otrucia swojego pracodawcy. Jednak los nie był łaskawy i szlachcic został otruty. Syn szlachcica podważył zdolności Tordesa, uważając, iż jeśli nie jest w stanie wyczuć trucizny gdy ktoś jej używa w pobliżu, to jest zwykłym szarlatanem. Tordes podobno odpowiedział wtedy, że jego praca kończyła się na badaniu czy trucizny nie ma w jedzeniu i to też zrobił, po czym zażądał zapłaty. Syn szlachcica nie wytrzymał i wyciągnął szable, jednak Tordes jak sam potem podobno mówił (o ile można wierzyć plotkom), że potraktował napastnika "daniem z diety wysokożelazowej, z dodatkiem duralumu". Ale to tylko plotka, i nie ma chyba szans by to potwierdzić. 

Tak więc Tordes stał u wyjścia/wejścia zaplecza, z patelnią w prawej ręce, ręce, w której "brakowało" małego palca (na pytania o tym Tordes też odpowiadał lakonicznie), z guzem wielkości dojrzałego jabłka i wściekłym wzrokiem badał wnikliwie salę. Gdy zobaczył Asgeira, uśmiechnął się złośliwie, ukazując sali swoje 24-karatowe zęby . Sam Tordes wie tylko kto zrobił i wstawił te zęby, ale musiał to być mistrz zarówno jeśli chodzi o medycynę, jak i o jubilerstwo. "Ach, Asgeir, czyżbyś wracał po więcej?"- zapytał Tordes, podrzucając prowokująco 3 kotlety, które zanim opadły z powrotem na patelnie, wykonały zawadiacką pętlę i obrócone na nie przypieczoną stronę, złowieszczo wylądowały dokładnie na tych samych miejscach, rozpryskując trochę gotującego  się jeszcze oleju na podłogę.

Harold Z. - 2010-03-14 16:57:20

Mały skrawek cebuli zawisł na chwilę w kąciku ust Rossa by po chwili zniknąć za murem wyszczerzonych w szerokim uśmiechu zębów. Znał tą dwójkę, z Tordesem nawet od czasu do czasu ubijał interesy. I doskonale wiedział, że ani jeden ani drugi nie zwykł ustępować w takich sprawach. Widzę, że ostatni dzień będzie do zapamiętania, szykuje się dym. Nie to, żebym chciał im przerywać, ale na wszelki wypadek... Po czym Ross wyjął ze swojej torebki z ziołami trochę składników oraz miseczkę z moździerzem. Cicho ubijając i miesząjąc uformował dwie średniej wielkości kulki z cienkimi końcami na górze i postawił na stole koło świeczki. Zamierzam dokończyć tą pieczeń, jest naprawdę dobra i żaden półmózg mi w tym nie będzie przeszkadzał. Zaraz zaraz jak Tordes mówił na takie sytuacje jak ta teraz? Niggahmonment? Chyba tak, cokolwiek to znaczy.... Uśmiech znikł, ustąpił miejsca apetytowi Rossa na ostatni ciepły, smaczny posiłek w tej wiosce popijany wybornym piwem. Doskonałe to piwo... Nic dziwnego w końcu to ja dobieram zioła do niego. - pomyślał z uśmiechem.

Szary - 2010-03-14 18:09:34

Gdy gwarna od zgiełku krzątających się ludzi wioska cichła, skąpana w leniwie płynących promieniach zachodzącego słońca, nic nie zapowiadało już dodatkowego zamieszania. Jednak owy obraz sielanki nagle przerwał potężny huk. Hałas dochodził odległych głębin lasu jednakże dźwięk łamanych i wyrywanych drzew był tak wyraźny jakby działo się to w samej wiosce. Zerwało to na nogi wszystkich mieszkańców. Przerwali oni dotychczasowe zajęcia i ze strachem wypatrywali tego co miałoby wyjść z lasu. Jednak jedyne co nadeszło od strony lasu to silny podmuch wiatru który niósł liście, płatki kwiatów i niewielką ilość kropel wody które które rozbiły się o skamieniałe twarze wieśniaków...
   Źródło zamieszania zniknęło równie szybko jak się pojawiło. Cisza utrzymywała się już dłuższa chwile gdy wystraszeni mieszkańcy odzyskali odrobinę życia. Co się stało? Co teraz? Powinniśmy uciekać? Takie pytanie kłębiły się w głowach wszystkich. Niektórym nieskładne myśli cisnęły się na usta, jednak po chwili zamieszania rozsądek zaczął brać górę. Ktoś rzucił ,że to na pewno ziemia się osunęła, ktoś inny ,że gdyby coś miało z lasu wybiec to już byśmy to widzieli. Ostatecznie ludzie z lekkim niepokojem w sercu wrócili do kończenia swych zajęć.
  Jakieś dwadzieścia minut tym zajściu gdy w lesie panowała zupełna cisza i wszystko zamarło spod kupy liści i gałęzi przebił się miecz lśniący niczym pochodnia w ostatnich promieniach słonecznych. Cholera! Tak do jutra nie wyjdę spod tego drzewa! Gdyby nie ta durna szkapa wszystko by się inaczej potoczyło... muszę się pospieszyć ,bo już niedługo nurt odzyska bieg i mnie tu zaleje, a moknąć nie mam ochoty. hmmm... moje możliwości w obecnej chwil są dosyć ograniczone ,bo właściwie nie mogę nawet sięgnąć by się po nosie podrapać... wrr... kiepskie sytuacje wymagają kiepskich metod Młodzieniec rozsuwając się w miarę możliwości wsunął twarz za kołnierz swojego płaszcza i na tyle na ile mógł wystawił rękę przed siebie. Po chwili gałęzie zajęły się ogniem który w mgnieniu oka je spopielił. Dorian szybko wstał ze świeżo powstałych popiołów. brrrr... zimno! - spojrzał na rękę- chociaż to i dobrze... nie oparzyłem się dzięki temu. Szybko rozglądając się dookoła ujrzał straszny obraz. W promieniu kilkuset metrów drzewa były powyrywane, a na wprost odarte z gałęzi pnie niczym bale przetoczyły się przez spory połać ziemi. Dorian wytężył wzrok. Na kilku pniach zauważył grube ślady krwi. pfff ktoś miał chyba mniej szczęścia niż ja. Cóż za pech... młodzieniec nagle przerwał rozmyślanie ,a oczy mu się poszerzyły. Usłyszał potężny szum wody zza swoich pleców. Wyskakując ile sił w nogach na prawą stronę. Lądując z dość głośnym metalicznym dźwiękiem przeturlał się szybko i spojrzał jak spieniony nurt rzeki porywa drzewo pod którym był uwieziony.
Gdy chłopak wstał szybko sprawdził czy niczego nie zgubił. Dokument znalazł, broń była na miejscu chociaż fakt ten nie sprawił mu radości. Patrząc na miecz ojca od razu mina sposępniała mu jeszcze bardziej.
  Dorian urodził się w rodzinie o długiej tradycji alchemicznej. Wszyscy alchemicy w historii rodu byli wybitnymi mistrzami lecz największym z nich wszystkich był jego ojciec. Osoba którą ,albo się kochało ,albo nienawidziło. Podziwiany przez wszystkich alchemików był zawsze niedoścignionym wzorem do naśladowania. Nawet śmierć we własnym eksperymencie nie odebrała mu nawet odrobiny jego sławy. Bycie synem tak wspaniałego alchemika powinno napawać dumą jednakże Dorian poznał złą stronę takiego stanu rzeczy. Zawsze był w cieniu ojca... Nieważne jak bardzo by się starał i tak jego osiągnięcia były o krok za osiągnięciami jego ojca gdy był w jego wieku. Doprowadziło to do frustracji młodzieńca oraz chorobliwej pogoni za legendą ojca.
  Dość nie mam już czasu na te ciepłe rodzinne wspominki. Dorian wyciągnął z wewnętrznej kieszeni szczelnie zamknięty worek z nietypowego czarnego materiału. Wewnątrz znajdował się kryształ z obracającą się powoli złotą kulką. Żywe złoto. Materiał o którym mało kto słyszał ,a jeśli już słyszał to bałby się zbliżyć na odległość kilometra. hmmm... jeszcze tylko kilka składników... jeszcze tylko kilka... Młodzieniec schował Materiał z wielką starannością i szybkim krokiem podszedł w stronę zakrwawionych pni. Dokonując krótkich oględzin wstał rozglądając się za koniem. Po dłuższych poszukiwaniach znalazł rumaka przygniecionego drzewem. No tego jeszcze brakowało! Doskonałe zakończenie dnia... hmmm chyba gdzieś tam była jakaś wioska. Dorian założył kaptur na głowę poprawił płaszcz i szybkim krokiem zaczął maszerować w stronę wioski.

Grumnir_Obcisłousty - 2010-03-15 13:17:55

Asgeir stał w drzwiach karczmy, mierząc wzrokiem lodowato niebieskich oczu Tordesa. Przechylił głowę wpierw w jedną, potem w drugę stronę, strzelając kośćmi. Odrzucił topór, podwinął rękaw i uśmiechnął się lekko.

Przyjdź i spróbuj - krótko rzucił Tordesowi w twarz, uginając lekko nogi.

sunnyendrju - 2010-03-15 17:48:42

Gwałtowne pojawienie się Asgeira i Tordesa sprawiło, że François wyrywając się z rozmyślenia, ze zdziwienia uniósł wysoko brwi i szybko zauważył, że cała ta sytuacja może stać się niezła rozrywką w ten nudnawy wieczór. Szybko uspokoił Raidena(i rzucił mu kolejny kawałek mięsa), który równie zaskoczony jak właściciel, po pojawieniu się obydwu postaci zjeżył sierść, wyszczerzył zęby i zaczął warczeć, po czym(François) z szerokim uśmiechem rzekł:
-Ależ witajcie moi Panowie. Jak widzę pojawiła się szansa, iż w dzisiejszy piękny wieczór, staniecie się jego głównymi gwiazdami - po czym zwrócił się do bez wątpienia zaciekawionych(w wypadku Justina również i wystraszonych) kompanów - W takim razie może mały zakładzik? Czy dziś na klepisku zobaczymy potężnego Asgeira, wojownika, w którego żyłach płynie krew berserkerów i barbarzyńców, czy też do puli zostaną dodane złote zęby naszego czarnego przyjaciela? To jak Panowie, wchodzicie?

Harold Z. - 2010-03-15 18:19:31

Ross wstając od stołu ze swym nieśmiertelnym "rogalem" wyzierającym spod bujnej czarnej brody położył garść monet koło François. Asgeir - powiedział rozbawionym głosem, po czym wrócił do własnego stolika, usiadł tak, żeby wszystko widzieć jak najlepiej i schował przed chwilą zrobione kulki do kieszeni, nie wyjmując z niej dłoni. Zaczyna się zabawa... Chyba sobie zapalę.

Borwol - 2010-03-15 21:46:24

Atmosfera powoli gęstniała i Justinowi wcale było nie śpieszno do żadnych zakładów. Delikatnie skinął na Grompha, który przerwał swoją czynność i powoli wstał uważnie przyglądając się Asgeirowi, którego twarz nie zdradzała najmniejszego choćby zakłopotania. Twarz karczmarza za to zmieniała barwy co chwilę i to od tych bardzo jaskrawych po sine, jednak po dłuższej chwili zdecydował się, że z dwojga złego, lepiej uciekać w stronę kucharza. Powoli zaczął przesuwać się w jego kierunku
Ej! Jutro stąd wyjeżdżam i nie chce oberwać żadnych siniaków.- Pomyślał Gromph po czym usiadł do przerwanej czynności i monotonnie wybijanego rytmu, zerkając jednak Na wszelki wypadek na stojącą naprzeciw siebie dwójkę...

Lord_Wonski - 2010-03-17 00:07:15

Atmosfera w karczmie zagęstniała niczym dobrze przyrządzony sos miętowy. Tordes rzucił okiem na salę i zauważył wyczekujące spojrzenia. Ludzie, którzy niczym jak wygłodzone wilki patrzyli na stado pasących się owiec po przeciwnej stronie przepaści, którymi w tej sytuacji byli Tordes i Asgeir. Villon zbierał zakłady, Justin nadal starał się pozostać z dala od tej całej sytuacji, choć jak Tordes zauważył, zaczął przemieszczać się na jego stronę, a raczej w stronę zaplecza.
"Skąd u ludzi ta żądza krwi? Jaka szkoda że kolejny raz będę musiał ich zawieść"-pomyślał kucharz. Spojrzał na Asgeira, którego wyraz twarzy zdradzał kompletny brak uczuć, jednak dawał do zrozumienia, że jest gotów do bitki w każdym momencie.

"No to... Zaczynajmy."- powiedział swoim chropowatym, donośnym głosem czarnoskóry, po czym... schował nóż, odwrócił się na pięcie i spokojnie udał się do kuchni. Ludzie znajdujący się w karczmie z początku nie wiedzieli co się dzieje, wgapiali się osłupiali w wejście na zaplecze, lecz zanim zdążyli podjąć jakieś działanie, Tordes wracał z tacą, na której stały trzy talerze z parującymi daniami i dwa lśniące, kryształowe kieliszki do wina, oraz z dosyć sporym, prostokątnym pudełkiem w drugiej ręce. Kucharz położył pudełko na ławie, stojącej blisko środka sali biesiadnej, przesunął ławę na sam środek, by ludzie mogli lepiej widzieć, położył na niej tacę z jedzeniem i siadł po jednej stronie ławy, plecami do zaplecza, zaczynając otwierać pudełko i coś ustawiać na nim.
"Czy to.. szachy?!"- z niedowierzaniem w głosie stwierdził w zasadzie jeden z gości lokalu. Po sali przeszedł szmer, co gorsza, sporego niezadowolenia. Nie był to zresztą pierwszy raz, gdy Tordes "uciekał" do tej gry zamiast bić się i tracić zęby ku uciesze gawiedzi. "Czy on nie umie odczytać atmosfery?"- zastanawiali się ci, którzy po raz kolejny zawiedli się na miejscowym kucharzu.

"Tchórz!"- wyrwało się jednemu z gości siedzących w jednym z dalszych stolików. Podobnie myślało większość na tej sali, niektórzy już nawet zaczęli kłócić się z Villonem o zwrot pieniędzy,gdy odezwał się Tordes.
"Radzę nie wycofywać pieniędzy, walka się odbędzie, Asgeir sam mnie zachęcał, więc by podkręcić atmosferę dorzucam 20 sztuk miedzi na siebie." - rzekł patrząc w stronę małej grupki z Villonem po środku, po czym wsunął rękę do swojego pojemnego pasa, gdzie wszystko trzymał, wyciągnął sakiewkę, odliczył 20 sztuk miedzi, resztę wsypał z powrotem do pasa, a sakiewkę rzucił w stronę Villona. Sakiewka rzucona dosyć wysoko, by nie trafić kogoś w głowę, wylądowała na ladzie i z lekkim poślizgiem uderzyła w kufel piwa z którego pił Villon, po czym wrócił do rozkładania pionków.

Szachy te były robotą jakiegoś wprawnego rzemieślnika, lecz nie wyglądały na szczególnie cenne, raczej na nietypowe. Powierzchnia drewniana była wyłożona cienką warstewką opalu i marmuru, kolejno na czarne i na białe pola, a obramowanie było pozłacane. Było jest dobrym określeniem, ponieważ powierzchnia była już mocno wytarta, widać było, że nie jedną rozgrywkę na niej rozegrano.
Co zwracało uwagę w tym zestawie to pionki. Zrobione chyba ze szkła, lecz mieniące się w świetle białym lub czarnym blaskiem, były wydrążone w środku, a wewnątrz miały jakiś dziwny proszek. Tak to wyglądało przynajmniej na pierwszy rzut oka. Po bliższym spojrzeniu na pionki odkrywało się, że każda z figur ma inny proszek, a raczej przyprawy. Ktoś postarał się, by był to dosyć niezwykły zestaw.
Przyprawy w pionkach to nie zwykła fanaberia, ale wymyślny system. U dołu każdego pionka były małe dziurki, które, gdy się je oderwało od planszy, pozwalały zapachowi przypraw znajdujących się w środku wypełnić przestrzeń wokół planszy, czasami nawet czuć je było do 2 łokci od planszy. Gdy więc ktoś pobił figurę przeciwnika, w zależności od figury mógł poczuć słodki zapach zbliżającego się zwycięstwa. Tak więc pionki miały przyjemny i delikatny zapach lilii wodnej, goniec cynamonu, skoczek miał zapach delikatnego kwiatu hibiskusa, wieża wydobywała słodki zapach miodu, dama wypełniała powietrze delikatnym zapachem róży, natomiast król... Król zamykał w sobie zapach porażki. Osoba, która musiała przewrócić swojego króla na znak poddania się doświadczała mocnego, drażniącego zapachu, w rzeczywistości odoru, mieszanki siarki i saletry. Odór ten przypominał zgniłe jajka, więc był on kolejnym powodem, by nie przegrać.
Pionki były tak skonstruowane, że stawiając je dziurkami w przeciwną stronę, nie czuło się zapachu, jaki wydawał albo był on bardzo słaby. Tak więc przegrany mógł "cieszyć" się swoim "smakiem" porażki sam.

Tordes praktycznie rozstawił już część pionków, gdy odwrócił się w kierunku zaplecza, i gdy znalazł wzrokiem Justina, rzekł "Czy mógłbyś przynieść z piwnicy butelczynę wina, którą zawsze używam do gry?"- po czym uśmiechnął się przymilnie do Justina. Jakże Justin mógł odmówić takiemu uśmiechowi, gdy w dodatku sam chciał się znaleść z dala od Asgeira. Po chwili zniknął na zapleczu.

Tordes nie był wielkim geniuszem jeśli chodzi o szachy,co nie zmienia faktu, iż był w nie dobry. Ciężko było znaleść kogoś kto chociaż dorównywał mu poziomem w tej grze. Nie była to gra należąca do popularnych, jednak w stolicy, gdzie przebywał przez pewien czas Tordes, było popularne wśród tamtejszych graczy, że z nim się nie gra. Nikt nie wie, gdzie się nauczył tak grać, lecz pewnego dnia przyszedł ze swoim dziwnym zestawem szachów do domu pewnego szlachcica, gdzie ograł wszystkich i prawie oskubał gospodarza do gołego, gdyż ten oto "Mistrz Stolicy" nie mógł po raz szesnasty uwierzyć w swoją przegraną. Tordes jednak po wszystkim oddał poprzednim właścicielom pieniądze, które wygrał. Na pytanie gospodarza, dlaczego je oddał, odpowiedział - " Dla pieniędzy gotuję, a w szachy gram dla przyjemności". Nie zmienia to faktu, iż później większość graczy nazywała go głupcem, który nie umie wykorzystać swoich umiejętności.

Tu w wiosce jeszcze ciężej było znaleść partnera do gry. Miejscowi nie przejawiali chęci do gry prawie żadnej, a taktyka podjudzania do gry raczej zawsze kończyła się bitką, niż dobrą grą. Jednak czasem trafił się dobry gracz, dzięki któremu mogło się odkurzyć parę zapomnianych technik. Tordes jednak grał nawet jak nie miał przeciwników, gdy karczma z rana była pusta, lub gdy wieczorem nie było ruchu i wszystkie zlecenia z kuchni zostały zrobione a naczynia umyte, można było zobaczyć tego czarnoskórego mężczyznę w kącie przy lampie ślęczącego nad szachami. Nawet Justin nie przypominał sobie, by widział Tordesa w innej sytuacji niż w kuchni, przy szachach lub na targu kupującego produkty na swoje dania.
Mówiono, choć Tordes sam tego nie przyznał, że ten czarnoskóry kucharzyna nie przegrał w swoim życiu ani razu. Złośliwi wskazują tu na oszustwa albo na wybór zawodników, lecz kucharz udowadniał często, że jeśli nie jest mistrzem szachów, to ma szansę kiedyś nim zostać. Mówi się też o partii jego z samym królem, który jak wiadomo jest zainteresowany tą grą, którego efektem była wściekłość władcy i utrata pracy w stolicy przez naszego kucharza. To jest podobno powód przyjazdu tego mężczyzny do tej jakby nie patrzeć, prowincjonalnej wioski.

Ręce kucharza dzielnie wydobywały z drewnianych pudeł pionki, odtykały drewniane spody od nich i ustawiały je na planszy, co jakiś czas sięgając do pasa by uzupełnic jeden z pionków o suszone liście hibiskusa albo inny materiał zapachogenny.
"Asgeirze, sam mówiłeś że chciałbyś się odegrać za ostatni raz, wspominałeś też o jakiejś nowej taktyce... Siądź więc i przy okazji, jakbyś mógł ocenić która potrawka z zająca z tych trzech smakuje Tobie bardziej, byłbym dozgodnie wdzięczny."- rzekł Tordes nie odrywając wzroku znad szachownicy, do wielkiej postaci stojącej pośrodku sali, gdzieś na dwa kroki od stolika, z toporem w ręce...

Grumnir_Obcisłousty - 2010-03-17 15:50:40

Asgeir patrzył na Tordesa, gdy ten spokojnie rozpakowywał szachownicę i ustawiał pionki. Uśmiechnął się pod nosem i odłożył swoje manatki przy krześle naprzeciwko Tordesa.

Sekundę, muszę jedynie coś załatwić
- rzucił, po czym podszedł do Justina, kulącego się za krzesełkiem, złapał go za kaptur mocarną łapą, po czym rzucił go na ziemię koło swojego krzesła. To zrobiwszy uśmiechnął się, rozsiadł się wygodnie, bacząc by but lewej nogi spokojnie spoczywał na głowie Justina - Tak na wszelki wypadek gdyby nasz szczurek próbował gdzieś nawiać - odpowiedział na nieme pytanie w spojrzeniu Tordesa i jeszcze mocniej wyszczerzył zęby.

Szachy po chwili były ustawione. Asgeir nie grywał zbyt często, co w tej chwili przeklinał w duchu, ale słowo się rzekło. Nie był człowiekiem uciekającym przed wyzwaniem, więc spojrzał na przeciwnika ponad stołem i spytał się, pociągnąwszy łyczek gorzołu dla dodania otuchy:

Czarne czy białe?

Szary - 2010-03-18 18:53:14

Słońce zdążyło już zniknąć za horyzontem ,a szumiące na wietrze liście wraz z hukającymi puszczykami dawały znać ,że las wrócił do swojego naturalnego rytmu. Korony drzew tańczyły w rytm leśnej symfonii porywając ze sobą wszystkie ,rozbudzone zachodem słońca, nocne zwierzęta. Obraz tej harmonii zakłócany był jedynie przez wędrowca który nie zważając na otaczające go piękno parł naprzód. Czarne chmury zbierające się nad głową Doriana sprawiały ,że całe to miejsce wydawało się wypłowiałe jak strony w starych księgach które tak często czytał.
  Mijając kolejne drzewa i patrząc w gwiazdy by ocenić czy nie zbacza z drogi młodzieniec dotarł do niewielkiej polanki. Zapobiegawczo rozejrzał się by upewnić się ,że nikt nie zastawił tu zasadzki. Obawy były oczywiście daremne ,bo nikt o zdrowych zmysłach nie czyha w środku lasu na jakiś zagubionych alchemików, ale taki już był Dorian. Gdy upewnił się ,że polana jest bezpieczna ruszył w dalszą drogę. Podczas marszu uwagę młodzieńca przyciągnęła niezwykle zielona trawa. Nigdy dotąd nie widział tak bogatej i intensywnej barwy. Nagle jego rozmyślania przerwało nieprzyjemne uczucie. Dorian poczuł na sobie spojrzenie wwiercające się w jego plecy. Uczucie było na tyle nietypowe ,że postawiło wszystkie zmysły młodzieńca w stan pogotowia. Nie przerywając marszu wytężył on słuch starając się odgadnąć miejsce potencjalnego napastnika. Jednak gdy po chwili jego koncentracji kiedy wydawało mu się ,że coś usłyszał niepokojące uczucie zniknęło. Mocno zaniepokoiło to Doriana. Czyżby ktoś jeszcze w tym lesie miał jakąś sprawę do mnie? Niemożliwe... . Gdy tylko wyszedł on z polany natychmiast ukrył się za drzewem. Odczekał chwilę licząc na rozwój wydarzeń jednak nic się nie wydarzyło. Dorian wziął głęboki oddech i sięgnął po coś do jednej ze swoich kieszeni wewnątrz płaszcza. Był on już zmęczony. Dzisiejsze wypadki nie odbiły się na nim najlepiej, długi marsz też nie był zbyt pomocny w zregenerowaniu sił. Dodatkowo przemoczone buty oraz rękawy zaczynały również dawać się we znaki. Powoli wyciągnął niewielką fiolkę i leniwie zdjął kaptur. Wewnątrz fiolki znajdował się niewielki kawałek czegoś co wyglądało jak typowy korzeń. Alchemik ułamał jego kawałek po czym rozgryzł go i połknął. Jeżeli czeka mnie dziś spotkanie z kolejnym wymagającym rozmówcą to chyba przyda mi się też to... Dorian Zdjął prawą rękawiczkę i rozwiązał bandaż jaki miał na przedramieniu.
  Kontynuując wędrówkę nic nie wzbudzało jego podejrzeń, a nietypowe uczucie nie pojawiło się ponownie. Młodzieniec dotarł do niewielkiego strumyka który skąpany w świetle księżyca mienił się niczym potok diamentów. Nie zaciekawiło go to jednak gdy zerknął drugi raz w tamtą stronę zauważył sylwetkę siedzącej przy strumyku plecami do niego nagiej kobiety. Jej skóra była delikatna i blada niczym sama łuna księżyca ,a jej srebrne włosy unosiły się jak na wietrze pomimo tego ,że powierzę stało. W jej delikatnych kształtach było tyle wdzięku ,że nie mogła to być ludzka kobieta. Dorian przez ułamek sekundy zamarł. Gdy tylko się opanował poczuł ,że jego serce bije jak szalone pomimo tego ,że był on już całkowicie opanowany. Nimfa? Nie... wygląda inaczej, a poza tym gdyby to była nimfa już dawno by uciekła przed kimś takim jak ja. Oby to nie był jakiś cholerny duch opiekun tego lasu, bo może tu się małe piekło zrobić jak będzie miała do mnie jakieś pretensje. Niedobrze... będę musiał zakończyć to jednym uderzeniem. Dorian zacisnął pięść ,a oczy nabrały wyrazu mordercy, po czym ukrywając swoje intencje pod fasadą spokoju zapytał Czego ode mnie chcesz leśna istoto? Kobieta nie wstając obróciła się w stronę Doriana odsłaniając piękne kobiece atuty mieniące się w poświacie księżyca jednak jej twarz nadal ukryta była za unoszącymi się włosami. Człowiek koloru nocy i krwi Dorian usłyszał srebrzysty głos w swojej głowie. Nie zrozumiał czemu go tak nazwała ,ale nie wróżyło to nic dobrego. Chwycił z całych sił za miecz i gdy miał wyprowadzić atak kobieta zniknęła mu sprzed oczu. Dorian  Natychmiast poczuł silny uścisk na prawym ramieniu który wyrwał mu miecz. Kobieta błyskawicznie oplotła to tak mocno, że nie był w stanie sięgnąć po nic z płaszcza. Cholera! Korzeń jeszcze nie działa! To dopiero szczęście! pomyślał Dorian Uścisk kobiety trwał w ciszy... jej rozwiane włosy delikatnie niczym jedwab gładził alchemika po twarzy. Chwile mijały. Po dłuższej chwili gdy młodzieniec poczuł ,że uścisk słabnie używając całej siły wyrwał lewą rękę. Natychmiast zrywając do końca bandaż z trzymanej w górze prawej ręki i krzyknął Teraz będziesz się smażyć wiedźmo! Kobieta puściła Doriana. On błyskawicznie odwrócił się w jej stronę. Przez ułamek sekundy widział fragment jej pięknej śnieżnobiałej cery po czym usłyszał znów jej głos Nie... Przestań! Nie musisz! Alchemik niczego sobie z tego nie robiąc szykował się do potężnego ataku gdy nagle stojąca przed nim srebrzysta sylwetka rozpłynęła się w świetle księżyca. Do diabła! Uciekła ,a ja obecnie nie mam szans na pogoń. Ehh odstraszyłem ją chociaż. Musze jak najszybciej wyjść z tego lasu puki jestem na nogach. Chłopak szybko podniósł miecz i zaczął biec w stronę w którą wydawało mu się ,że jest wioska. Po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów świat zawirował mu przed oczami ze zmęczenia. Asekuracyjnie oparł rękę o drzewo próbując dojść do siebie. Minęło kilka minut gdy po dojściu do siebie odkrył ,że stoi oparty o drzewo w jakiejś wiosce. Zdziwienie było niesamowite. W pierwszym odruchu sprawdził czy nie jest pod wpływem iluzji, ale gdy zrozumiał ,że to prawdziwa wioska dopadła go zaduma. Bezsensu... Jeśli to był opiekun lasu to czemu mi pomógł. Jeśli nie to czym była ta istota? Czego ode mnie chciała? Gdybym był wypoczęty prawdopodobnie już by nie żyła ,ale... ale nie bylem wypoczęty. Miała okazje mnie zabić... Więc nie chciała odebrać mi niczego co posiadam. hmm nagroda za dobre uczynki to raczej też nie była. Wyjątkowo ciekawe zjawisko. Godne zbadania, ale nie mam na to teraz czasu Dorian Spojrzał na drzewo o które był oparty i powiedział cicho.Kimkolwiek jesteś powinniśmy się cieszyć ,że ta sytuacja skończyła się tak jak skończyła.
  Młodzieniec rozejrzał się po wiosce wypatrując jakiegoś schronienia. Szybko znalazł jakąś karczmę w której palił się jeszcze światło. Podszedł do drzwi i wszedł do środka...

Borwol - 2010-03-22 12:29:45

Banda głupców- pomyślał mężczyzna wpatrzony w cichy pochód sporej grupki ludzi. Jeśli wszyscy uciekną, to faktycznie niewiele pozostanie z naszego świata.
Po bezwzględnej wygranej Tordesa w wieczornym pojedynku szachowym i pojawieniu się niespodziewanie tajemniczego gościa w karczmie, rankiem- Goldenleaf opustoszało. Mieszkańcy zabrali swoje drobne wygrane z zakładów od wędrownego kupca i zniknęli w  swoich domach szykując się do drogi. O świcie, wraz ze wstającym słońcem, na główny plac wytoczyły się wozy mieszkańców i rozpoczął się milczący marsz. Nikt nie był raczej w nastroju do pogawędek. W końcu nikt chętnie nie zostawia za sobą dobytku całego życia. Nawet nieznajomemu udzielił się ten nastrój. A może po prostu młodzieniec taki był? W każdym razie zapłacił kilka miedziaków i dosiadł się do wozu Justina, który mimo dodatkowego zarobku i tego, że uprzedniego dnia ocalił skórę, wcale nie wyglądał na szczęśliwego.

Sam krajobraz też nie napawał optymizmem. Wszędzie było co prawda pięknie i zielono..., ale pusto. Podczas całej ośmiodniowej wędrówki mieszkańcy Goldenleaf spotkali ledwie parę osób. Wszystkie pobliskie wsie były już puste, a wszystko co mogło być kiedyś przydatne- zniszczone przez zwierzęta. Każdej nocy Corn zarządzał rozbicie obozu w takich miejscach. Stare meble służyły jako opał, a opuszczone chałupy jako schronienie przed deszczem i wiatrem. Nieocenioną pomocą okazał się również Ross, którego specyfiki przynosiły ulgę zmęczonym starcom i nieprzyzwyczajonym do wędrówki dzieciom, a także Asgeir i Tordes, którzy troszczyli się o ciepłe posiłki przed snem.

Ostatniego dnia podróżnicy dotarli do słynnego Ceardtown. Jeszcze do niedawna kwitnąca stolica, teraz siedlisko różnego rodzaju szumowin wietrzących łatwy zysk w pustych siedzibach możnych Panów. Miasto było opuszczone przez swoich włodarzy podobnie ludzkich, jak i boskich. Chaos, który w nim zapanował powodował ciarki na ciele podróżnych zmierzających do odległej o pół dnia drogi bramy. Drzwi do domów i sklepów w większości były powyłamywane a resztki mieszkańców dla bezpieczeństwa nosiła ze sobą broń.

Górne miasto wyglądało jeszcze ciekawiej.
Cholera! Aż tak? To musiała być magia. Powiedział François widząc głębokie kratery w miejscach gdzie jak pamiętał ze swojej ostatniej handlowej wyprawy, znajdował się ratusz wraz z koszarami, świątynia Wistosa, budynek gildiowy i kilka większych posiadłości. Grupa szybko minęła to miejsce. Większość nigdy nie miała do czynienia z magią, a pogłoski o mocy magów i ich wrodzonej złośliwości nie zachęcały do bliższego zapoznania się z nimi. Poza tym byli kastą rządzącą, zrzeszoną w jednej gildii walczącej o władzę z alchemikami. W związku z tym trudno się było z nimi spotkać, no chyba że było się alchemikiem albo niezrzeszonym ale wtedy, w drugim przypadku spotkanie z egzekutorem nie należało do przyjemności. Wśród podróżujących tylko Dorian sprawiał wrażenie niewzruszonego.

Wieczorem, po opuszczeniu murów miasta spotkali jeszcze kilka grup zmierzających w tę samą stronę. Przy samym portalu ludzi było jeszcze więcej. Ogólna wrzawa i huki wystrzeliwanych w powietrze przez magów  kul ognia w celu zapanowania nad tłumem, zdawały się przekrzykiwać własne myśli poszczególnych osób. Krzyki zbrojnych wcale nie uspokajały ludzi, którzy właśnie mieli wejść w coś, o czym nie mieli żadnego pojęcia. Ale tu nie było już odważnych. Począwszy od zwykłego wieśniaka przez mieszczan, żołnierzy a kończąc na magach- WSZYSCY czuli się niepewnie. Masywna brama stworzona z wielkich bloków skał pokrytych runami, zwieńczona symbolem Serkosa nie zachęcała do przekroczenia jej progu. Strach przed śmiercią był jednak silniejszy niż strach przed nieznanym, szczególnie, że magowie zapewniali bezpieczeństwo...

Kolejni ludzie znikali w kłębach dymu piętrzącego się u stóp bramy. Mieszkańcy Goldenleaf parli na przód jakimś cudem nie gubiąc się w masie ludzi. Kiedy po godzinach spowolnionego marszu nadeszła ich ich kolej Corn pierwszy w milczeniu przekroczył delikatną, mistycznie falującą taflę rozpostartą magicznie na całej powierzchni bramy. Reszta podążyła za nim.

http://images.epilogue.net/users/hexodus/f_magic_portal.jpg



Dorian zawsze był ciekaw jak mogą wyglądać takie podróże, więc wyjątkowo zaskoczył go fakt, że poza jasnym światłem, które po przekroczeniu portalu zmusiło go do przymrużenia oczu, nie poczuł kompletnie nic. Za plecami miał portal, z którego wyszedł. Dookoła otaczało go pasmo niewysokich gór zasłaniających dalszy widok. Jedyna ścieżka prowadziła w dół zbocza ku niewielkim zabudowaniom. Po chwili usłyszał plusk wody i odwrócił się aby zobaczyć jak z portalu wyłoniły trzy wozy należące do jego towarzyszy. Na jednym siedzieli Asgeir z Rossem, na drugim Villon a trzeci pojawił się bez konia z lekko zdezorientowanym Tordesem trzymającym w dłoni lejce...
Nikt więcej się nie pojawił...

Grumnir_Obcisłousty - 2010-03-24 09:53:59

Zaraz po przekroczeniu portalu Asgeir był lekko zdezorientowany, ale szybko się otrząsnął i pierwszym odruchem przerzucił kocyki, by sprawdzić czy Hafnirowi nic się nie stało. Lekko wystraszone spojrzenie pary wilczych oczu upewniło go, że wszystko było we względnym porządku. Z westchnieniem ulgi rzucił mu kawałek mięska z tobołka i zwrócił się do reszty.

Gdzie pozostali? - rzucił, rozglądając się z wysokości wozu - Te portale miały być bezpieczne! A ja miałem jeszcze rachunki do wyrównania z tą beczką trądu Justinem!

Harold Z. - 2010-03-24 19:22:53

Haaaaaaalooooooooooooooooooooł! Jest tu ktooooooooooo?? - zakrzyknął Ross, chociaż może lepszym określeniem byłoby "rozdarł mordę", ponieważ prawie cała fauna ucichła na dobre parę minut po jego nawoływaniu.
Rozglądając się wokół i widząc niepokój na twarzach towarzyszy postanowił nieco rozładować sytuację. Podszedł do swoich bagaży, chwilę pogmerał i wyjął coś, co wyglądało jak malutka chorągiewka o niezwykle jaskrawym, różowym odcieniu. Trzymając ją w prawej ręce wyciągnął ją pompatycznym gestem przed siebie i komicznym marszowym krokiem przeszedł parę metrów. Następnie wbił chorągiewkę w ziemię ogłaszając prześmiewczo-uroczystym tonem:
W imieniu naszego Paaaaana i Władcyyyy Wilhelma Pryyyszczatego Ostatniego yyyyyymmm obejmuję  yymmm w posiaaaadaaanie tą zieeeeemię. Bąąądźmyyyy płodni i yyymmm rozmnażajmy się a zieemiaaa niech nam yyyyymmm lekką będzie i przynosiiii yyyyymmm hojne plony i tak dalej i tak daaaalej yyym.. Niestety rozładowanie sytuacji średnio się udało, jeśli w ogóle. Ross zapalił swoją fajkę, wypuścił kłąb dymu i powiedział:
A tak poważnie, to jestem tym równie zaniepokojony co Wy. "To jest bezpieczne" mówili "Sztuka złota dla każdej rodziny", psia ich mać. Pytanie tylko - co MY teraz mamy zrobić? Ja myślę że nie ma rady trzeba wziąć manatki i iśc naprzód, może ktoś jeszcze tutaj trafił. Co Wy na to? Ostatnie zdanie zakończył soczystym kłębem dymu.

sunnyendrju - 2010-03-24 21:25:55

François już przejeżdżając przez jeszcze płonące, usiane kraterami i totalnie zniszczone górne miasto Ceardtown, czuł się bardzo nieswojo, podobnie zresztą jak Raiden, który leżał przy swoim Panu z uszami położonymi ku sobie. Tym bardziej nie spodobała mu się chaotyczna ciżba plebsu i mieszczan leniwie poruszająca się w okolicach portalu. Totalny brak organizacji i często również panika pośród tłumu sprawiała, że myśli Villona nie były zbyt optymistyczne. Mam złe przeczucia - pomyślał - zbyt wiele może się nie udać. Kiedy też nadeszła kolej jego kolej na przejście przez portal, zaklął on cicho pod nosem, trzasnął głośno lejcami i ruszył, dzierżąc jedną ręką lejce, nowomodnym stylem popularnym wśród kupców zwanym też z oczywistych przyczyn zimnym łokciem.

Przechodzenie przez portal przypominało zanurzenie się w wodę, a oślepiające światło, które poraziło jego oczy zaraz po przejściu na drugą stronę, wcale nie poprawiło jego humoru.
Kiedy tylko jego oczy przyzwyczaiły się do zmienionego naświetlenia rozejrzał się, aby odnaleźć się w nowym otoczeniu. Znajdował się w małej kotlince otoczonej stromymi granitowymi ścianami i drogą prowadzącą od portalu do niedalekich zabudowań, których jednak nie zdołał rozpoznać. Dno kotlinki usiane było różnej wielkości kamieniami, najwyraźniej odczepionymi od urwiska, z pośród których wystawały kępki trawy i niewielkie krzaczki.

Humoru nie poprawił również fakt, że po drugiej stronie portalu czekało tylko skromne towarzystwo, z pośród którego zniknął zarówno Justin, jak i koń Tordesa. Ehhh... Moje przeczucia jak zwykle się sprawdziły - pomyślał i westchnął głęboko. Sprawdził czy nic nie zniknęło podczas podróży przez portal i pogłaskał Raidena, który i tak nad wymiar dzielnie zniósł podróż przez nieznane. François szybko zebrał się w sobie i jak zwykle w takich przypadkach, był gotów do walki z wszelkimi napotkanymi trudnościami (oczywiście w rozsądnych granicach). Jako jedyny parsknął śmiechem w odpowiedzi na próbę rozładowania napięcia przez Ross'a, jednak widząc nadal zaniepokojone twarze współtowarzyszy rzekł:

-Panowie jak już powiedział Ross, raczej nie mamy co czekać na pozostałych i powinniśmy kontynuować podróż. - zamyślił się na chwilkę po czym kontynuował - Jednak najpierw musimy postanowić co zrobić z naszym kochanym czarnoskórym przyjacielem, który raczej sam, bez konia, swego wozu nie poruszy. Możemy podzielić przewożony ładunek pomiędzy nasze wozy, a ten zostawić tu. Musimy też wziąć pod uwagę to, że mieszkańcy niekoniecznie będą nastawieni do nas przyjaźnie.

Po czym podszedł do niedalekiej, wysokiej kupki trawy, zerwał z niej najwyższe źdźbło, które umieścił między zębami i pogwizdując, czekał na odpowiedź towarzyszy.

Szary - 2010-03-27 16:30:01

Wśród tego niezwykle głośnego, jak na tak małą grupkę ludzi, zgiełku Dorian siedział nieruchomo, ślepo zapatrzony w dal. Wyglądało to tak jakby starał się zobaczyć co znajduje się ukryte za górami. Jakby to miała być odpowiedź na zagadke gdzie przyszło mu się znaleźć w tym wąskim gronie nieznajomych. hmmm... nikt więcej nie ma zamiaru się pojawić? Nietypowe... bardzo nietypowe! Gdzie są osoby które wcześniej tu weszły? Nie mogły bez śladu zostać zabrane stad siłą. Nagle rozmyślania młodzieńca przerwały iście nieludzkie dźwięki  -Haaaaaaalooooooooooooooooooooł! Jest tu ktooooooooooo?? - Szalony, zdaniem Doriana zielarz zwany Ross'em starał się najwidoczniej ściągnąć na nowo przybyłych podróżnych uwagę całego otaczającego ich świata. Cholera! Czy on się nie zamknie! Nie dość ,że nie mogę się w tym zgiełku skupić to jeszcze tymi wrzaskami ściągnie mam na głowę tubylców którzy niekoniecznie muszą być przyjaźni!!... ehhh... mniejsza o tych idiotów. Jeśli ich zachowanie sprowadzi grupę tutejszych oszczędzi mi to chociaż zbędnego spaceru do wioski w celu pozyskania informacji. Teraz do istotnych rzeczy. Faktem jest ,że po tej stronie portalu jest teraz kilka osób ,a pewne jest ,że tak po przejściu Ci którzy by się tu pojawili przed nami nie zniknęliby bez śladu. Więc ,albo się tu nie pojawili, albo mamy tu do czynienia z magią... pff... zbyt wiele jest przeciw ingerencji tutejszych użytkowników magii... to bez sensu zabierać tylko część ludzi skoro pojawi się ich więcej oraz cóż za ingerencja mogłaby sprawić ,że nie pojawiliby się kolejni podróżni... zatem bardziej prawdopodobną opcją jest to ,że się tu oni nie pojawili wcale... Na skamieniałem Twarzy alchemika pojawił się lekki grymas irytacji gdy Ross wyciągnął coś i zaczął ponownie wbijać szpilki w uszy młodzieńca swoim głosem. W imieniu naszego Paaaaana i Władcyyyy Wilhelma Pryyyszczatego Ostatniego yyyyyymmm obejmuję  yymmm w posiaaaadaaanie tą zieeeeemię. Bąąądźmyyyy płodni i yyymmm rozmnażajmy się a zieemiaaa niech nam yyyyymmm lekką będzie i przynosiiii yyyyymmm hojne plony i tak dalej i tak daaaalej yyym.. Arrrrrrghhh... On się chyba prosi o śmierć! spokojnie... to może chociaż dam mu powód do krzyków. Jakby tak grunt zapalił mu się zapalił pod nogami. Młodzieniec zerknął na zielarza. Nie! Nie mogę tego zrobić. Kto wie czy ten teren nie jest obserwowany, a w dodatku ta banda może być zabobonna... używanie alchemii mogłoby doprowadzić do zamieszania które skończyłoby się walką, a żadna zbędna walka nie ma dobrych konsekwencji. Musze to jakoś wytrzymać... Hmm jaki jest powód tego ,że tylko my tu trafiliśmy? Czyżby coś nas łączyło? hmm... mało prawdopodobne. Może co jakiś czas brama zmienia miejsce docelowe... ehhh też nie brzmi to logicznie. Może o czyjaś ingerencja? Tylko kto by miał coś do nas wszystkich?  Jakoś nie daję wiary by osoba potrafiąca zmienić miejsce docelowe bramy zrobiła to tak nieumiejętnie ,że poza osobą na której jej zależało trafiła tu jeszcze grupa postronnych podróżnych. Taka próba byłaby zbyt skomplikowana ,aby niebyła dopracowana od ostatniego szczegółu. Zatem znowu... co mogłoby nas łączyć? pfff Bzdury!! Potrzebuje jakiegoś sensowniejszego pomysłu. hmm... Szliśmy blisko siebie ja z na wozie z tym człowiekiem... go tu nie ma... chyba za mami jechała cała reszta znajdujących się tu ludzi. hmmm... chwila to może być  to! Osoba prowadząca wóz była trochę przede mną zatem pierwsza przekroczyła bramę, a reszta weszła w tym samym miejscu chwile za mną... czyżby czyżby coś z mojego wyposażenia naruszyło działanie bramy i zrobiło niewielką, chwilową wyrwę przez którą zmieściła się tylko ta grupa? Cóż byłoby to szokujące, ale... brzmi lepiej niż moje pozostałem pomysły hmm.. chociaż... to prędzej coś z mojego ekwipunku niż ja sam... przez portal przeszło też parę osób o potężnej mocy i jakoś ich tu nie ma więc faktem posiadania umiejętności alchemicznych nie mogłem zakłócić bramy, a nie ma chyba innego powodu dla którego moja osoba mogłaby doprowadzić do tej sytuacji. Cóż punkt zaczepienia jest najwyższa pora sprawdzić teorie. Niestety dla pewności obie.  Dorian wstał niczym zbudzony z letargu. Nie patrząc ani nie odzywając się do nikogo podszedł do Bramy. Stojąc plecami do reszty podróżnych rozpiął płaszcz, aby móc po kolei sprawdzić czy któryś z jego przedmiotów oddziałuje na Bramę. Zachowanie to nie wydawało się zbyt normalne, a już decydowanie nie wydawało się uprzejme ,ale Dorian nigdy nie był znany z nadmiernej uprzejmości. Takie postępowanie mogło wywołać co najmniej zaciekawienie pozostałych podróżnych więc alchemik stał tak ,aby jak najmniej było widać. Jedyne mogło zostać łatwo zauważone to odsłonięte dwa końce jego mieczy po lewej stronie. ehhh trzeba jeszcze sprawdzić jeszcze hipotezę podobieństwa, a nikt jak widzę nie kwapi się z przedstawieniem... Młodzieniec nie odwracając się, ani nie przerywając pracy spokojnym głosem odezwał się. Jeżeli chcecie jechać dalej teraz droga wolna. Nie przeszkadzajcie sobie mną. Powiedzcie mi tylko coś o sobie i oczywiście kim jesteście ,żebym mógł was znaleźć jeżeli planujecie ruszać.

Lord_Wonski - 2010-03-27 20:57:29

Tordes widział już wiele rzeczy, nawet magia nie była mu tak straszna jak innym, ale po zniknięciu konia wraz z Justinem był zaskoczony i zdziwiony jak nigdy. "Co jest? Ja rozumiem, magia, czary, zaklęcia, ale żeby się zgubić w portalu? Przeklęty... Musiał być tak samo głupi, jak on, a myślałem że Justinowi nikt nie dorówna..."- z zamyślenia i zdziwienia wyrwało Tordesa niespotykane darcie papy obiektu znajdującego się trzy stopy na wschód i dziesięć na północ. " Haaaaaaalooooooooooooooooooooł! Jest tu ktooooooooooo??" - rozdarł się, niczym niskiej jakości papier toaletowy, Ross.
"Hmm... Oprócz mnie przeszli jeszcze Ci zawodnicy... Zielarz, kupiec, olbrzym i nowy... Dwa konie, pies, przeklęty kocur z tyłu i to zwierzę Asgiera"- tu kucharzowi rozszerzyły się mocno nozdrza. "Nie wiem po co je ukrywa, ale ma tak silny zapach, że trudno go nie wyczuć"- Tordes snuł dalej swoje przemyślenia, gdy w tym czasie zielarz darł dalej mordę i machał proporczykiem i odstawiał jakąś szopkę. Dorian zaczął się wiercić na wozie, spoglądając na bramę.
  "Mało osób do żywienia, dobrze. Większość produktów jest na tym wozie, bardzo dobrze. Dwa konie do wykarmienia bez wozu z paszą... Ch***owo..."- wtem kucharz ujrzał w dole zbocza jakieś budynki. Wtedy czarnoskóry zdał sobie sprawę, że nie tylko dziwne jest to, że przeszło ich przez portal tak mało ale i to, że nie było po tej stronie w ogóle ludzi. Nie było żadnego komitetu powitalnego, magów, którzy by pilnowali portal i porządku, śladów innych wozów... Zupełnie tak jakby nikt się nie spodziewał przybycia czegokolwiek przez ten portal.
  Tordes bezszelestnie zeskoczył z wozu, sięgnął do swoich spodni i zaczął... "oddawać" naturze co jej. Odgłos lejącej się cieczy starał się zagłuszyć nuceniem swojej ulubionej piosenki.
   Po ulżeniu sobie, podszedł do wozu gwiżdżąc swą piosenkę i gdy zaczął grzebać w podróżnej torbie blisko siedzeń na wozie, usłyszał tyradę Rossa, a później mowę Villona. Nie wiele go to obchodziło, gdyż już rozstawił swoją przenośną kuchnię i właśnie mył ręce, wyciągał hubkę i krzesiwo, przygotowywał rybę, która jeśli nie zostanie dzisiejszym daniem, będzie postrachem dnia jutrzejszego.  Nalewając do kotła wodę ze specjalnie do tego przygotowanego bukłaka (bogini Ea poskąpiła temu kawałkowi ziemi wody, nie było tu nawet zatęchłej kałuży), i zaczął "odłuszczać" rybę.
  "Jeżeli chcecie jechać dalej teraz droga wolna. Nie przeszkadzajcie sobie mną. Powiedzcie mi tylko coś o sobie i oczywiście kim jesteście ,żebym mógł was znaleźć jeżeli planujecie ruszać."- wyrzucił z siebie dość cynicznie Dorian, stojąc do reszty plecami i majstrując coś przy bramie.
   " Nazywam się Tordes, jestem kucharzem i zajmuję się twoim obiadem. Wolisz ryż czy makaron?" -odpowiedział młodzieńcowi,wyszczerzając się w stronę jego pleców, nim jeszcze reszta zdążyła odwrócić głowy.

Harold Z. - 2010-03-28 08:59:36

Mów mi Ross, chłopcze. Jak ktoś Cię potnie, to ja będę mieć największe szansę, żeby złożyć Cię do kupy. - Powiedział zielarz do wciąż stojącego tyłem Doriana. Ciekawe czy fauna i flora tego wymiaru bardzo się różni od tej z moich stron... Sprawdźmy. Po chwili oddalił się na niewielką odległość od wozów poszukując okazów flory co jakiś czas buchając niczym piec dymem z fajki.

Grumnir_Obcisłousty - 2010-03-28 13:18:04

Asgeir, ale lepiej zrobisz rozglądając się a nie rozpytując o mnie - zarechotał, po czym wyjął z tobołów łuk i strzały i ułożył je wygodnie obok siebie na wozie, topór wciąż trzymając na plecach. - Ross, zabierasz się? Panowie? Jedziemy do tych chałup czy nie? - zwrócił się do reszty.

Szary - 2010-03-28 18:41:31

   Dorian przerwał badanie bramy i odwrócił lekko głowę w stronę wysokiego jasnowłosego mężczyzny. Jak już mówiłem droga wolna. Jeżeli część z was planuje teraz wyruszyć do wioski nic nie stoi wam na przeszkodzie. Ja mam jeszcze tu parę rzeczy do zrobienia więc ruszę jak skończę, a nikt z was nie musi tu na mnie czekać. Młodzieniec następnie zerknął na Tordes i czując zapach tego co ma zamiar przyrządzić rzekł. Jeżeli ta ryba nadaje się jeszcze do spożycia to ryż.
   hmm... mamy tu dwóch osiłków. Najemnicy? Poszukiwacze przygód? Ciężko powiedzieć ,ale obecnie nie wydają się nietypowi. Nie to co ten czarnoskóry kucharz... coś mi w nim nie pasuje. Wątpię ,żeby chodziło tylko o potrzeby fizjologiczne z tym moczem, ale chyba terenu nie znaczył. Podejrzany typ, zdecydowanie będę musiał mieć go na oku. Zostaje jeszcze zielarz. Takich jak on to widziałem wielu. Tyle ,że wszyscy byli w zakładzie dla obłąkanych! mmm..praca tam pomimo tego ,że był tak krótka była bardzo owocna... szkoda tylko dla pacjentów ,że nie miała nic wspólnego z leczeniem. Ahh ale co do tego człowieka. Nie mogę wystawić jeszcze pełnej diagnozy, lecz wydaje się ,że bierze jakieś silne środki psychotropowe. Radość wynikająca z nich najprawdopodobniej ma na celu wyparcie ze świadomości jakiś traumatycznych przeżyć. Niezależnie od trafności tej diagnozy jest to osoba na którą lepiej żebym uważał. hmm... cóż nie jestem zaskoczony,że nie wynikły łączące nas fakty, a zadawanie dodatkowych pytań mogłoby wzbudzić podejrzenia. Więc tą teorie na razie odrzucamy. Zostało mi jeszcze kilka przedmiotów do sprawdzenia i z tym też skończę. Przydałoby się więc wymyślić jak dokładnie wejść do wioski. Pakowanie się tam z marszu byłoby głupotą. Przydałby się zwiad... chwila obserwacji... ostatecznie wejście do wioski od innej strony niż portal też by nie zaszkodziło. Czas chyba trochę ich zmobilizować.
   Dorian spojrzał w niebo... z przedmiotów do sprawdzenia został jeszcze przeklęty miecz ojca, rękawiczki, kilka flakonów,rodowy amulet i kilka mniej istotnych drobiazgów. Miejsce to wydało się teraz mu takie spokojne. Rozmowa podróżnych płynęła niezmiernie wolno jakby każdy ważył słowa starając się rozgryźć rozmówce. Okolica wyglądała teraz jak pustkowie. Wioska znajdując się w oddali budziła w Dorianie wrażenie opustoszałej. Nawet brama straciła dynamizm i wydawała się zastygać. Dodatkowo dręczące alchemika uczucie potęgowało w nim stan ciszy przed burzą.
Młodzieniec opuścił głowę i po chwili powiedział do Tordes'a. Kucharzu trzeba dokładnie rozejrzeć po okolicy w celu ustalenia czy nie było kogoś ostatnio tu w okolicy, a co do wyrywnych może ktoś dokona zwiadu i sprawdzi czy wioska jest bezpieczna.

sunnyendrju - 2010-03-28 19:16:27

Synu, jako że, najwidoczniej nie zostało dane ci pojąć swym zaiste niewielkim umysłem, podstawowych zasad dobrego zachowania, przedstawię się ,mimo że odwrócony jesteś do mojej osoby plecami. Imieniem mym jest François Villon, handlarz i ochroniarz w jednej osobie, podróżujący wraz ze swoim wiernym ogarem, Raidenem. Jako, że rozumiem iż zdarzają się ludzie o wyjątkowo niskiej inteligencji, nie chowam do ciebie urazy za twe chamskie zachowanie. Jeżeli miałbyś jeszcze jakiekolwiek pytania co do mej osoby, pytaj śmiało młodzieńcze. - stwierdził złośliwie uśmiechnięty François - Pozwolisz jednak, że odpowiem na nie po bez wątpienia wyśmienitym posiłku, który przygotowuje nam szanowny Tordes.
Mam nadzieję, że to nauczy gówniarza szacunku - pomyślał Villon - Nie wiem skąd bierze się ta dzisiejsza młodzież. Po czym dodał zwracając się tym razem do reszty towarzyszy:
Mam zamiar wyruszyć w stronę wioski, zaraz po posiłku. Oczywiście każdy chętny może mi towarzyszyć. - dokończył z uśmiechem.

Grumnir_Obcisłousty - 2010-03-28 19:25:44

Po posiłku to dobry pomysł. Wszelkie próby skradania się są trochę pomyłką, ktokolwiek chciałby nas zauważyć już to uczynił, jesteśmy tutaj podani ewentualnym agresorom jak na patelni - spojrzał się znacząco na wzgórza dookoła - równie dobrze możemy pokazać że nie mamy złych zamiarów i się nie certolić. - odrzekł Asgeir, kiwając głową Villonowi.

Szary - 2010-03-28 19:48:18

Na twarzy Doriana pojawił się dość wyraźny uśmiech. Zawsze bawiło go pouczenia na temat dobrego wychowania przez osoby stanu niższego. Alchemik odwracając się spojrzał w stronę François i spojrzał mu w oczy.
   Uprzejmości zostawmy w spokoju do momentu gdy będziemy wszyscy bezpiecznie pić koniak w naszych posiadłościach. Jesteśmy obecnie w nieciekawej sytuacji jeśli jeszcze komuś do tego nie doszedł. Więc  François jeśli wolisz obecnie zajmować się podstawami savoir-vivre ,a nie własną skórą to proponuje skrócić swoje cierpienia już teraz. Chociaż muszę przyznać ,że pomimo tej niestosownej do obecnej sytuacji uwagi i tak się ciesze ,że udało Ci się odpowiedzieć. Bałem się już ,że słonko skłoniło do snu, albo ,że już słuch nie ten. Dorian dość cynicznie poprawił płaszcz po czym zaczął mówić dalej skoro formalności ma pan za sobą i w swym nieprzeciętnym intelekcie przeanalizował wszystkie zagrożenia które niesie ze sobą pójcie do wioski bez uprzedniego zwiadu, oświadczam ,że do obiadu powinienem skończyć moje sprawy tutaj i samodzielnie przeszukać okolice skoro nie ma chętnych więc będę mógł udać się z wami. Alchemik ukłonił się i sprawdził co ma jeszcze do zbadania, czekając w międzyczasie na czyjąś odpowiedź.

sunnyendrju - 2010-03-28 20:05:57

Jedyną odpowiedzią Villona było pełne dezaprobaty spojrzenie i nie mając zamiaru odpowiadania na zaczepki młodego impertynenta, spokojnie czekał na przygotowanie posiłku.

Szary - 2010-03-28 20:27:18

   Dorian uśmiechnął się grzecznie kłaniając się rozmówcy. Był całkiem zadowolony z obrotu sytuacji. Poddając swoich obecnych towarzyszy lekkiej próbie odkrył ,że mają oni dostatecznie oleju w głowie ,aby nie wdawać się w zbędne utarczki gdy nic nie mogę w ten sposób niczego zyskać. Młodzieniec czym prędzej powrócił do zaniechanego zajęcia, a gdy skończył tak jak powiedział rozpoczął przeszukiwanie okolicy w poszukiwaniu śladów czyjejś niedawnej obecności. Sprawdzanie terenu szło mu dość szybko gdyż niewiele było do badania, ale jednak co jakiś czas zerkał na Bramę gdyż jej widok go martwił.

Borwol - 2010-03-28 21:47:12

Dorian, widocznie zawiedziony wynikiem swoich poszukiwań, przysiadł się do ogniska rozpalonego przez Tordesa. Zapach gotowej do spożycia ryby unosił się delikatnie zwabiając resztę towarzyszy i ich zwierzęta. Nawet Ross powrócił z pękiem jakichś nieznanych reszcie ziół, aby posilić się przed ruszeniem w dół ścieżki.
Wszyscy jedli z niebywałym zaangażowaniem, szczególnie, że nie wszyscy mieli okazję spożywać dania wykonane przez szefa kuchni ze starej karczmy Justina. Kiedy skończyli, wszyscy jednomyślnie  wpakowali się na dwa zaprzężone wozy i powoli ruszyli w stronę widzianych w oddali zabudowań.
Im bliżej byli, tym jaśniejsze się stawało, że to co widzieli to zaledwie trzy budynki postawione obok siebie na rozszerzonym kawałku ścieżki. Niewysoka, wymurowana z kamienia wieża strażnicza, stała pod niemalże pionową ścianą skał znajdującą się z jej lewej strony. Z drugiej zaś strony, nad samą przepaścią stał podłużny, parterowy budynek, zbudowany pośpiesznie z drewnianych belek, kryty strzechą. Z niego właśnie, na spotkanie przyjezdnym wyszło kilku mężczyzn uzbrojonych w krótkie miecze i odzianych w kolczugi z symbolem Ceardtown na piersi.
Witam was serdecznie panowie.- powiedział najstarszy z całej czwórki kręcąc swoim rudym wąsem - Nazywam się Caleb i z rozkazu samego Lorda Meangrotha pilnuję tego przejścia. Mam rozkaz zatrzymywać i sprawdzać jedynie większe grupy wyłaniające się z przejścia, także śmiało możecie przejść. Jednak zanim ruszycie na dół, do miasta- Tu pokazał skraj urwiska i uśmiechnął się szeroko- oczywiście tędy -wskazał ciąg dalszy ścieżki zakręcającej gdzieś za długim budynkiem- to proponuje wstąpić do naszej karczmy. Jest tuż za wieżą. Tuż przed zmrokiem robi się tam zawsze tłoczno i można poznać ciekawych ludzi. Poza tym właściciel jest ponoć najdłużej przebywającą tu osobą- Chrząknął- I teraz najważniejsze. Zakaz wchodzenia na wieżę oraz do naszych koszar, o tych, z których właśnie wyszliśmy. No i na ich końcu, na zewnątrz siedzi niejaki Gebron, wysłannik Gildii. Zameldujcie się u niego. - wyprostował się - A teraz żegnam, życzę powodzenia i wracam do swoich obowiązków - odwrócił się na pięcie i wraz z towarzyszami zniknął za progiem, z którego wyszedł.
Zaciekawieni podróżni szybko udali się w stronę przepaści, za którą miało być wspomniane przez szefa straży miasto.
A więc stąd te dziury w mieście - powiedział Francois szerzej otwierając ze zdumienia oczy. Oczom podróżnych ukazały się niezliczone połacie lasów zakrywające większą część widocznego obszaru. Z tego krajobrazu wyraźnie wybijały się dwa elementy. Pierwszy, bardziej oddalony to dziwna skała, wielkości małej góry, jakby uformowana w kształt ludzkiej postaci. A może tylko podobnej do ludzkiej? Z tej odległości trudno było to ocenić. Drugi, znacznie bliższy spore skupisko zabudowań u stóp wzniesienia, na którym się znajdowali. W środku wystrzeliwały w górę budynki, jakby żywcem przeniesione ze starego Ceardtown. Ratusz wraz z koszarami, świątynia Wistosa, budynek gildiowy i kilka innych wybijało się wyraźnie ponad oddzielone od nich powstającym cały czas murem, małe chatki wybudowane z ogólnie dostępnego drewna.
Wynocha stąd!!- Z rozmyślań Asgeira wybudził go silny kobiecy głos i jeszcze silniejsze trzaśnięcie drzwiami karczmy.

Grumnir_Obcisłousty - 2010-03-28 21:59:19

Co do czorta? - pomyślał Asgeir, oglądając się w kierunku z którego doszedł krzyk. Podjechał wozem do skraju drogi i zatrzymał go przed karczmą, podwiązując lejce przed wejściem. Zrobiwszy to schował łuk i strzały pod koce, zostawiając swój topór na plecach.

Ross, miej oko na toboły i na drogę, jeśli łaska. Kto wie czy nie będzie nas mijał kolejny wyrzucony przez portal. Jeśli wszystko jest w porządku to zaraz się cofniemy znaleźć gdzieś stajnię na wozy. Villon, Tordes, chodźcie panowie za mną, sprawdźmy co się tu dzieje - skinął głową dwóm pozostałym podróżnikom, pociągnął mocny łyk gorzałki, po czym dziarskim ruchem otworzył drzwi karczmy i wszedł do środka.

sunnyendrju - 2010-03-28 22:24:24

W odpowiedzi François jedynie skinął głową,zostawił swój wóz wraz z Raidenem pod opieką Ross'a i rozglądając się ciekawie na boki, wszedł za Asgeirem do karczmy.

Szary - 2010-03-28 23:13:14

   Dorian nie wykazując żadnego zdziwienia czy innych emocji wysłuchał Caleba . Sytuacja przybrała dość nieoczekiwany obrót. Czyżby naprawdę wszystko było w jak najlepszym porządku i ich dość nietypowe pojawienie się naturalnym sposobem znalezienia się w tej krainie? Młody alchemik jak zawsze podejrzliwy bacznie obserwował strażników oraz budynek do którego weszli.
   Jednak zakładanie najgorszego potrafi przynieść odrobinę radości. No może to za duże słowo...ulgi. Przyjechaliśmy do tych zabudowań gotowi spotkać się z nieznanym ,a tu okazuje się, że prawdopodobnie nie zabłądziliśmy tak jak się nam wydawało. Chociaż i tam pozostają jeszcze pewno nieścisłości takie jak to czemu tylko my wyszliśmy portalem... hmm i jeszcze to uczucie. Lepiej zachować wzmożoną czujność, bo kto wie co się tu naprawdę dzieje.
   Dla Doriana nie był szokiem fakt przeniesienia części budynków z Ceardtown tutaj. Widok ten był dla niego pocieszeniem. Gdyby miesiąc temu nie wyruszył na poszukiwanie jednego z niezbędnych mu składników prawdopodobnie zostałby zaprzężony do pomocy przy transporcie zabudowań, a bezproduktywna współpraca z magami była jednym z ostatnich zajęć jakie były mu teraz potrzebne.
   Nagle wzrok młodzieńca zwrócił się w stronę drzwi wejściowych karczmy. "Wynocha stąd!!" Wyraźnie dało się usłyszeć krzyk kobiety. Następnie huk. Zdecydowanie coś w karczmie się działo.
   Ross, miej oko na toboły i na drogę, jeśli łaska. Kto wie czy nie będzie nas mijał kolejny wyrzucony przez portal. Jeśli wszystko jest w porządku to zaraz się cofniemy znaleźć gdzieś stajnię na wozy. Villon, Tordes, chodźcie panowie za mną, sprawdźmy co się tu dzieje powiedział Asgeir. Po czym ruszył do drzwi.
  Z tego co mówił strażnik w karczmie idzie znaleźć ciekawych typów . Przy odrobinie szczęścia mogę spotkać jakiś znajomych którzy będą skłonni powiedzieć co tu się dokładniej dzieje. ehhh... ale bardzo możliwe bez użycia siły ciężko będzie wyjść z gospody nie mówiąc już o zdobyciu informacji. Cóż szczęście tak chciało ,że dwóch osiłków idzie przede mną więc skorzystam z okazji. Gebron nigdzie nie ucieknie. W końcu to wysłannik gildii
   Dorian bez słowa zeskoczył z wozu i dogonił Villona. Idąc teraz za jego plecami ostrożnie zmierzał w stronę drzwi do karczmy

Borwol - 2010-03-29 10:33:42

Karczma prezentowała się najsolidniej ze stojących w jej pobliżu budynków. Jej parter wykonano ze sporych kamieni odkruszonych prawdopodobnie z pobliskich skał, pokrytych teraz bluszczem, co mogłoby wskazywać na to, że budynek był dość stary w porównaniu do pozostałych. Z kolei oba piętra zbite były z mocnych desek  zwieńczone strzechą, z wystającym ponad resztę kominem z przytwierdzonym do niego dziwnym kształtem, raczej trudnym do określenia z dołu. Światło wpuszczane było do środka przez osiem, wyzierających w stronę urwiska, otworów okiennych. Nad samym wejściem wesoło, nie zważając na dźwięki wydobywające się z karczmy, huśtał się wyciosany w drewnie szyld z napisem "Pod ubitym Chrabąszczem". Napis wyglądał jakby znajomo...
Asgeir otworzył drzwi ruchem, który nie mógł raczej uchodzić za delikatny, z impetem wpadł do środka i.. stanął jak wryty.
Wnętrze głównej izby było dość przestronne. Na przeciwko wejścia znajdował się wysunięty na kilka metrów w przód, oddzielający salę na dwie części murowany kominek. Na prawo od niego znajdowały się schody prowadzące na wyższe piętra, a na lewo stał szynkwas. Reszta pomieszczenia wypełniona była mocnymi drewnianymi stołami, po sześć krzeseł przy każdym, a ściany przyozdobione różnego rodzaju trofeami. Jednak nie to zaskoczyło wojownika.
Na środku karczmy, tuż przed kominkiem para ludzi zastygła w bezruchu. Poza nimi nie było jeszcze nikogo. Zgrabna, młoda, ale dobrze zbudowana kobieta o długich blond włosach trzymała nad głową starszego od siebie mężczyzny ubranego w strój karczmarza, nogę od krzesła, którego szczątki leżały pod ich nogami. Na jej twarzy malowała się wyraźnie chęć jej użycia. Mężczyzna, choć jego włosy zapruszone były siwizną również wydawał się być krzepki, ale jedynie zasłaniał się przed ciosem. Spojrzał na przybysza również otwierając oczy ze zdumienia. Był starszy o ponad 10 lat od człowieka, którego widzieli zaledwie parę godzin temu i znacznie lepiej zbudowany, ale... czy to możliwe?
Villon wpadł gwałtownie na Asgeira, który zatrzymał się bez ostrzeżenia. Justin? Stary durniu! To ty? - wypalił.

Grumnir_Obcisłousty - 2010-03-29 15:21:41

W ciszy, która zapadła, słychać było tylko skrzypienie dech pod nogami wchodzących właśnie do karczmy towarzyszy. Niech mnie sto piorunów, weszło ci w krew chowanie się pod stołem, jeśli taka panienka jest w stanie sprawić że siwiejesz ze strachu! - zaśmiał się Asgeir donośnie. "Do czorta, co to za magia? Czyżby ten portal pochłonął nas na tak długi czas że ten dureń zdołał się postarzeć? Tak czy inaczej pies to trącał, dobrze jest w końcu zobaczyć jakąś znajomą, choćby tak kaprawą mordę" - Niech panienka odłoży tą maczugę bo jeszcze biedak na zawał zejdzie - wyciągnął rękę w kierunku kobiety stojącej nad Justinem.

Lord_Wonski - 2010-03-29 15:35:54

Gdy Villon i reszta poszła w stronę karczmy, Tordes zeskoczył z wozu, odwiązał konia od wozu i chwyciwszy za lejce jedną ręką, drugą sięgnął do swojego pasa, skąd wyciągnął garść owsa, który podstawił koniowi przed nosem. Koń, jak to koń, "wchłonął" całą garść ziarna w błyskawicznym tempie i zarżał, co kucharz odczytał jako prośbę o dokładkę.
Tordes miał rękę do zwierząt, niektórzy mówili że może z nimi nawet rozmawiać. Ci sami ludzie nazywali go smoluchem albo diabłem, więc nie można tego brać na poważnie, jednak nie zmienia to faktu, iż kucharz ten miał niezwykłą wiedzę na temat wszelakiej fauny. Jego wiedza nie była tylko teoretyczna. Kucharz radził sobie świetnie ze wszystkimi zwierzętami, jak konie, psy czy koty... Oprócz jednego, który na nieszczęście był teraz w jego posiadaniu. Kot Kocioł, przebywający wcześniej w karczmie, a teraz w garnku na wozie stojącym przy bramie, po który Tordes zamierzał się właśnie wybrać.
"Ross, jeśli możesz to odwiąż drugiego konia, niech trochę poskubie sobie trawę zanim sprowadzę tu swój wóz."- rzekł do zielarza, po czym zaczął prowadzić konia w stronę bramy. Koń, zachęcony ziarnem i znajomym zapachem kucharza, który wcześniej zajmował się jedzeniem dla wszystkich gości karczmy, w tym też koni, posłusznie udał się za nim.

Harold Z. - 2010-03-29 15:54:16

Ross zostawiony samemu sobie na jakże zaszczytnej pozycji strażnika dobytku oddał się swojemu ulubionemu zajęciu czyli paleniu fajki. Po chwili przeszedł na tył wozu do swoich bagaży i wyjął z nich łuk oraz kołczan, który zarzucił na plecy. Poprawił nóż w cholewie, następnie sięgnął do drugiego worka i wyjął szkło powiększające. Tordes zastał zielarza wpatrującego się uważnie przez lupę w znalezione wcześniej rośliny. "Ross, jeśli możesz to odwiąż drugiego konia, niech trochę poskubie sobie trawę zanim sprowadzę tu swój wóz." - usłyszał Ross.
Niech będzie. - odrzekł nie odwracając wzroku od pracy. Zawsze tak było, to zajęcie zdawało się pochłaniać go bez reszty. Wiedziałem że o czymś zapomnieliśmy. - rzucił jeszcze na odchodne z lekkim uśmiechem.
Po dłuższej chwili odłożył swój sprzęt na bok, koło łuku leżącego niedaleko jego nóg. Póki co niczego więcej się nie dowiem, musiałbym rozkładać cały swój zestaw, a nie czas na to. Zsunął sobie wianek na nos, zaczerpnął głęboko woni znajdujących się na nim kwiatów, chwycił w lewą dłoń łuk po czym wstał i odwiązał konia. Patrząc jak wierzchowiec skubie drobną trawę, wpatrywał się w nowe niebo wzbogacając je kłębami i kółkami dymu.
Niby takie znane, a zupełnie mi obce... Coś tu nie gra...  Jeszcze nie wiem co, ale mój szósty zmysł podpowiada mi... A co jeśli... wszyscy wyszli tam, gdzie powinni a my... No właśnie co z nami?
Odwrócił głowę słysząc podniesione głosy z karczmy - najwyraźniej coś się działo. Ross podłożył sobie ręce pod głowę, położył się na wozie kładąc obok łuk i poprawiając kołczan tak żeby mu zbytnio nie przeszkadzał. I dalej wpatrywał się w niebo, nasłuchując przy okazji uważnie czy ktoś nie próbuje dokonać transferu dóbr z wozu.

Szary - 2010-03-29 16:42:11

Dwóch mężczyzn  za którymi wszedł Dorian zareagowało wielkim szokiem na widok mężczyzny który był łudząco podobny do właściciela karczmy w wiosce w której się wszyscy spotkali. Jedyną różnicą było to ,że ten człowiek był o ponad 10 lat starszy od znanego im karczmarza.
   Młodzieniec z kamienną twarzą spojrzał bacznie na owego mężczyznę Biorąc pod uwagę zachowanie tych dwóch założenie ,że to starszy brat naszego zaginionego towarzysza wydaje się być dosyć błędne. Są zbyt zszokowani ,aby była taka możliwe... Niech mnie sto piorunów, weszło ci w krew chowanie się pod stołem, jeśli taka panienka jest w stanie sprawić że siwiejesz ze strachu! - zaśmiał się Asgeir  . Teraz to pewne, nie mamy do czynienia ,ze starszym bratem..ale cholera! Jeżeli to naprawdę on to gdzie myśmy byli przez tyle czasu. Nie mogła to być jakaś fuszerka czarodziej ,bo prawdopodobnie skończyłoby tak jak my dużo więcej osób... wiec co może być tego przyczyną? ehhh daremne rozmyślanie... za mało faktów by móc coś teraz ustalić. Jednak z całą pewnością jeśli to prawda to ktoś za to zapłaci! hmmm... a jeżeli nie...pff jeżeli nie to ,albo jesteśmy w jakiejś podstępnej iluzji i ktoś igra z naszymi zmysłami ,albo zbłądziliśmy jeszcze mocniej niż się spodziewałem. Tak czy inaczej brak danych do analizy jest zbyt duży. Jeżeli ten mężczyzna to ta sama osoba która z mami przeszła przez Bramę to zdecydowanie mam do niego sprawę... ehhh żałosne, ale trzeba uratować go z tych śmiechu wartych opresji. Oby miał coś ciekawego do powiedzenia ,bo jak nie to mogę być niezadowolony.
    Dorian opuścił odrobinę kaptur i zwrócił się w stronę kobiety. Ten człowiek dobrze Ci radzi. Widocznie wszyscy tu mamy sprawę do tej samej osoby... tyle ,że my potrzebujemy go całego by móc przedyskutować z nim pewne dawne kwestie, a nie możemy czekać aż mu się głowa zrośnie. Więc zwolnij nam go na czas rozmowy, a masz moje słowo ,że będziesz mogła załatwić z nim swoje interesy bez zbędnej utarczki z nami. Alchemik skinął głową na najbliższy stolik dając znać, że przy nim oczekuje karczmarza. Po czym spojrzał w stronę kobiety czekają na jej odpowiedź.

sunnyendrju - 2010-03-29 21:37:13

Zaskoczenie spowodowane gwałtownym zatrzymaniem się idącego przed nim Asgeira, zostało tylko spotęgowane widokiem podstarzałego Justina, mającego najwyraźniej w najbliższym czasie zamiar zebrania łomotu od krzepkiej dzierlatki.  Mimo, że oddalili się już dość wyraźnie od portalu niepokojące uczucie zagłębiania się w nieliche kłopoty nie opuszczało François'a, mimo widoku wielu znajomych elementów otoczenia. Miał wrażenie, że pewne elementy zdecydowanie nie pasują do układanki. Podczas wywodów swych towarzyszy zdobył wystarczająco dużo czasu, aby się zastanowić i ułożyć prowizoryczny plan. Mając zamiar ostrożnie wypytać karczmarza sprawił, aby na jego twarzy pojawił się szeroki i przyjazny uśmiech, po czym rzekł:
-Oj naprawdę Justinie - tu roześmiał się - mógłbyś chociaż starać się rzadziej wpadać w tarapaty, szczególnie z kobietami. - po czym zwrócił się do kobiety - Droga Pani, czy raczyłabyś użyczyć nam na chwile tego nicponia. Jako człowiek honoru mogę cię zapewnić, że nie stanie mu się krzywda i będziesz mogła wrócić do czynności "porządkowych", zaraz po tym jak uraczy on nas chwilką rozmowy jak to na gospodarza przystało. - po czym nisko i uprzejmie skłonił się i czekając na odpowiedź ruszył w stronę stolika, zajmowanego właśnie przez swych towarzyszy, jednak po chwili zastanowienia dodał - Z tego co pamiętam, Justinie, byłeś właścicielem kilku beczułek doskonałego piwa, którym z pewnością uraczysz swoich starych druchów.

Borwol - 2010-03-30 08:48:28

-Masz szczęście. Ja się dziś tym zajmę- powiedziała kobieta rzucając nogę od krzesła na podłogę, robiąc przy tym strasznie nadąsaną minę, zdecydowanie nie pasującą do jej wojowniczej postawy sprzed chwili.
-Kochanie wiesz, że ja nie mogę- rzucił Justin z wyraźną ulgą w głosie.
-To rozpal chociaż w kominku i sprzątnij to nieszczęsne krzesło- Odwróciła się w stronę przybyłych- Ależ oczywiście, że będę mogła z nim załatwić interesy. I to ja wpadłam w tarapaty jakieś siedem lat temu kiedy pojawiłam się pod tą przeklętą karczma i za niego wyszłam-odwróciła się na pięcie kusząco zamiatając zgrabnym tyłkiem, zostawiając Francois'a i Asgeira z otwartymi szczękami i zniknęła za szynkwasem.
Villon'owi lekko zadrgała powieka na wspomnienie starej żony Karczmarza, którą widział jeszcze jakieś pół dnia temu przed przekroczeniem portalu. W niczym nie przypominała obecnej. No, może z trzy takie...
-To moja żona Murdra- Justin zniżył głos do szeptu uśmiechając się przy tym lekko-Chyba zbliża się jej upływ krwi. Co miesiąc tak mam
-Słyszałam to!- kawałek drewna przeleciał z drugiego końca sali trafiając mężczyznę w głowę
-No właśnie tak. No ale dość już o mnie co tam u was? uśmiechnął się szeroko liczyłem że w końcu spotkam jakąś znajoma duszę. Poza Gromph'em nie było tu nikogo z naszych Murdra podeszła do stołu niosąc dla wszystkich po kuflu piwa.
Dziękuję kochanie powiedział do żony lepiąc ją delikatnie w pupę w geście znaczenia terenu na mój koszt powiedział do pozostałych
Zapal lepiej świece. Zachód się zbliża i goście pewnie zaraz się zjadą- powiedziała kobieta na odchodne.
No dobra panowie Justin nic sobie nie zrobił z prośby żony przechodząc do sedna. Wasz widok przypomina mi mojego najlepszego kucharza jakiego miałem. bez nie go to nie to co kiedyś. zamyślił się No ale macie na pewno wiele pytań. Postaram się odpowiedzieć

W tym czasie pod gospodę podjechał stary wóz Justina z Czarnym kucharzem na koźle.

sunnyendrju - 2010-03-30 12:06:01

François uprzejmie skinął głową w podziękowaniu za kufelek złocistego piwa, następnie pociągnął solidny łyk i chwile się nim rozkoszował, po czym rzekł:
-Wyborne jak zwykle, Justinie. - pokiwał głową patrząc w kufel - Mogę ci również od razu powiedzieć, że twój stary, dobry, czarnoskóry kucharz i bez wątpienia znany ci zielarz przybył razem z nami. Można by rzec, że u nas wszystko "po staremu". Ale przechodząc już do sedna rozmowy, masz rację, mamy wiele pytań, którymi, jak mamy nadzieję, uda nam się zaspokoić naszą ciekawość. - Villon zamyślił się na chwilę, westchnął i powiedział - Jako, że od naszego ostatniego spotkania mocno się zmieniłeś, więc może opowiesz nam co się z tobą działo? Możesz również opowiedzieć nam o okolicy i mieszkających tu ludziach. I być może pomógłbyś nam z umieszczeniem pod bezpiecznym dachem 3 wozów, 2 koni i kilku zmęczonych wędrowców?

Szary - 2010-03-30 16:45:50

Młodzieniec z kamienną twarzą zniósł żenadę zaistniałej sytuacji. Widok ten był tylko kolejnym dowodem na to ,że wśród ludzi nie ma równości. Jednak było to dla niego mało istotne w tym momencie. Głowę zaprzątały mu inne myśli.
   Nie jest tak zdziwiony naszym pojawieniem się jak spodziewałem się ,że będzie. hmm... Jego reakcja powinna być nieco inna. Czyżby dostał już w głowę przed naszym przybyciem do karczmy? Bo czy tak zachowuje się człowiek na oczach którego zniknęła piątka mężczyzn wraz z wozami i wyposażeniem i którzy przybywają po dziesięciu latach jakby nigdy nic bez jakichkolwiek śladów upływu czasu? Czy on nie widzi ,że jesteśmy równie młodzi jak w dniu przejścia przez bramę? hmm... czy nie dziwi go co się w tym dniu znami sało? Czyżby takie zniknięcia były powszechniejsze? Zostało to wszystkim wyjaśnione i już nikogo to tak nie dziwi... a może ten człowiek ma jakieś luki w pamięci
   -To moja żona Murdra- Justin zniżył głos do szeptu uśmiechając się przy tym lekko-Chyba zbliża się jej upływ krwi. Co miesiąc tak mam Mężczyzna po tych słowach ze zwinnością której można było się po nim spodziewać dostał kawałkiem drewna prosto w tył głowy. Dorian po raz kolejny nic sobie z tego błazeńskiego zachowania nie zrobił. Jednak następne słowa karczmarza zwróciły jego uwagę.
  No właśnie tak. No ale dość już o mnie co tam u was? uśmiechnął się szeroko liczyłem że w końcu spotkam jakąś znajoma duszę. Poza Gromph'em nie było tu nikogo z naszych
   On raczy kpić? Jak to co u nas. Jesteśmy dokładnie jesteśmy dokładnie w tym samym miejscu co jakieś dziesięć lat temu. Daleko od domu! Czy on jest ślepy? Nie widzi tych samych ubrań? Czy on jest aż tak tępy by w swym ograniczonym rozumie nie zacząć kojarzyć faktów? Może jeszcze wydaje mu się ,że ktoś taki jak ja przyłączyłby się do grupy ludzi tego pokroju i wraz z nimi wędrował taki szmat czasu? To chyba za duża ignorancja nawet jak na takiego prostaka! Coś tu zdecydowanie nie gra.
   Rozmyślania Doriana zostały przerwane przez Murdre która właśnie podała wszystkim kufle piwa. Alchemik spojrzał w stronę napoju i szybko przebadał wzrokiem intensywny kolor napoju. Nie miał on najmniejszych chęci by go wypić więc stracił nim zainteresowanie i nie ruszając kufla pozostawił go tam gdzie został postawiony.
   No dobra panowie powiedział Justin. Wasz widok przypomina mi mojego najlepszego kucharza jakiego miałem. bez nie go to nie to co kiedyś. zamyślił się No ale macie na pewno wiele pytań. Postaram się odpowiedzieć
  Te słowa utwierdziły alchemika w swoich przekonaniach. Widok dawnych przyjaciół nie był dla niego takim zaskoczeniem jak dla jego kompanów zobaczenie go. Dorian wbił bacznie oczy w karczmarza.
   Czy on naprawdę jest tak mało bystry, czy może udaje? Nie zdziwiłoby mnie to gdyby ktoś zakazał mu rozmawiać na temat wydarzeń jakie miały miejsce pod bramą, ale z drugiej strony nie dziwi już mnie jeżeli okaże się ,że te zniknięcia były masowe i na przestrzeni lat zaginieni ludzie pojawiają się poprzez wyjście z portalu.
-Wyborne jak zwykle, Justinie. -François  pokiwał głową patrząc w kufel - Mogę ci również od razu powiedzieć, że twój stary, dobry, czarnoskóry kucharz i bez wątpienia znany ci zielarz przybył razem z nami. Można by rzec, że u nas wszystko "po staremu". Ale przechodząc już do sedna rozmowy, masz rację, mamy wiele pytań, którymi, jak mamy nadzieję, uda nam się zaspokoić naszą ciekawość. - Villon zamyślił się na chwilę, westchnął i powiedział - Jako, że od naszego ostatniego spotkania mocno się zmieniłeś, więc może opowiesz nam co się z tobą działo? Możesz również opowiedzieć nam o okolicy i mieszkających tu ludziach. I być może pomógłbyś nam z umieszczeniem pod bezpiecznym dachem 3 wozów, 2 koni i kilku zmęczonych wędrowców?   
  Po usłyszeniu tego Dorian został zdruzgotany trafnością pytania. Wiedział oczywiście ,że ludzie lubią gawędzić i plotkować, ale jak  można tak nie pojmować sedna problemu. Młody alchemik niepocieszony obrotem sytuacji musiał dołożyć parę słów od siebie.
   -Tak. - powiedział Dorian w charakterystycznej dla siebie manierze -Niewątpliwie wszystkich nas interesuje co ciekawego słychać u naszego starego przyjaciela, ale obawiam się ,że mamy to pewnie stare sprawy do wyjaśnienia. Więc plotki zostawmy na później. Karczmarzu nie będę snuł skomplikowanych wywodów. Zadam kilka prostych pytań i liczę na proste odpowiedzi. Co się działo w dniu przybycia tu przez bramę po przejściu? Czy wszyscy wyszli z portalu w dniu w którym pojawiliśmy się w tym świecie? Jeżeli nie czy wiele osób zniknęło tamtego dnia? Czy zdarza się ,że osoby które tamtego dnia przekroczyły bramę pojawiają się tu z "opóźnieniem"? Wytłumacz jeszcze czemu nie jesteś aż tak zdziwiony naszym przybyciem? Czy to Ci nie dziwi? Czy w naszym wyglądzie coś Ci nie pasuje? a może ktoś już Ci to wszystko wyjaśnił i teraz Ty opowiesz to wszystko nam? Gdy odpowiesz na te pytania mógłbyś powiedzieć jak się tu sprawy mają ,a później możecie plotkować do woli już nie będę wam przeszkadzał.
   Alchemik wbił jeszcze mocniej wzrok w karczmarza. Jeżeli teraz zaczniesz kłamać nie dożyjesz następnego wschodu słońca więc obyś miał coś do powiedzenia co będzie przydatne...

Grumnir_Obcisłousty - 2010-03-30 17:35:22

Asgeir wciąż nie mógł dojść do siebie po odpowiedzi żony Justina. Wciąż lekko zdziwiony sytuacją ruszył do stolika, gdzie zdążali wszyscy. Niech mnie trąby Gjallahornu, ciekawe czy wszędzie tutaj pałętają się takie dzierlatki, nieźle się ten stary dziadyga urządził - pokręcił głową. Powoli szedł za wszystkimi, słuchając o co też wypytują Justina. Magia czy nie magia, trzeba się tutaj jakoś oporządzić. Będę musiał niedługo wysupłać skądś mięso dla Hafnira, moje zapasy nie na wiele się zdadzą. Swoją drogą, ciekawe jakie tu mają zimy. Może, jak Huunin da, Hafnirowi będzie tu lepiej niż w tamtym ciepłym klimacie. Mi również miłoby było znów tropić po śniegu. - zanotował sobie w pamięci, by przy najbliższej okazji wypytać Justina o to, jaka jest w sumie pora roku i jak też w okolicy z zimami bywa. Będzie też musiał się rozejrzeć za jakimś zajęciem. Eh, znowu do kieratu... Z tymi myślami zasiadł do stołu, ręką odmawiając napitku gospodarza, zza pazuchy zaś wyjmując butelkę swojego trunku.

Borwol - 2010-03-30 21:46:25

Ach te dzieci... z dezaprobatą pokiwał głową Justin. Dziękuję Ci Francois za skomplementowanie mojego browaru, ale prawdę mówiąc to nie to co w starym, dobrym Goldenleaf. Jeżeli faktycznie przybył z wami Ross, to będę chyba musiał znów poprosić go o pomoc. uśmiechnął się delikatnie po czym zpoważniał i odwrócił się do Doriana.Młody człowieku, skoro tak Ci się śpieszy to szybko odpowiem na Twoje pytania i zostaw starszych żeby napili się porządnego trunku. mlasnął jakby się nad czymś zastanawiał Pytasz co się działo tu pierwszego dnia od mojego przybycia? Otóż cholerne nic. Wyszliśmy z portalu w trzy osoby. Jakieś dziesięć lat temu choć dokładnie nie liczyłem. To byłem ja, Gromph i jeszcze... zawahał się jeszcze jeden mężczyzna, ale jego imienia nie mogę sobie w tej chwili przypomnieć. Długo nie mogliśmy się pogodzić, że jesteśmy całkiem sami. Nawet próbowaliśmy wrócić przez portal. Nie wiem czy już zauważyliście ale działa tylko w jedną stronę. omiótł kompanów wzrokiem zbierając ich zdziwione miny z nielichą satysfakcją Potem spróbowaliśmy szczęścia na dole, ale po ataku pierwszego większego potwora wróciliśmy tutaj. No i wtedy zaczęło się pojawiać więcej osób wychodzących z bram. Szybko się zorientowaliśmy, że niektórzy z nich weszli do wrót nawet przed nami. Szczególnie zainteresowało to mojego towarzysza Justin przygryzł lekko wargę Cholera jak on się nazywał. No mniejsza z tym. przestraszyłem się wtedy że może jest magiem, a psa Meangrotha wcale nie potrzebowałem u swego boku. W każdym razie okazało się, że się myliłem i był chyba jakimś badaczem. zamyślił się na chwilę eh... znów odchodzę od tematu. Wkrótce zaczęło nam brakować żarcia a co jakiś czas ktoś nowy wyskakiwał z portalu więc większość znalazła na dole jakieś miejsce i rozbiła obóz. W zasadzie tutaj zostaliśmy tylko my. Znaczy pierwsza trójka, a po krótkim czasie już tylko dwójka bo ten trzeci stwierdził że musi zająć się jakimiś badaniami. Dobrze, że wcześniej chociaż pomógł nam zbudować ten budynek. bo sami byśmy sobie chyba nie poradzili. wziął głęboki łyk piwa od tego czasu go nie widziałem twarz karczmarza nagle stała się bardzo smutna Parę miesięcy późnej straciłem i Grompha. Podczas nocnego polowania w lesie pod nami nagle znikąd pojawiło się stado dziwnych bestii. podobnych nawet do człowieka ale tak niesamowicie szybkich i silnych... A ten pancerz. Ja cudem uciekłem. Nasz stary przyjaciel nie miał tyle szczęścia. Podobnie jak wszyscy chyba osadnicy z dołu. Potem te bydlęta pojawiały się co jakiś czas. Jednego nawet udało mi się zabić mszcząc Grompha i nabiłem go na dachu na postrach innym. Jeszcze wcześniej za to, w czasie gdy najbardziej doskwierała mi samotność, pojawiła się moja obecna kochana żona. Do dziś nie wiem co się stało ze starą Gerdą i obym się nie dowiedział dodał mrugając znacząco okiem do Asgeira Od tego czasu zajęliśmy się witaniem nowych i tak zlatywał nam czas do momentu kiedy jakieś trzy miesiące temu nie nastąpił wysyp tysięcy ludzi z samym... tfu... Lordem Meangroth'em na czele. Ogłosił się władcą i ustanowił ten rokiem rokiem pierwszym nowej ery a sam teraz kwitnie w  swoim pałacu. Od tego czasu przerobiliśmy naszą chałupę na karczmę, a że dalej od miasta i hałasować można to i ludzi nam nie brak uśmiechnął się do wszystkich i oparł wygodniej na krześle reszta moich wiadomości to plotki także nie będę was zanudzał. Co do waszych koni i wozów to na końcu tych koszarów, co są naprzeciw karczmy znajduje się moja stajnia. Tam możecie śmiało trzymać swoje konie i wozy. Jeśli zaś chodzi o was mordy wy moje, możecie mieć na razie kwaterę na górze, u mnie. Co wy na to? Karczmarz znów pociągnął z kufla i uderzył się otwartą dłonią w czoło Wiem już młody, jak ten naukowiec się nazywał. Albert Crow. Jak mogłem zapomnieć? No to co Francois? pijemy? na pochybel starości?

Grumnir_Obcisłousty - 2010-03-30 22:07:23

Asgeir wysłuchał opowieści Justina, jedynie momentami odwracając się, by uważniej przyjrzeć się otoczeniu. Musiał przyznać że stary cap urządził się całkiem nieźle, biorąc pod uwagę przez co wszyscy przeszli. Mocniej zainteresował się, gdy słuchał opowieści o bestiach w lesie. Gdy Justin skończył mówić Asgeir musiał przyznać że był mocno zaniepokojony. Przed portalem, w Goldenleaf, nie było zagrożeń dla wprawnego myśliwego, których by nie znał lub przed którymi umiałby się bronić. Tutaj... tutaj jest niebezpiecznie. Cóż, dziki świat, niemal jak w domu - tu uśmiechnął się do swoich myśli. Najbardziej martwił go fakt, że przydałby mu się partner do polowań, a Hafnir jak na złość wciąż był słaby i stanowiłby jedynie balast dla niego.

Justin - rzucił, gdy karczmarz skończył opowiadać - pamiętasz, że wciąż mi wisisz za tamtą dostawę? Dla mnie to było niemal jak wczoraj - tutaj wyszczerzył zęby, a blizna na policzku wygięła mu się w karykaturę uśmiechu - więc zakładam że ty stawiasz. Przyszykuj więc trunek i jakąś strawę, zabiłbym za świeżą dziczyznę; ja muszę odstawić wóz i wziąć wilka do siebie - to rzekłszy wstał i machając ręką pozostałym dziarskim ruchem wyszedł z karczmy.

Szary - 2010-03-31 23:26:02

Pierwszy raz od bardzo dawna na  twarzy Doriana pojawił się uśmiech. Mały i niewyraźny jednak dostatecznie duży ,aby większość ludzi która zna alchemika uznała ,że takowy mógłby mu twarz przełamać na pół. Zaistniały stan twarzy młodzieńca nie wynikał z zadowolenia ,że część przyjętych przez niego przewidywań była prawdą, ani też z faktu ,że uzyskał skrótowy ,a jednocześnie wystarczająco szczegółowy opis tego co się tu działo. Dwa słowa wystarczyły ,aby na skamieniałej twarzy pojawiło się ponownie życie.
Proszę, proszę... kto tu się zawitał... i to tak szybko. hmm... ale cóż innego mogłem się spodziewać po kimś kto nazywa się Crow... Albert tutaj od tak dawna. Znając go pewnie rozpracował już to i owo. hmmm... ale coś mi nie pasuje. Zawsze to mógł być zbieg okoliczności... zbieżność nazwisk? Cóż zbieżność nazwisk nie pojawia się dziesięć lat przed  resztą. Ale czy to uznanie go za "badacza" na coś wskazuje? Wynikało z braku możliwości korzystania z alchemii czy może z konieczności ukrywania się przed resztą? Cóż trzeba będzie to sprawdzić.
  Młodzieniec widocznie znowu zainteresowany kuflem piwa, złapał go i zaczął bacznie wpatrywać się w złocisty kolor trunku. Jego twarz wydawała się teraz bardziej ludzka niż zazwyczaj. Lekki uśmiech dodawał jej  w wyraźny sposób ciepła pomimo nadal zimnego wzroku, a delikatne światło świeżo zapalonych świec rozpromieniało nieco bladą twarz. Po chwilowej zadumie Dorian   wstał od stołu i przesunął swój kufel w stronę Villona . Alchemik zdecydowanie zbierał się do wyjścia. Pospiesznie poprawiał płaszcz, wzrok miał skierowany w stronę drzwi.
   Przyznaje karczmarzu ,że gdy trzeba to potrafisz powiedzieć coś konstruktywnego w adekwatnej do sytuacji formie. Niemniej jednak teraz was opuszczę. Mam kilka spraw do załatwienia, ale możecie się jeszcze mnie tu spodziewać. Prawdopodobnie wrócę z kilkoma nowymi pytaniami. Moim kuflem niech zaopiekuje się osoba która bardziej go doceni niż ja. Żegnam Dorian pospieszny krokiem wyszedł z karczmy. Myśli kłębiące mu się w głowie wymagały odrobiny świeżego powietrza. Na zewnątrz oparł się o frontową ścianę nieopodal wejścia do karczmy. Widział stąd oba wozy wraz z Rossem pilnującym ich zawartości. Nie było jednak z przy żadnym z nich kucharza. Zastanowiło to trochę alchemika jednak szybko przypomniał sobie ,że ma ważniejsze rzeczy na głowie. Spojrzał on w gwiazdy i wziąwszy głęboki wdech chłodnego już powietrza zamknął oczy.
   Cholera. Na nieszczęście moje przewidywania były poprawne. To zdecydowanie komplikuje i tak zagmatwaną sytuacje. Koniecznie muszę sprawdzić czy jest jakieś rozwiązanie dla tej bolączce, ale ujawnianie mojego przybycia może spowodować pewne niechciane konsekwencje. Cóż obecnie nie mam dużego wyboru. Potrzebuje dostępu do stosownej aparatury, bo najlogiczniejszym założeniem jest ,że konieczne jest w tym świecie używanie specjalnego kręgu, a wymiana u mnie będzie... bolesna... i w dodatku trudna.  Ciekawe jak pozostali sobie radzą. Pewnie sporo z tych starych ignorantów zginęło przez nadmierne zawierzenie swojego życia jednej umiejętności ,a młodzi idioci pomarli z braku doświadczenia. pff ja szczęśliwie jestem w dużo lepszej pozycji. Liczyłem ,że taka ewentualności może kiedyś nadejść wiec fechtunek i walka wręcz nie są mi obce ,a preparaty i i oręż jaki mam powinny mi spokojnie na niejedną walkę wystarczyć. Dzięki temu nie będzie potrzeby zbędnie rzucać się w oczy, ale co dalej? Albert jeśli jeszcze ,żyje powinien znać sporo odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Będę musiał dowiedzieć się czegoś więcej o jego działalności tutaj. Teoretycznie po jego śladach będzie łatwiej go znaleźć, o ile nie zwietrzały za bardzo przez te dziesięć lat. hmmm ciężka sprawa. Musze utrzymać dawny zakres działań przy ograniczonych możliwościach. Nie mam wyboru, muszę jednak zobaczę cóż to za gildia wysyła tu swoich wysłanników i  w jakim celu. Może przy odrobinie szczęścia ten nieszczęśnik będą miał coś do zaoferowania. hmm mam nadzieje ,że  Gebron  jest nadal tam gdzie powiedział strażnik. Dorian po uporządkowaniu myśli lekko się otrząsnął i ruszył na spotkanie z wysłannikiem gildii.

sunnyendrju - 2010-04-08 18:28:29

-Ależ oczywiście, że napiję się z tobą Justinie - powiedział radośnie François - Jednak najpierw muszę odstawić swojego konia i wóz w jakieś bezpieczniejsze miejsce. - tu zawiesił głos na chwilę, aby poczekać aż arogancki młodzian wyjdzie z karczmy - Doprawdy nie wiem co też dzieje się z tym pokoleniem, ich chamstwo i skrajna arogancja po prostu wyprowadzają mnie z równowagi. - westchnął po czym kontynuował - A więc tak jak powiedziałem, zostawiam cię na chwilkę samego Justinie, aby też zorganizować sobie jakoś mój pobyt tutaj. - Po tych słowach François podniósł swój kufel i kilkoma haustami skończył jego zawartość, a następnie wstał skłonił się swemu rozmówcy i wyszedł z karczmy.

Widząc, że czarnoskóry kucharz był zajęty właśnie "transferem" konia miedzy wozem jego i Villona, zareagował tylko uniesieniem brwii, po czym rzekł:
-Drogi Tordesie jak widzę uczynnie pilnowałeś mego konia, aby też nie wpadł on w czyjeś czarne łapska. - uśmiechnął się - Jestem ci za to niezmiernie wdzięczny, a teraz możesz już przestać. - i zwracając się do obydwu kamratów powiedział - Swoją drogą zdziwicie się bardzo kto też jest właścicielem tej o to karczmy. Aby nie zdradzić tajemnicy, jedyne co mogę zrobić to zaprosić was do środka w imieniu tego jegomościa. Postaram się do was dołączyć tak szybko jak to tylko możliwe.

Po tych słowach wsiadł na wóz, pogłaskał Raidena który mimo krótkiej nieobecności pana rzucił się na niego z jęzorem, złapał za cugle i ruszył w stronę stajni.

Harold Z. - 2010-04-09 06:01:53

Ross widząc zbliżających się kamratów, zabrał leżące wokół siebie swoje rzeczy i rzekł:
No nareszcie, już myślałem że zalaliście i będę musiał dzielnie trwać na posterunku przez całą noc.

Swoją drogą zdziwicie się bardzo kto też jest właścicielem tej o to karczmy. Aby nie zdradzić tajemnicy, jedyne co mogę zrobić to zaprosić was do środka w imieniu tego jegomościa. Postaram się do was dołączyć tak szybko jak to tylko możliwe. - usłyszał od  François.
Zaproszenie przyjęte. Nie trzeba mi tego dwa razy powtarzać. - odparł zielarz mrugając okiem.
Dobra, a więc czas na moje  wejście. Pora na moją  mroczną minę twardziela.. Uchylając drzwi usiłował groźnie spoglądać spode łba na wszystkich i w ogóle być twardy i nieugięty jakby przed chwilą wykosił co najmniej piąty poziom lochów i mityczne wspominane często w opowieściach przy ognisku Tristram. Jednak "mroczna mina" szybko ustąpiła miejsca wielkiemu uśmiechowi, który spowodowany został widokiem znanej twarzy.
Justin! Mordo ty moja! Twój widok to pierwsza dobra rzecz od czasu wejścia przez ten cholerny portal. Co tam u Ciebie? Widzę, że się trochę postarzałeś. Opowiadaj wszystko, mój drogi. Ale najpierw... byłbyś łaskaw poczęstować mnie jakimś przednim piwem?
- kończąc wypowiedź sięgnął po nowy ładunek ziółek do fajki.

Lord_Wonski - 2010-04-10 20:31:41

-Drogi Tordesie jak widzę uczynnie pilnowałeś mego konia, aby też nie wpadł on w czyjeś czarne łapska.- Tordes usłyszał głos zza siebie podczas operacji transferu konia
No tak, Villon i jego kiepskie rasistowskie żarty...- pomyślał.
Jestem ci za to niezmiernie wdzięczny, a teraz możesz już przestać. Geniusz, no normalnie k***a geniusz. Kiedyś naprawdę mu coś podpie***le i się skończy zabawa. To wszystko przez te stereotypy, chociaż i tak czarny złodziej jest lepszy niż diabelska małpa...- pomyślał Tordes, po czym odruchowo wzdrygnął się na pamięć o pewnym niemiłym spotkaniu z wieśniakami przed paroma laty. Potarł ramię, na której miał dziwną bliznę, pamiątkę po tym spotkaniu. Z zadumy wyrwała go kolejna wypowiedź Villona.
Swoją drogą zdziwicie się bardzo kto też jest właścicielem tej o to karczmy. Aby nie zdradzić tajemnicy, jedyne co mogę zrobić to zaprosić was do środka w imieniu tego jegomościa. Postaram się do was dołączyć tak szybko jak to tylko możliwe.- rzekł Villon, po czym wsiadł na wóz i pojechał do stajni.
Tordes stał chwilę i zastanawiał się co robić, gdy usłyszał z karczmy przytłumione darcie ryja należące bezwzględnie do Rossa, który przed chwilą wszedł do niej. Villon coś grzebał w stajni, a Asgeir siedział dalej w karczmie.
  Jest jeszcze dzień, więc do karczmy nie mam się co wybierać. Wóz jak postoi, to nic się nie stanie, szczególnie że zostawiłem parę niespodzianek dla nieproszonych gości...- analizował sytuację, gdy nagle głośny dźwięk uderzającego metalu o metal rozległ się z jego wozu. Zaraz po tym zastąpił go niesamowity ryk zwierzęcia. Mało kto by przypuszczał, że odgłos ten pochodził od kota, który wyskoczył na jakieś pięć łokci w górę, z gracją kuli armatniej spadł kucharzowi prosto na twarz.
  Zanim kot zdążył uczepić się jego twarzy pazurami, czarnoskóry szybko chwycił go za kark, spojrzał mu w oczy, i zły niczym ogr, któremu zabrali jego ulubioną maczugę, warknął do Kotła -Chędożony sierściuchu, jak jeszcze raz odwiniesz taki numer, to przerobię cię na kotlety, a z resztek zrobię gulasz. - Pod wpływem uspokajającego głosu swojego pana, Kocioł uspokoił się w mgnieniu oka. -Miau?- słodko zagaił w celu pojednawczym kot, robiąc do tego maślane oczy. Mimo iż kucharz słynął z niesamowitego opanowania, a o jego pokerowej twarzy powstała nawet piosenka, teraz był w stanie gotującej się lawy. Gdyby kucharz nie martwił się o zboże i inną żywność, pewnie kot niechybnie trafiłby do wrzącego oleju. On jednak nie mógł sobie na ten luksus pozwolić. Kot był zarówno potrzebny w podróży, jak i w spiżarni. Bez niego myszy już dawno opieprzyłyby mu zapasy doszczętnie, zostawiając co najwyżej resztki po koniu, którego aktualnie nie miał. Tak więc po wymierzeniu kotu płaskiego i nazwania go słowem "bajacz", którego znaczenie zna chyba tylko on, kucharz udał się do wozu.
  Kota wrzucił do jego siedliska, dużego kotła, a sam zaczął powoli i ostrożnie przeszukiwać swój dobytek na wozie. W oczy rzucał się powód całego zamieszania, masywne i potężne metalowe wnyki na niedźwiedzie. Spokojnie wyciągnął jeszcze jedne wnyki tej samej wielkości oraz trzy mniejsze, na króliki lub podobne zwierzęta, zabezpieczył je i odłożył na bok. Taka niespodzianka czekała na chętnych na jego dobytek.
  Tordes szukał swojego kompletu noży "na miasto", wymienił też część rzeczy z pasa na tryb miejski, zastępując maczętę na podróżnych kozikiem na frajerów. Poszukał jeszcze torby podręcznej, chwycił "Catálogo  des animales e bestias" autorstwa F. C. Astro, zastawił wnyki i powsadzał je w swoje rzeczy.
  Po tych przygotowaniach Tordes udał się w stronę czegoś, co przypominało miasto. Rozglądał się bacznie, gdyż zamierzał poznać miejscową faunę, a co chyba najważniejsze, zamierzał zaopatrzyć się w świeże mięso oraz żywność, która była już praktycznie na wykończeniu. Tak więc szukając śladów zwierząt po drodze, z książką za pazuchą, Tordes udał się w celach badawczych do miasta.

Borwol - 2010-04-12 11:14:19

Francois powoli dogonił Asgeira swoim wozem i razem wjechali do małej stajni znajdującej się w budynku straży. W środku stał już młody mężczyzna, który pomógł obu przybyłym odciążyć konie i od razu zaprowadził je do żłoba.
Pomieszczenie było dość obszerne, choć przy tym niskie jak na stajnię. Za to nie zabrakło siana dla koni. Najwyraźniej nieczęsto koś tu je przyprowadzał. Świadczyło o tym też to, że poza nowo przybyłymi nie było tu żadnych wozów ani zwierząt. Prawdopodobnie dlatego chłopiec stajenny był tak uradowany swoim nowym zajęciem.
Po ustawieniu wozów w kącie, pod ścianą Asgeir z Villonem wyszli prowadząc ze sobą swoje psy obwąchujące się właśnie wzajemnie. Szczególnie zainteresowany towarzystwem był Hafnir, który z wielką zaciętością, zamaszyście zamiatając przy tym ogonem, zaczepiał trochę mniej ufnego i skorego do zabaw Raidena

... No i tak właśnie mniej więcej to wyglądało mój stary przyjacielu Dokończył Rossowi swoją historię- nie zrażony tym, że musiał ją opowiadać już drugi raz- Justin w momencie kiedy Asgeir z Francoisem przekroczyli próg. Zielarz pociągnął łyk piwa. Właśnie! przypomniało się karczmarzowi Dla mnie minęło dziesięć lat, ale ty chyba pamiętasz mieszankę ziół, która wzbogacała nasz trunek? Bardzo chciałbym ponowić nasza współpracę. W imię starych dobrych czasów. zamilkł na chwilę po czym dodał, widząc wzrok swojego towarzysza no i oczywiście części zysków ze sprzedanego piwa wyszczerzył zęby w najszczerszym uśmiechu jakim dysponował.

~~<O>~~


Godność, status społeczny i ewentualna przynależność do gildii Powtórzył Gebron jakby od niechcenia znaną już na pamięć regułkę, mlaskając przy tym obleśnie i wbijając swój leniwy wzrok w stojącego przed nim Doriana. A ty kocmołuchu gdzie się wybierasz? Najpierw trzeba się u mnie zameldować rzucił znad stosu ksiąg w stronę Tordesa, który właśnie beztrosko chciał przejść wąską dróżką obok rozmawiających ze sobą ludzi, ożywając na chwilę.Chodź tu! Gruby mag sięgnął po swoją laskę opartą dotąd o krzesło i dumnie poprawił brzuch wylewający się spod szat. Ale po kolei. Najpierw ty młodzieńcze. Jak cię zwą?

Harold Z. - 2010-04-14 17:38:35

Wiesz mój stary przyjacielu, myślę że coś da się z tym zrobić, ponieważ dla mnie ta mieszanka to wciąż świezy patent. - uśmiechnął się Ross mrugając okiem. - A i jeszcze jedno. Kiedy przechodziliśmy przez portal wbiłem koło niego flagę kolonizacyjną. Myślisz, że skoro jest tu już jakiś lord to powinienem złożyć mu hołd lenny, a nuż uczyni mnie swoim wasalem? - widząc totalne niezrozumienie w oczach Justina, zielarz wybuchnął śmiechem. - Żartowałem! Przecież mnie znasz. Sądzę, że z mieszanką ziół mógłbym Ci pomóc jutro. Jestem tylko ciekaw czy znajdę tu odpowiednie składniki. Chyba wybiorę się jutro rano na wycieczkę po okolicy w ich poszukiwaniu. Potowarzyszyłbyś mi trochę? Przy okazji chętnie wysłuchałbym co nieco o tej krainie. Umowa stoi? Aha - proszę ślicznie o jeszcze jedno piwo.  - dodał odstawiając wysączony do cna kufel na bok.

Szary - 2010-04-15 18:27:55

   Dorian maszerował do miejsca w którym miał przebywać wysłannik gildii. W trakcie marszu zauważył ,że jedna z osób z którymi pojawił się w tym świecie planuje dostać się do miasta szybciej nawet niż on. Proszę, proszę kucharzyna planuje dostać się do miasta bez uprzedniego kontaktu z przedstawicielem gildii? Czy to arogancja, czy ignorancja? hmm... w obu wypadkach postawa godna podziwu. Może przy odrobinie szczęścia popisze się on jeszcze odrobiną impertynencji i otworzy mi szersze pole działania...
   Godność, status społeczny i ewentualna przynależność do gildii Alchemik podniósł wzrok dotąd wbity w ziemię. Spojrzeniem które zmroziłoby krew u niejednego śmiałka zmierzył swojego obecnego rozmówce i po stwierdzeniu ,że nie jest on godny uwagi ponownie opuścił wzrok. Widok otyłego i niechlujnego mężczyzny będącego wysłannikiem gildii był dokładnie tym czego spodziewał się Dorian. Młodzieniec właśnie tak postrzegał magów. Byli dla niego nic nie wartymi karykaturami człowieka którzy stali stanowczo wyżej niż powinni.
   A ty kocmołuchu gdzie się wybierasz? Najpierw trzeba się u mnie zameldować rzucił znad stosu ksiąg w stronę Tordesa, który właśnie beztrosko chciał przejść wąską dróżką obok rozmawiających ze sobą ludzi, ożywając na chwilę.Chodź tu! Gruby mag sięgnął po swoją laskę opartą dotąd o krzesło i dumnie poprawił brzuch wylewający się spod szat. mmm... ktoś tu czuje się zdecydowanie zbyt pewnie. Cóż tak jak się spodziewałem. Niewyparzony język czarodzieja może okazać się bardzo przydatny w tej sytuacji. Tylko pytanie jak zachowa się ten czarnoskóry... On jest sporą zagadką. Jeśli wda się on w dyskusje z magiem będę musiał mieć go dokładnie na oku jeżeli chce coś na takiej sytuacji zyskać.
   Ale po kolei. Najpierw ty młodzieńcze. Jak cię zwą? Dorian natychmiast wbił spojrzenie głęboko w krtań Gebrona. Zwą?! Ten cholerny szczur... Nie zauważyłby nawet kiedy mój miecz dosięgnął by jego szyj! Nawet nie zdążyłby zacisnąć laski zanim wylądowałby na ziemi brocząc własną krwią pod moimi nogami! Żałosny psie! Gdyby okoliczności były inne już błagałbyś o to bym skrócił twe męki! Alchemik zrobił zniesmaczoną minę i przemówił niespotykanym głosem którego był przyczyną przydomku jaki mu nadali ludzie spoza gildii alchemicznej.
  Jak mnie zwą?! "Zwać" to możesz sobie pas. Jeśli nie zauważyłeś nie jestem pospólstwem jakie zazwyczaj tędy przechodzi więc waż słowa ,bo nie rozmawiasz z dzieckiem. Głos Doriana w żaden sposób nie przypominał teraz ludzkiego nie mówiąc już o tym którym zwykle się posługiwał. Był on nieco niższy ,a każde słowo wypowiadane przez alchemika wydawał się odrobinę wolniejsze lecz te niewielkie zmiany nie były widoczne na tle potężnego metalicznego pogłosu połączonego z drapiącą chrypą. Pierwsze skojarzenie większości słuchaczy na temat jego głosu nadało mu przydomek "Rdzawy Alchemik". Taki głos był przyczyną poważnej choroby jaką przeszedł w młodości Dorian . Jego nietypowość znacznie utrudniała życie przez co młodzieniec od najmłodszych lat ćwiczył zmianę tonu głosu ,aby nie ściągać na siebie uwagi całego otoczenia przy najprostszej formie wypowiedzi.
   Zanim jeszcze metaliczny podźwięk słów alchemika zaniknął w uszach Tordesa i Gebrona młodzieniec dodał normalnym metalicznym głosem. Nazywam się Dorian Abel Crow. Jak wskazuje nazwisko osoba wyższego stanu. Nie jest Pan tu bez powodu więc załatwmy szybko stosowne formalności i niech usłyszę co powinienem wiedzieć. 

Lord_Wonski - 2010-04-15 21:43:03

Tordes, właśnie beztrosko przechodził wąską dróżką obok rozmawiających ze sobą ludzi, gdy usłyszał okrzyk jakiegoś faceta.   A ty kocmołuchu gdzie się wybierasz? Najpierw trzeba się u mnie zameldować- krzyknął ktoś z okolic prawej strony. Z początku kucharz nawet się nie zatrzymał.
  "Hmm... ciekawe czy mają tu Leporidae albo Coturnix Confisa... Teren i roślinność wydaje się odpowiednia... Zaraz, zaraz! Ktoś tu chyba coś mówił o meldowaniu do jakiegoś kocmołucha."- czarnoskóry mężczyzna przystanął na chwilę, i po rozejrzeniu się wokoło, nie stwierdzając obecności nikogo, kto odpowiadałby temu szlachetnemu przydomkowi, wzruszając ramionami chciał wszcząć znowu swój beztroski spacer w stronę miasta. Jednak lodowate spojrzenie grubasa w szacie czarodzieja dosyć mocno napiętej na brzuchu oraz zimne z natury i lekko zirytowane spojrzenie młodzieńca upewniły go w przekonaniu, że kocmołuch zaiste jest w tym miejscu, a co gorsza, jest nim on, sam Tordes.
"Popatrz jaka franca! Popatrz jaki szwagier! Taki nałoży sobie szatę czarodzieja, podpierdzieli babci laskę i myśli, że wielkim magiem jest. Niedoczekanie twoje! Pewnie żarłeś w restauracji gdzie gotowałem całe dnie. Magowie! Nie dość, że odstraszają zawsze klientele, to jeszcze zamawiają raki żółtoszczypce i robią burdę, bo godzinę czekają na danie. Je się robi godzinę, to ile mam je robić! jestem kucharzem nie magikiem. Te sukinkoty zawsze..."- tak to kucharz w myślach wyżalał się na temat magów i jego ciężkich przeżyć z nimi, w tym samym czasie pokonując małą odległość do stolika zawalonego książkami.
 
  Dorian w tym czasie zaczął rozmawiać z magiem, głosem przypominającemu obdrapywanie rdzy z kotła za pomocą kocich pazurów. Nie był to najpiękniejszy dźwięk tego dnia z całą pewnością.
  Nazywam się Dorian Abel Crow. Jak wskazuje nazwisko osoba wyższego stanu. Nie jest Pan tu bez powodu więc załatwmy szybko stosowne formalności i niech usłyszę co powinienem wiedzieć.  - dodał już swoim normalnym głosem młodzieniec.
  Tordes postanowił się też dołączyć do rozmowy. Wziął głęboki oddech, stanął obok Doriana i wyrzucił z siebie jednym tchem:

"Witaj dostojny Panie Gebronie, mam nadzieje, że dzień każdy jest słoneczny i spokojny, a strawy i napitku w naczyniach nie brakuje. Otóż Nazywam się Tordes Blanco la Casillas Hierro Fernandez Aznar de Rivera Pablo Rosa del Lopez Gonzalez i jestem kucharzem, raczej dobrze znanym w tej okolicy, a raczej skąd ta okolica pochodzi, ponieważ jak już wasza wspaniała osoba zauważyła, byłem kucharzem w restauracji "Gęś z morelami", którą pewnie odwiedzał Mistrz Sztuk Magicznych w czasie, kiedy jeszcze była nie po tej stronie i w innym czasie, aczkolwiek sam Lord Meangroth jadał u nas i sam też u Wielce Szanownego Lorda Meangrotha byłem oraz dostałem w ramach uznania złoty nóż jako zapłatę za dania na jedno z przyjęć, które Lord Meangroth wydawał wtedy, jednak nóż musiałem przetopić rok i dwa miesiące później, gdyż musiałem naprawić kruszejącą trójkę oraz podreperować budżet restauracji własnej, bo ktoś plotkę rozpowszechnił, że jeden z moich asystentów zamiast makaronu gotował szczurze ogony, a ludzie to wierzą w takie bzdury idają się naciągać takim szarlatanom, no i właśnie wtedy też zabrakło tego.."
- kucharz urwał swą wypowiedź w pół słowa, jednak po to tylko, by zaczerpnąć oddechu, po czym kontynuował:

"...tego ziela co go zwą zamareńskim, ale ono tam wcale nie rośnie, ono rośnie na jednej z wysp na morzu, a zamareńczycy tylko je transportują dalej w głąb kraju, dodam iż nakładają straszne cła na to jakby to nie rosło na drzewach, ale na smokach, które zresztą też tanie nie są, bo ostatnio łuska smoka podrożała prawie trzykrotnie, jako Mistrz Sztuk Magicznych nie będę zanudzał, znasz Panie ceny i tych złodziei, no i właśnie też postanowiłem zobaczyć czy czegoś na targu nie sprzedają, oczywiście nie łusek smoka bo to za rzadki towar, ale na ten przypadek czy nie ma kolendry albo ziemioułki bagiennej, polecam do królika, wyborny Panie, niesamowity wręcz tak jak.."- Tordes zamilkł widząc że kolor rozlanej twarzy maga był teraz zbliżony do koloru buraka, którym, o ironio, z pewnością bliski był Gebronowi tak, że ktoś mógłby maga pomylić i wrzucić go do barszczu.

Kucharz jednak wiedział co robi. Prowokował maga specjalnie, by w jakimś sposobem wsypać mu do kielicha, który stał obok sterty książek, swoją specjalną mieszankę ziół przygotowaną przez Rossa. Mieszanka ta po wsypaniu do naczynia była niewykrywalna, nie była też jakaś magiczna. Ot, polne zioła. Jedyne co było magiczne to efekt, który przyspieszał zarówno metabolizm, jak i właściciela jelit, który spieszył po wypiciu trunku do najbliższych krzaków lub wychodka. Efekt ten działa po około dwóch godzinach, dlatego Tordes skutecznie stosował go w restauracji na klientów, których już nie chciał oglądać. Raz czy dwa nawet użył to na jakimś wyjątkowo wrednym magu, jednak przeważnie wolał z nimi nie zadzierać i wieść w miarę spokojnie życie. Teraz jednak miał ochotę pokazać, że "kocmołuch" umie się odwdzięczyć.

"Ach, o czym to myśmy mówili, Szlachetny Panie?"- dodał po chwili ciszy czarnoskóry, po czym uśmiechnął się swoim najprzedniejszym uśmiechem ukazując swoje złote zęby aż po ósemki...

Grumnir_Obcisłousty - 2010-04-15 22:38:46

Asgeir nie dąsał się tak naprawdę na Justina. W głębi duszy cieszył się, że spotkał jakąś znajomą twarz po całym znoju, jaki przeżyli podczas ucieczki do portalu, jak również po chwilach niepewności, gdy postawili pierwsze kroki po drugiej jego stronie. Hafnir też wydawał się zadowolony, wesoło zaczepiał psa idącego obok, machając ogonem. Traper gaworzył wciąż z Villonem, gdy wkroczyli do karczmy po raz wtóry. Usłyszawszy Justina uśmiechnął się mimo woli.

Do jasnej cholery i stu gwardzistów, jeślibyś nie pomyślał o starym kontrahencie to bym dopiero miał ci za złe! - huknął donośnym głosem, po czym zasiadł do stołu przy którym siedział zielarz i karczmarz - Ale jeśli chcesz mi teraz powiedzieć że chrzciłeś to, com ci podsyłał, na spółę z tym tu o wariatem, to wiedz że choćbyś w dżunglach Południa się zaszył, odnajdę Cię i za hańbę za jajca powieszę na własnych flakach - rzucił, po czym klepnął mocarną łapą Justina, którego twarz nabrała bardziej koloru kredy niźli skóry, zarechotał głośno i jednym ruchem wychylił kufel, jaki postawiła przed nim żona właściciela. Bogu dzięki mogłem pić to, com uwarzył, zanim swoje chciwe łapska na tym położyłeś i przerobiłeś w jakiś gorzoł niskich lotów - to rzekłszy, zawołał ręką Murdrę, by dolała mu trunku, Hafnirowi zaś rzucił kawałek mięsiwa ze stołu, by i ten się nasycił. Wilk chwycił je w pysk, poniósł koło paleniska i tam zaległ, pałaszując.

Opowiadaj jednak Justin ze szczegółami, co to z tym lasem dookoła się dzieje? Toż ty tutaj na uboczu żyjesz, nie ma problemów z drogą do miasta? Mów, ale żywo! - pytał, popijając co chwilę piwa.

sunnyendrju - 2010-04-16 19:08:35

Dojeżdżając do stajni Villon starał się przemyśleć dokładnie wszystko czego dowiedział się od Justina. - Dzikie ostępy zaiste - pomyślał i westchnął, przejeżdżając przez wrota stajni. - muszę zacząć zabierać ze sobą "Płomień"i ubierać się w coś odporniejszego niż zwykłe odzienie.

Po oddaniu konia pod opiekę stajennego, François pogrzebał chwilę w kufrach i workach na swym wozie i wyjął swój dwuręczny miecz, nóż myśliwski i zbroję, przytroczył "Płomień" do pleców, gwizdnął na Raidena i wyszedł ze stajni. Wychodząc ze stajni zauważył czekającego ze swym ogarem Asgeira. Gawędząc sobie ruszyli w stronę karczmy.

Przed drzwiami karczmy zauważył stojący tam nadal wóz Tordes'a, jednak jego właściciela nie udało się zobaczyć w okolicy. Wzruszył ramionami, po czym otworzył dębowe wrota do przybytku niezbyt intelektualnych rozkoszy. Wchodząc do karczmy usłyszał, że Justin kończy właśnie opowiadać Ross'owi o jego dotychczasowym życiu w tym miejscu.

Do jasnej cholery i stu gwardzistów, jeślibyś nie pomyślał o starym kontrahencie to bym dopiero miał ci za złe! - huknął donośnym głosem, po czym zasiadł do stołu przy którym siedział zielarz i karczmarz - Ale jeśli chcesz mi teraz powiedzieć że chrzciłeś to, com ci podsyłał, na spółę z tym tu o wariatem, to wiedz że choćbyś w dżunglach Południa się zaszył, odnajdę Cię i za hańbę za jajca powieszę na własnych flakach - rzucił, po czym klepnął mocarną łapą Justina, którego twarz nabrała bardziej koloru kredy niźli skóry, zarechotał głośno i jednym ruchem wychylił kufel, jaki postawiła przed nim żona właściciela. -Bogu dzięki mogłem pić to, com uwarzył, zanim swoje chciwe łapska na tym położyłeś i przerobiłeś w jakiś gorzoł niskich lotów.

François poczekał aż komrad skończy mówić i uśmiechnięty rzekł: -No Justinie teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy wypili niejedno zdrowie nasze i tej oto pięknej Pani - skinął głową w stronę Murdry, po czym zaintonował:

Każ przynieść piwa, mój Justinie miły,
Bodaj się troski nam nigdy nie śniły,
Niech i Murdra tu zasiądzie z nami,
Kurdesz, Kurdesz nad Kurdeszami!


Po czym roześmiał się, ukłonił i opadł na swoje miejsce przy stole. Czując nie najdelikatniejsze ugryzienie w rękę, zrozumiał że Raiden domaga się nakarmienia. Rzucił mu kawałek mięsa, który ten złapał zanim jeszcze zdążył upaść na ziemię i położył się obok stołu żując podwędzane mięsiwo. Villon położył swe uzbrojenie obok stołu, rozsiadł się wygodnie i unosząc kufel złocistego napoju zakrzyknął: -Zdrowie gospodarza!-

Borwol - 2010-04-19 12:16:30

Łatwo się pije czyjeś zdrowie za jego pieniądze? Spytał Justin zanosząc się znanym wszystkim obecnym, dobrodusznym śmiechem. Nie przejmujcie się. Dziś na mój koszt. Murdra, kwiatuszku! Przynieś no jeszcze trochę napitku dla naszych gości krzyknął w stronę baru.
Ross. Przyjacielu. Wybacz ale nie mogę jutro ci towarzyszyć. Sam rozumiesz jestem tu bardzo zajęty prowadzeniem interesu. Przerwał na chwilę skupiając wzrok na krągłych pośladkach swojej młodej żony, która właśnie przyniosła do stołu kolejną kolejkę na czym to ja skończyłem? spytał z szelmowską miną Aha... las i cała ta przeklęta okolica.. podrapał się pogłowie zbierając myśli Sama droga do miasta jest całkiem bezpieczna. To zaledwie kilkaset metrów krętej ścieżki prowadzącej w dół. Gorzej jest poza miastem spojrzał wymownie na towarzyszy czasem z lasu wydobywają się dziwne dźwięki. Wycia, łamanie drzew. Naprawdę mało kto wychodzi poza bezpieczny obszar i dlatego mało wiemy o tamtych terenach. Czego się dziwić? Dopiero od niedawna jest tu większa grupa ludzi. Postanowili się najpierw zadomowić. Cała reszta moich informacji to zwykłe plotki podsłuchiwane od gości Otwarcie się drzwi wejściowych przerwało na chwilę Justinowi. O wilku mowa! powiedział gdy zobaczył jak do karczmy wlał się mały tłumek krzyczących o piwo mężczyzn. Ocho... nie wiedziałem, że tak szybko nam czas upłynie. Zmierzcha i pojawiły się pierwsze łapudraki. Już widać, że żaden nie śmierdzi groszem. No ale takie tu życie. Z dnia na dzień. A ci co mają więcej złota raczej tu nie zachodzą bratać się z pospólstwem. Musze się nimi zająć zanim usłyszymy mniej pochlebne mi Kurdesze. Bawcie się dobrze i niech Serkos ześle na was spokojny sen. Porozmawiamy jutro Justin wstał i ruszył w stronę szynkwasu, przy którym stali już zniecierpliwieni klienci.

~~<O>~~


Dorian Abel Crow? wykrztusił tłusty mag sławny przedstawiciel swojego rodu. Niech cię wszystkie czarty czeluści pochłoną. Nie było tu żadnego z was i miałem szczerą nadzieję, że tak pozostanie. Gebron wymusił uśmiech Jakkolwiek ogłosić mam wszystkim, że każdy władający magią lub alchemią zgłosić ma się do konkretnej gildii, nawet jeśli wcześniej do niej nie należał. Glejt uprawniający do wejścia na teren górnego miasta taka osoba otrzyma przed główną bramą od przedstawiciela odpowiedniej organizacji i za jego poręczeniem Przerwał wpisując coś w księgę. Nie ma  wątpliwości, że to ty, rdzawy alchemiku. Możesz przejść. ale będziemy cię obserwować. I jeszcze jedna rada. Zmierzcha, więc radzę udać się z powrotem do gospody. Główna brama i tak jest już pewnie zamknięta znów wsadził nos w księgę zapominając jakby o Dorianie zwrócił się do Tordesa. Słyszałeś mam nadzieję bo nie mam ochoty powtarzać. Siedzenie tu i przebywanie z takimi jak ty nie napawa mnie radością przesuwał palcami po tekście w momencie gdy kucharz aplikował niezauważalnie, dla odwróconego już plecami alchemika i zaczytanego maga, jakieś zioła do jego napoju. Nie ma Cię tu ale już Cię wpisuję. Jesteś wolny Skinął ręką ,nie zaszczycając rozmówcy nawet spojrzeniem.

Lord_Wonski - 2010-04-20 10:45:28

Słyszałeś mam nadzieję bo nie mam ochoty powtarzać. Siedzenie tu i przebywanie z takimi jak ty nie napawa mnie radością przesuwał palcami po tekście w momencie gdy kucharz aplikował niezauważalnie, dla odwróconego już plecami alchemika i zaczytanego maga, jakieś zioła do jego napoju.
"No, łachudro! Zobaczymy, jak zaśpiewasz za dwie godziny. Pewnie tak będziesz pędził w krzaki, że laską będziesz musiał sobie zatkać rzyć, by ci nie leciało na trzewiki." - w duchu cieszył się czarnoskóry. Lubił działać niepostrzeżenie, a w dodatku skutecznie. Wiedział, że mag nie będzie go podejrzewał, gdy w pobliżu był alchemik. To on będzie głównym podejrzanym, lecz pewnie nic mu nie zrobią. Tordes widział przed chwilą, że nie tylko nic nie mogą mu zrobić, ale że magowie najwyraźniej obawiają się tego alchemika.
  Nie ma Cię tu ale już Cię wpisuję. Jesteś wolny - usłyszał, więc odpowiedział, cały czas z niezmiennym uśmiechem- Łaskawy Panie, dzięki Ci wielkie, że raczyłeś poświęcić mi trochę swojego cennego czasu. Jeśli zdążę w niedługim czasie otworzyć mały interesik, to specjalnie dla Pana przygotuję mój specjał, królika w pomarańczach i sosie z tłuczonych liści muchówki marcepanowej, która zresztą rośnie tylko na... - tu urwał, bo czarodziej znowu "buraczał" na twarzy. Cóż za nietakt z mojej strony! Tak późna pora a my zawracamy głowę Szanownemu Mistrzowi. Dobranoc i oby dzisiaj gwiazdy jasno dla Pana świeciły! - kucharz odwrócił się zmierzając w stronę Doriana. Czy łaskawy Pan Alchemik pozwoli mi towarzyszyć w drodze do karczmy?- zapytał, gdy tylko wyszli poza zasięg Gebrona, i już ze znanym wszystkim lekkim, szyderczym uśmiechem i normalną intonacją głosu, cichą i wypowiadaną bez trudu, lecz zarazem pewną i nieprzygotowaną na żaden sprzeciw, . Podobną manierę mają gwardziści zapraszający do spędzenia nocy w lochu.

  Czekając na odpowiedź alchemika Tordes zagłębił się w rozmyślaniach. Głównym jego zmartwieniem było, jak Dorian zareaguje gdy dowie się o tym incydencie. Jeśli się o nim dowie, na pewno powiąże to z nim. Na celu miał nie tylko zemszczenie się na tym przeklętym magu, ale też wybadanie alchemika, który był jedyną niewiadomą w jego planach. Villon, Asgeir, Ross, Justin i reszta była dla niego już od jakiegoś czasu znana, jednak Dorian pojawił się praktycznie znikąd i nic też nie wiedział o nim. "To nie fair. Nie lubię jak zasady zmieniają się podczas rozgrywki. To tak jakby nagle ktoś powiedział, że od teraz koń rusza się jak wieża i na odwrót. Nie po to tyle układałem plan i rozpoznawałem teren, by mi teraz ktoś przeszkodził. Ten alchemik, którego boją się magowie i którego bezczelność jest puszczana płazem przez wszystkich. Nic to, najpierw muszę sprawdzić ekwipunek, naostrzyć noże i ogólnie przygotować się. Jutro trzeba się rozejrzeć po mieście, ale jeśli układ budynków pozostał chociaż w niewielkiej mierze taki sam jak przed wyjazdem, to jutrzejsza noc będzie pełna wrażeń..." Tordes uśmiechnął się do swoich myśli tak szyderczym uśmiechem jak nigdy. To co, wracamy? - rzucił do alchemika, który był za jego plecami...

Szary - 2010-04-20 19:03:26

   Dorian Abel Crow? wykrztusił tłusty mag sławny przedstawiciel swojego rodu. Niech cię wszystkie czarty czeluści pochłoną. Nie było tu żadnego z was i miałem szczerą nadzieję, że tak pozostanie Alchemik podniósł jakby od niechcenia wzrok. Zimnym i obojętnym spojrzeniem zmierzył maga. Obraz zszokowanego, zaplutego tchórza pokrywał się z jego przewidywaniami. Niewielu magów odpowiadało równie zuchwale temu młodzieńcowi gdy dowiadywali się ,że jest on"tym" rdzawym alchemikiem ,a nie jakimś świeżo upieczonym czeladnikiem gildii alchemicznej. Jeśli można powiedzieć ,że Dorian coś lubi to takie zachowanie na wieść o tym kim jest zaliczało się do tych rzeczy. Bez najmniejszego wysiłku z jego strony stawiało ono ludzi tam gdzie powinni być jego zdaniem. Taka kolej rzeczy była dla niego bardzo istotna gdyż już od najmłodszych lat walczył jak mało kto o szacunek i wybicie się z cienia ojca. Wszystko czego dokonał wynikało z jego własnych starań, własnych umiejętności, własnych decyzji, a nie nazwiska które posiadał. Niejednokrotnie musiał udowadniać innym ,że nie jest tylko synem legendy, ale i sam ma potencjał by nią zostać.
   Jednak dotarło do tego głupca z kim rozmawia. Reprymenda nie będzie konieczna. Ostatecznie nie powinienem rzucać się w oczy zanim nie wybadam obecnej sytuacji. Pozostanie w cieniu byłoby całkiem przydatne, ale jak widzę wymagałoby to gimnastyki która w przyszłości mogłaby na mnie ściągnąć więcej uwagi niż potrzebuje. Zatem jest to trud daremny. Cóż magowie zawsze byli krnąbrni i zadufani... nie widzą dalej niż księgi na to pozwalają więc jeżeli nie będę rzucał się w oczy nie powinni mi bardzo życia uprzykrzyć. Mam dostatecznie dużo swoich spraw na głowie, aby zajmować się jeszcze ich gierkami. hmm... pomimo formy w jakiej zostały wypowiedziane słowa tego maga o dziwo coś ze sobą niosą. "Nie było tu żadnego z was" hmmm... czyli ,że nie wiedzą... ale ponadto mój dziadek jest nieobecny? Ten starzec dostatecznie długo miał mnie na oku... jeśli to prawda to stwarza mi to niebywałe możliwość. Moje żądania po przybyciu do gildii będą mogły znacznie większe jeżeli ten wścibski staruch nie będzie mnie nadzorował. Jeśli choćby jeszcze jednego z członków rady gildii nie ma tu to moja pozycja poszła znacznie w górę... W pełni wyposażone laboratorium i wszystkie komponenty powinienem mieć zapewnione od ręki bez jakichkolwiek pytań.   
   Gebron wymusił uśmiech Jakkolwiek ogłosić mam wszystkim, że każdy władający magią lub alchemią zgłosić ma się do konkretnej gildii, nawet jeśli wcześniej do niej nie należał. Glejt uprawniający do wejścia na teren górnego miasta taka osoba otrzyma przed główną bramą od przedstawiciela odpowiedniej organizacji i za jego poręczeniem Przerwał wpisując coś w księgę.  Nie ma  wątpliwości, że to ty, rdzawy alchemiku. Możesz przejść. ale będziemy cię obserwować. I jeszcze jedna rada. Zmierzcha, więc radzę udać się z powrotem do gospody. Główna brama i tak jest już pewnie zamknięta
   Dorian wysłuchał słów maga. Po czym gdy stwierdził ,że nic więcej się tu nie dowie bez słowa się odwrócił i powoli i udał się w stronę karczmy. Alchemik miał jeszcze trochę do wywnioskowania ze słów maga lecz coś innego zwróciło jego uwagę. Stojący za nim czarnoskóry mężczyzna wykorzystał chwilę w mag zajmował się wypełnianiem dokumentów ,a Dorian odwrócony plecami nie mógł zobaczyć co dokładnie robi. Nie wzbudziłoby to normalnie niczyjej uwagi, lecz młodzieniec był przewrażliwiony na punkcie tego co się dookoła niego dzieje. Był pewien ,że ta błyskawiczna akcja niewiele miała wspólnego z podtarciem nosa, gdyż z taką formą ruchów za swoimi placami miał już do czynienia. Kilkukrotnie nasyłani byli na niego zabójcy i właśnie to było jego pierwsze skojarzenie. Nie odwracając się Dorian zaczął się zastanawiać. A to chytra bestia. Działanie to nie było skierowane we mnie. Dodatkowo działo się to tak szybko... nie wiem co się stało... cwaniak idealnie wyczuł moment. Gdyby to był cios byłby on bardzo szybki, co prawda ja uniknąłbym go... ale nadal to byłby bardzo szybki coś, godny weterana wśród asasynów... jednak to niemożliwe gdyby był kim takim wiedziałby kim jestem. Ponadto czy popełniłby taki błąd mi mnie nie docenił? Niezależnie nawet jeśli to "zwykły" kucharz muszę być szczególnie ostrożny względem niego. Zwłaszcza ,że nie mam pojęci co tam zrobił...  Chociaż pewnie wkrótce się dowiem. Sytuacja ciekawie się maluje... ten czarnoskóry ,a w dodatku mam zgłość się do swojej gildii. Zostało to wypowiedziane w taki sposób jakby gildia alchemików miła się taki jak zawsze... wiec czy ma ona takie same wpływy jak w starym świecie? Cóż pytanie czy inni są w mojej sytuacji... to obecnie najważniejsze. Musze się tego dowiedzieć i zacząć prace... Chociaż ciekawe jak to będzie... ta kraina jest jeszcze nie zbadana... tyle pytań...
   Czy łaskawy Pan Alchemik pozwoli mi towarzyszyć w drodze do karczmy? słowa czarnoskórego mężczyzny przerwały rozmyślania Doriana. Ton tej wypowiedzi zdecydowanie nie odpowiadał młodzieńcowi. Obrócił on głowę w stronę Tordesa. Widząc uśmiech na jego twarzy alchemik pewien był ,że coś się magowi stanie. Pytanie było tylko co...
   Nie widzę powodu dla którego miałbym kazać Ci iść do karczmy naokoło. Więc jeżeli zamilkniesz bądź zmienisz ton możesz mi towarzyszyć... Alchemik urwał wypowiedź i po chwili dodał Mam nadzieje ,że masz dość oleju w głowie ,aby nie rozgłaszać kim jestem
   jak będziesz stał tak blisko będę Cie miał lepiej na oku... a chyba nie zadajesz sobie sprawy jak baczne to oko jest.

Borwol - 2010-04-21 09:48:46

Alchemik z kucharzem ruszyli spokojnym krokiem w stronę karczmy. Po drodze minęła ich spora grupka wieśniaków, pędzących z pragnieniem alkoholu w oczach, w tym samym kierunku. Kiedy Dorian przekroczył próg izby Justin obsługiwał już przybyłą wcześniej czeredę, a reszta jego nowych towarzyszy siedziała przy jednym ze stołów racząc się kolejnym piwem...

Harold Z. - 2010-04-21 17:47:52

Tiaaaaa... Pomóż mi zrobić mieszankę ziół do piwa, ale wszystko wokoło jest pełne potworów i przeklętych miejsc. To gdzie mam znaleźć te zioła? Wyciągnąć z kapelusza? - myślał Ross, popijając piwo na koszt gospodarza.
No nic, może w mieście coś da się dostać. Poczekam aż trochę się przerzedzi i jeszcze porozmawiam z Justinem. Swoją drogą fajnie, że trafiliśmy w takie miejsce, a nie wyrzuciło nas chociażby w środku takiego "ciekawego lasu". W każdym razie dobrze, że nie jestem sam, mimo że ta moja nowa gromadka ma mnie pewnie za jakiegoś świra. Trudno, ich problem, nie mój.

Grumnir_Obcisłousty - 2010-04-22 06:01:48

Asgeir uznał, że skoro już odnaleźli tawernę i chwilę spokoju, może równie dobrze wykorzystać w pełni okazję by się zabawić. Siedział z towarzyszami, póki nie wypił któregoś z kolei kufla. Lekko wstrząśnięty, lecz wciąż nie zmieszany zawołał, by mu dolano. Czekając na kolejną dawkę alkoholu rozejrzał się po karczmie, która zdołała się już całkiem nieźle wypełnić różnego rodzaju klientelą. Jego uwagę zwróciła grupa ludzi, stojących wokół stolika i skandujących głośno. Zaciekawiony, chwycił swój kufel i przeprosił się z kompanią, by zbadać sprawę. Okazało się, że lokalny stały bywalec wyzwał któregoś z innych barowiczów na pojedynek na alkohol. Patrzył, jak młody chłystek dopija do dna szklanicę z gorzałą, po czym odstawia ją na stół z głośnym hukiem, spoglądając na wielkiego jak beczka oponenta po drugiej stronie z miną pełną dumy. Taką samą minę miał, gdy spadał prosto na mordę na deski tawerny. Zebrani wokół zaczęli głośno wiwatować. Wtedy Asgeir wyszedł przed pozostałych i spojrzał się na wciąż niewzruszonego gościa przy stole i rzucił: To co, chłopie, gotów na prawdziwe wyzwanie? Gdy grubas wyszczerzył wszystkie swoje złote zęby w paskudnym uśmiechu, wysypał kilka monet na stół, dopił piwsko i, wykopawszy zwisającego z krzesła poprzednika, usiadł na jego miejscu.

Dość powiedzieć, że gdy Dorian z kucharzem wkraczali do karczmy, Asgeir wciąż trzymał się na miejscu, cokolwiek mocniej już wstrząśnięty, a przed nim stał cały rządek opróżnionych kielichów - tak jak przed jego chwiejącym się oponentem.

sunnyendrju - 2010-04-24 16:52:51

François ponad swym kuflem piwa, patrzył zamyślony na pojedynek "mocnych głów". Wcześniej, gdy tylko zauważył wchodzącą przez drzwi klientelę, zaprowadził do swej kwatery na piętrze Raidena i złożył tam swój ekwipunek. Przy okazji obejrzał ją sobie dokładnie, a następnie wrócił do głównej izby i zobaczył, że Asgeir zmienił z godną siebie delikatnością "słabszego" pretendenta do dumnego tytułu największej moczymordy tegoż wieczoru. - Hehe... Skoro takie zabawy go interesują - pomyślał François - niech czyni jak chce. Ja tam zawsze starałem się pić tak, aby dnia następnego mieć głowę niecięższą niż zazwyczaj - tu uśmiechnął się i powiedział do pozostałych siedzących przy stole towarzyszy:
-No Panowie jako, iż widzę, że rozmowa zdecydowanie się nie klei, pozwólcie że zagaję. Co planujecie teraz robić? Ja na ten przykład obawiam się, że będę musiał porzucić me kupieckie rzemiosło i zająć się czymś innym. Nie wydaje mi się bowiem aby istniały w tym świecie jakieś inne pobliskie miasta, nie mówiąc już nawet o czymś tak przyziemnym jak drogii. A co z wami?

Lord_Wonski - 2010-04-24 18:31:51

Gdy Dorian kierował się prosto do karczmy, Tordes ruszył w stronę stajni. Zamierzał zdobyć konia, by przetransportować bezpiecznie wóz do stajni. Mógłby to zrobić sam, lecz nie zamierzał zużywać swoich sił na bezsensowną pracę fizyczną. Tym bardziej, że dokuczała mu stara rana, na prawej ręce.
"Cholerna gadzina! Trzy lata a nadal czasami boli, jakby wczoraj została pocięta. Gdzie zostawiłem tę maść od Rossa, muszę pamiętać by ją wyciągnąć z wozu. Ale najpierw konia trzeba zgarnąć"- jak pomyślał tak też zrobił. Spokojnym krokiem czarnoskóry udał się w stronę stajni, z zamiarem zdobycia konia ze zgodą stajennego lub bez.

Szary - 2010-04-24 21:18:10

   Co to za zgraja obdartusów? - Dorian zadał sobie w myślach to pytanie widząc kolejnych skromnie odzianych mężczyzn wchodzących do karczmy - Co za żenada! Przecież ta hołot nie ma nawet załamanego grosza. Czego więc szuka w karczmie? Liczą ,że za swoje odłożone miedziaki dostaną coś do picia? - Alchemik z niezadowoleniem pokiwał głową - Niestety prawdopodobnie tak się stanie... ahhh jak ja nie lubię takich dziur gdzie zbiera się motłoch. Brud, hałas i żebranie o parę monet od każdego kto nie ma podartych ubrań! Tacy to powinni być przykuci do pola na którym pracują, by nie roznosili swojego smrodu za daleko. Cóż może po przejściu przez portal motłoch nabrał odrobiny rozumu i ogłady, dzięki czemu będę mógł nacieszyć się odrobiną spokoju...
   Po przebyciu kilku metrów razem czarnoskóry kucharz zakręcił w stronę stajni. Zaniepokoiło to Doriana. Przez głowę przeszło mu kilka możliwości czym mogło być to spowodowane i każda z nich rodziła spore zagrożenie dla alchemika. Nie zmieniając ani wyrazu twarzy ,ani tempa marszu rozejrzał się po okolicy. Szybko zauważył jakiś wóz bez konia stojący nieopodal karczmy należy. Natychmiast rozpoznał ,że jest to wóz kucharza. ahhh to o to chodzi... już miałem złe przeczucia... szczęśliwie najprawdopodobniej to coś bardziej trywialnego.
   Młodzieniec wszedł do karczmy za dwoma barczystymi mężczyznami którzy szybko ruszyli do stolika i zamówili po kolejce tutejszego piwa. Dorian stanął kilka kroków za drzwiami wejściowymi i nie zdejmując kaptura rzucił pogardliwe spojrzenie po sali. Krzyki, śpiewy, pijaństwo... wszystko czego spodziewał się alchemik. Widząc jak jeden z ludzi którzy z nim przybyli do tego świata siedzi przed rządkiem butelek, których wypicie powaliłoby konia, zdziwił się nieco. Po drugiej stronie stolika siedział ohydny , otyły mężczyzna który prawdopodobnie wypij identyczną ilość alkoholu. Jeden z drugim wyglądali już bardzo niewyraźnie, ale dopingujący ich tłumek zapewniał widocznie dostateczną motywacje do wlewania w siebie kolejnych butelek. Dorian z kamienną twarzą zaczął kroczyć wgłąb sali wolnym krokiem. Czuł na sobie liczne spojrzenia. Jednak nikt jeszcze nie zmotywował się by zaczepić go. Gdy zauważył jak za tłumkiem kibicującego motłochu Justin dwoi się i troi by obsłużyć wszystkich klientów stwierdził ,że i tak karczmarz nie będzie mógł z nim rozmawiać więc rozejrzał się za jego żoną. Też dość zajęta lecz nie tak jak mąż rozdawała piwa świeżo przybyłym gościa. O dziwo mimo chamstwa tutejszej klienteli radziła sobie bardzo sprawnie. Nikt nie śmiał pozwolić sobie na jakieś niestosowności względem tej krzepkiej kobiety. Widocznie większość dzisiejszych klientów była stałymi bywalcami wiedzącymi czym mogłoby to grozić. Nim Dorian zdążył podejść do kobiety ta odwróciła się w jego stronę widocznie czekając na to aż powie po co podszedł.
   Młodzieniec ponownie spojrzał na Murdre coś w niej budziło zastanowienie u alchemika. Jednak nie było teraz czasu na zajęcie się tym.
   -Potrzebuje wolnych czterech ścian. Jakiegoś kawałku mięsa z czymś bez alkoholu co da się wypić. Jeżeli płaci się tu tym czym w starym świecie sowicie wynagrodzę za stosowne obsług...
   - Dawaj! Jeszcze trochę. Ledwo stoi! Hahaha - jeden z kibicujących mężczyzn odszedł trochę od stolika z pijącymi i wydzierając się nad uchem Doriana zamoczył dziób w kuflu. Młodzieniec odwrócił się w jego stronę. Nie wiadomo co pijący mężczyzna zobaczył w oczach alchemika ,ale z wytrzeszczonymi ślepiami zakrztusił się piwem i robiąc parę kroków do tyłu przewrócił się o jedno z krzeseł.
   - Jak już mówiłem. Nie Chciałbym długo czekać. Ponadto przekaż mężowi ,że gdy zrobi się tu spokojniej jedyny klient jaki ma tu trochę grosza chciałby z nim porozmawiać... -Dorian zastanowił się chwile - Gdy znajdziesz chwile z Tobą też chciałbym porozmawiać
   Alchemik odwrócił się i poprawiając szatę udał się w stronę pustego jeszcze stolika gdzieś w rogu sali. Idąc ściągał większość uwagi mijanych osób. Dorian zasiadł na prze pustym stoliku z którego mógł obserwować całe pomieszczenie. Zgasił palcami świece po czym wygodnie oparł się o oparcie obserwując czujnie co się dzieje wokół.

Borwol - 2010-04-25 16:53:49

Wchodząc do stajni Tordes minął młodego chłopaka prowadzącego konia za uzdę. Ten nagle stanął i odwrócił się Miły panie powiedział Mój pan Justin kazał mi przyprowadzić wóz stojący przed karczmą tutaj do środka. Zdaje się że należy on do pana. Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko? spytał schylając głowę w geście uniżenia. Widząc zgodę kucharza ruszył dalej odprowadzany przez niego wzrokiem.
Kiedy Tordes upewnił się, że wóz jest na miejscu, zabrał z niego kilka potrzebnych rzeczy i ruszył do reszty towarzyszy.
Kiedy wszedł do karczmy,większość oczu zwrócona była na pojedynek Asgeira z jakiś tutejszym wielkoludem. Z kolei po drugiej stronie izby, przy wejściu uwagę Tordesa zwróciła rozmowa Rossa z Francoisem i jego pytanie wyraźnie zwrócone również do przechodzącego czarnoskórego.
-No Panowie jako, iż widzę, że rozmowa zdecydowanie się nie klei, pozwólcie że zagaję. Co planujecie teraz robić? Ja na ten przykład obawiam się, że będę musiał porzucić me kupieckie rzemiosło i zająć się czymś innym. Nie wydaje mi się bowiem aby istniały w tym świecie jakieś inne pobliskie miasta, nie mówiąc już nawet o czymś tak przyziemnym jak drogii. A co z wami?
Odpowiedziałby nawet od razu, gdyby nie dziki wiwat na cześć Asgeira, który z pewnością było słychać w mieście na dole.

Paniestarała się przekrzyczeć krzyki Murdra Przyniosłam trochę pieczonej cielęciny i gotowanego mięsa z indyka. Do picia mamy tylko tutejszą wodę źródlaną. Zapewniam że jest godna Pańskiego podniebienia. Co do pokoju to jeśli nie chce najmilszy pan dzielić go z towarzyszami, to noc kosztuje dwie srebrne monety i wolny jest ostatni pokój na pierwszym piętrze. na chwilę przerwała gdy tłum doszedł do jakiejś wyjątkowo głośnej części pieśni o nowym mistrzu mocnej głowy jak sam pan widzi nie ma teraz jak rozmawiać ale jesteśmy z mężem do dyspozycji jutro rano. Proszę do tego czasu porządnie się najeść i odpocząć odeszła racząc  Doriana uśmiechem tak pięknym, że na chwilę przypomniała mu się kobieta spotkana w lesie tuż przed wstąpieniem do Goldenleaf.
Z rozmyślań wyrwała go nagła salwa śmiechu. Rozejrzał się i dostrzegł Asgeira, który prawdopodobnie chciał wrócić do kompanów, leżącego plackiem przed stołem Villona i oblizywanego właśnie przez swojego psa.
Kąciki ust Doriana mimowolnie drgnęły w karykaturze uśmiechu.

Szary - 2010-04-27 16:38:17

   -Panie -starała się przekrzyczeć krzyki Murdra- Przyniosłam trochę pieczonej cielęciny i gotowanego mięsa z indyka. Do picia mamy tylko tutejszą wodę źródlaną. Zapewniam że jest godna Pańskiego podniebienia. Co do pokoju to jeśli nie chce najmilszy pan dzielić go z towarzyszami, to noc kosztuje dwie srebrne monety i wolny jest ostatni pokój na pierwszym piętrze.- Na chwilę przerwała gdy tłum doszedł do jakiejś wyjątkowo głośnej części pieśni o nowym mistrzu mocnej głowy - Jak sam pan widzi nie ma teraz jak rozmawiać ale jesteśmy z mężem do dyspozycji jutro rano.- Z lekkim zmieszaniem w oczach alchemik skinął głową by potwierdzić zainteresowanie oddzielnym pokojem. Im dłużej patrzył na tą kobietę tym bardziej wydawało mu się ,że coś mu umyka. Czuł się jakby  bardzo ważna rzecz płatając mu figle chowając się w zakamarkach jego świadomości. Młodzieniec był tym faktem lekko zaniepokojony. Takie sytuacje nie miały miejsca w jego uporządkowanym życiu. Zawsze wszystko ułożone i zaplanowane. Czuł się teraz jak przed laty po zabiegu ojca. - Proszę do tego czasu porządnie się najeść i odpocząć- odeszła racząc  Doriana uśmiechem tak pięknym, że na chwilę przypomniała mu się kobieta spotkana w lesie tuż przed wstąpieniem do Goldenleaf.
   Alchemik spokojnie opuścił głowę. Cień w którym się skrywał doskonale maskował jego ruchy przed otoczeniem. Złapał on się za serce i wziąwszy głęboki oddech wyciągnął jeden z flakonów jakie miał w płaszczu. Cholera co za przeklęte miejsce. Nie dość ,że już sprawiło mi sporo trudności to jeszcze to. Ehhh... przeklęte pomioty coś musi w tym być, bo to nie jest żaden urok... też nie chodzi o urodę tej kobiety... chociaż kto wie może nie o samą kobietę tu chodzi. Może tylko mi się z kimś kojarzy,albo coś przypomina. Nie... wydaje mi się to czymś poważniejszym. hmmm... zastanówmy się. Ile ona mogła mieć lat przechodząc przez portal? Dorian kontynuując rozmyślania nałożył odrobinę żółtej zawartość flakonika na dwa palce i przykładając dłoń do zgaszonej świecy pstryknął palcami co spowodowało jej  zapalenie. Zdjął rękawiczki i w sposób niespotykany w tym miejscu ,bo kulturalny zaczął konsumować posiłek. Okazał się on dużo lepszy niż młodzieniec przewidywał. Dobrze wypieczona jagnięcina, krystalicznie czysta woda oraz delikatny indyk doskonale się komponowały ze sobą.  Posiłek ten dodały alchemikowi  jeszcze odrobiny siły w tym tak męczącym dniu.
   Z rozmyślań wyrwała młodzieńca nagła salwa śmiechu. Rozejrzał się i dostrzegł Asgeira, który prawdopodobnie chciał wrócić do kompanów, leżącego plackiem przed stołem Villona i oblizywanego właśnie przez swojego psa. Kąciki ust Doriana mimowolnie drgnęły w karykaturze uśmiechu. Ehhh cóż za żenada... Jak z własnej woli można do czegoś takiego się doprowadzać? Te wszystkie małostkowe zajęcia są niepojęte. To chyba właśnie jedna z tych różnic między arystokracją ,a plebsem której pospólstwo nigdy nie zrozumie. - młodzieniec przetarł oczy - Cóż... za długi jest ten dzień ,aby zachować pełną sprawność umysłową. Czuje już, że należy mi się już odrobina snu. Spokój też byłby wskazany. Odrobin ukojenia w słodkiej samotności...
   Dorian starannie złożył sztućce po czym założył rękawiczki i wstał od stołu. Szybko wypatrzyłMurdre krzątającą się w całym tym zamieszaniu. Ostrożnie stąpając naprzód tak jakby bał się ,że wdepnie w coś nieprzyjemnego ominął leżącego Asgeira. Następnie poprawił płaszcz jakby o coś zahaczył i pewnym krokiem udał się w stronę kobiety. Podawała ona właśnie piwa dwójce mężczyzn którzy weszli do karczmy przed alchemikiem. Dorian skinął głową dając znać ,że chciałby klucze do pokoju. Murdra pokiwała głową i podawszy alkohol udała się po klucz. Młodzieniec szybko spostrzegł ,że mężczyźni przy stoliku nie spuszczają go teraz z oczu. Ich agresywne wyrazy twarzy nie wskazywały na nic dobrego. Gdy kobieta wróciła wręczyła z uśmiechem klucz i rzekła
   - Proszę. Ostatni wolny pokój. Piętro ostatnie drzwi.
   - Pamiętam. Wszystkie opłaty ureguluje jutrzejszego dnia gdyż dziś warunki nie sprzyjają do pokazywania się z większą sumą pieniędzy.
   Dorian odpiął płaszcz by schować klucz obok wypełnionej monetami sakiewki. Zdziwiona lekko kobieta pokiwała głową i dodała.
   - Ależ oczywiście. Ruch tu teraz taki duży. Życzę Panu dobrej...
   Nagle jeden z mężczyzn zerwał się z krzesła i wyciągając rękę rzucił się w stronę odsłoniętej sakiewki alchemika. Młodzieniec błyskawicznie złapał osiłka za środkowy palec nim jego dłoń choćby zbliżyła się do sakiewki. Energicznym szarpnięciem Dorian załamał złapany palec co sprowadziło napastnika do parteru. Nie zastanawiając się kopnął pobliskie krzesło w stronę drugiego wstającego mężczyzny co spowodowało ,że musiał się odrobinę cofnąć. Słychać było dźwięk tłuczonego szkła. Alchemik natychmiast zabrał się ponownie za pierwszego napastnika który właśnie starał się wstać. Gdy jego głowa była na wysokości stołu chwycił ją lewą ręką i z impetem uderzył w blat stołu co spowodowało rozbicie skroni u mężczyzny. Cholera!! Ona też tu stoi. Musze to załatwić szybko.. Dorian w mgnieniu oka wyciągnął miecz który przystawił do szyi ogłuszonego mężczyzny oraz nóż który pojawił się na gardle drugiego napastnika zanim ten zdążył dobrze się pozbierać po dostaniu krzesłem.
   Wszystko działo się ułamki sekund. Praktycznie nikomu w karczmie nie udało się zaobserwować zajścia, ale jego efekt sprawił ,że w sali zapadła grobowa cisza. W świetle rzucanym przez świece pięknie lśnił się kunsztowny oręż alchemika. Jednak nie była to jedyna połyskująca rzecz w tym miejscu. Przy gardle drugiego napastnika znajdowała się jeszcze rozbita butelka przystawiona przez Murdre Zszokowany alchemik zastygły w bezruchu wbił wzrok w kobietę. Zdążyła rozbić butelkę i przystawić ją mu tak szybko? Co... Co to ma znaczyć? Co tu się dzieje. Zdziwiłbym się jakby się ruszyła ,a tu coś takiego? Cholera to musiało być szybkie! Może nie tak jak to czego sam teraz dokonałem ,ale gdyby ona robiła za trzeciego przeciwnika prawdopodobnie leżałbym teraz we własnej krwi... pfff a może tylko mi się tak wydaje... Uczucie silnej dłoni na ramieniu przedramieniu rozmyślania alchemika. Murdra za jego rękę powiedziała.
   - Szanowny Pan może już zaniechać walki. Nic już nikomu nie grozi. Wezwiemy straż i oni się już tym zajmą. Bardzo proszę niech Pan schowa broń. Uśmiechając się zacisnęła mocniej rękę Doriana.
   Młodzieniec w jednym ruchu schował oba ostrza. Zaraz po tym Justin wraz z grupą mężczyzn wyprowadzili napastników. W karczmie zaczęło się robić znowu nieco głośniej.
   - Nic Panu się nie stało? Wygląda Pan na zmęczonego Powiedziała Murdra. Dorian w odpowiedzi gwałtownie odwrócił się co spowodowało uniesienie jego płaszcza i bez słowa szybkim krokiem udał się do swojego pokoju. Słyszał ,że jego opuszczenie sali spowodowało wznowienie wszystkich rozmów.
   W pokoju alchemik dokładnie się zamknął. Dodatkowo zastawił niewielką komodą drzwi wejściowe. Pospiesznie zapalił świece po czym zamknął okiennice ,a następnie zastawił okno szafą na ubrania. Młodzieniec szybko rozejrzał się po pokoju. Nie był on zbyt luksusowy, ale posiadał co trzeba i ponad to mógł być w nim wreszcie sam. Dorian podszedł do stolika i złapał za kubek który ze złością roztrzaskał o ziemie. Cholera co to jest za świat!. Po tym alchemik szybko się ogarnął. Ponownie rozejrzawszy się po pokoju starał się wypatrzeć podejrzanych elementów. Następnie przeszukał całe pomieszczenie ,aby upewnić się ,że jest tu bezpieczny. Gdy skończył wyciągnął z płaszcza cztery kryształki przypominające sól które ułożył w rogach pokoju. To powinno uniemożliwić większość prób wieszczenia. No chyba ,że ktoś będzie tak zdesperowany i użyje jakiejś widocznej formy. . Dorian starannie złożył ubranie i położył je w szafie. Miecze zostawił przy łóżku ,a sam z nożem w zasięgu ręki zaczął trenować. Początkowo do ćwiczeń wydolnościowych przeszedł do treningu walki wręcz i krótkiej medytacji. Po dwóch godzinach skończył ćwiczyć. podszedł do szafy. Z płaszcza wyciągnął niewielki woreczek z przytwierdzonym do siebie kawałkiem metalu. Alchemik mocno pociągnął za metalowy kawałek który był magnesem. Z woreczka wysypał brzęczące kuleczki dookoła łózka. Po tych przygotowaniach młodzieniec uznał ,że położenie się spać będzie bezpieczne.

Harold Z. - 2010-04-27 17:06:44

[Musisz być zalogowany, aby przeczytać ukrytą wiadomość]

Lord_Wonski - 2010-04-28 19:39:23

Miły panie. Mój pan Justin kazał mi przyprowadzić wóz stojący przed karczmą tutaj do środka. Zdaje się że należy on do pana. Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko? -  spytał schylając głowę w geście uniżenia chłopiec stajenny.
"Zaraz, zaraz, czy ja jestem głupi czy głuchy? Czy ja usłyszałem Justin? Ten drań nie zgubił się w jakimś tunelu czasoprzestrzennym albo w cholernym piekle? Co za nietakt z jego strony! Powinien gryźć glebę,a nie posyłać chłopca stajennego po mój wóz! Pewnie chce z powrotem swoją część "towaru". Niedoczekanie!"
- z tą myślą Tordes przytaknął na słowa chłopca i czekał, aż ten go sprowadzi do stajni. Gdy wóz był już na miejscu, kucharz zaczął wybierać potrzebne rzeczy, razem z Kotłem i jego siedliskiem. Skrzętnie omijając sidła, które zastawił wcześniej, zebrał swój cenny zestaw noży, ostrzałkę i swoją ulubioną książkę do poduszki.
"No na nekromancki bluszcz! Ten chłopiec będzie teraz stał i patrzył mi na ręce! Jak go wyproszę, to będzie wiadome że coś ukrywam. Jak przy nim zacznę grzebać przy wozie, to jutro już ten przeklęty mag będzie dla mnie zwijać sznur na szubienicę. "Towar" musi zostać tutaj, do karczmy tego gówna lepiej też nie zanosić. Jutro coś czuję, że będzie mała kontrola od magów, a dziesięć kilo tego specyfiku to w gaciach nie ukryję"- z takimi ponurymi myślami Tordes, odszedł od wozu, podziękował chłopcu za przyprowadzenie wozu, rzucił pięć miedziaków ze słowem Pilnuj dobrze tego wozu , po czym udał się w stronę karczmy.

  Kiedy wszedł do karczmy,większość oczu zwrócona była na pojedynek Asgeira z jakiś tutejszym wielkoludem. Z kolei po drugiej stronie izby, przy wejściu uwagę Tordesa zwróciła rozmowa Rossa z Francoisem i jego pytanie wyraźnie zwrócone również do przechodzącego czarnoskórego.
-No Panowie jako, iż widzę, że rozmowa zdecydowanie się nie klei, pozwólcie że zagaję. Co planujecie teraz robić? Ja na ten przykład obawiam się, że będę musiał porzucić me kupieckie rzemiosło i zająć się czymś innym. Nie wydaje mi się bowiem aby istniały w tym świecie jakieś inne pobliskie miasta, nie mówiąc już nawet o czymś tak przyziemnym jak drogii. A co z wami?
  Tordes uśmiechnął się do towarzyszy, zbierał się do odpowiedzi, gdy nagle przerwał mu wiwat na cześć Asgeira.
  Kucharz zaniechał więc rozmowy z towarzyszami, machając wolną ręką krzyknął Jutro!, i udał się w poszukiwaniu Justina, od którego zamierzał wydębić pokój po znajomości, oraz trochę podyskutować bez oczu i uszu osób postronnych. Torując sobie drogę niemałym kotłem i kotem, dzielnie broniącym się pazurami przed wszelkiej maści rękoma, które chciały pogłaskać kicię.
  Tordes, gdy znalazł w końcu karczmarza, rozszerzył się w promiennym niczym słońce uśmiechu, i rzucił do niego tylko jedno słowo, Zaplecze!, po czym sam też tam się udał za Justinem...

sunnyendrju - 2010-04-28 20:55:18

-A więc ja, szanowny François, zamierzam się rano przejść do miasta. Justin poprosił mnie o drobną przysługę, mam nadzieję, że uda mi się... JEBS! - odgłos potężnego cielska walącego się na ziemię przerwał Rossowi opis jego planów, zaraz po tym pojawiły się śmiechy, których obiektem była leżąca przed Villonem  nowa "mocna głowa" karczmy -  Asgeir.

-Oho - rzekł François - zdaje się, że ktoś tutaj wyruszył na podbój niespokojnych otchłani swoich trzewi - roześmiał się i delikatnie odciągnął rozochoconego psa od jego właściciela - zdaje się, że twój pan do jutrzejszego ranka nie będzie w stanie nawiązać kontaktu z otaczającym go światem - po czym zwrócił się do Ross'a.Widząc, że Ross'a naszła ochota na pieśni zaczekał chwilę aż skończy po czym kontynuował - Wybacz, że przerwiemy tą rozmowę nim doszliśmy do jej sedna, ale jak sam widzisz okoliczności zdecydowanie jej nie sprzyjają. Pomógłbyś mi może odnieść go do pokoju? Nam również przydałby się odpoczynek, a rozmowę jak to słusznie czarnoskóry kucharz ujął, możemy dokończyć jutro.

Harold Z. - 2010-04-29 07:22:56

Nic dodać, nic ująć. Obrazy mówią sam za siebie. Pomogę Ci. - powiedział Ross po czym razem z Villonem podnieśli niemałe "ciałeczko" Asgeira i powlekli je na górę do pokoju.  Następnie zielarz udał się na dół po resztę swoich rzeczy - część zostawioną przy stoliku i resztę zostawioną na wozie. Upajając się nocnym, świeżym powietrzem pomyślał : Ale to było dobre!, po czym pognał do karczmy. W swoim pokoju jeszcze trochę czytał ulubione książki po czym dał się ponieść falom snu.

Borwol - 2010-04-29 11:36:10

Zaplecze karczmy bardzo przypominało starą jej wersję, choć było obszerniejsze. Przy samym wejściu, przy sporym piecu kaflowym krzątał się jakiś młody mężczyzna. Kawałek za nim, pod schodami, które z głównej izby prowadziły na górę, zwisały wysuszone zioła, cebule i czosnek.
Bracie!! Nie masz pojęcia, jak bardzo mi cię brakowało Justin bez ostrzeżenia przerwał Tordesowi oględziny, obejmując go mocno w serdecznym uścisku. Tyle lat a ty się w ogóle nie zmieniłeś Przyjrzał mu się od góry do dołu. Naprawdę chciałbym tutaj z tobą posiedzieć i porozmawiać ale sam widzisz wymownie skinął w stronę wyjścia z zaplecza jutro rano porozmawiamy. Dowiedziałem się, że tu przyjechałeś razem z Rossem i resztą, więc poprosiłem stajennego, żeby zajął się twoim wozem. Nie masz chyba nic przeciwko? spytał po czym nie czekając na odpowiedź dodał Na pewno jesteś już zmęczony więc idź proszę na górę do reszty towarzyszy do pokoju na górze. Poddasze jest przestronne, przygotowane na sześć osób, więc we czwórkę się zmieścicie. A teraz pozwól, że wrócę do swoich obowiązków powiedział niemalże wypychając zmieszanego przyjaciela z zaplecza.
Kucharz wzruszył ramionami i poszedł tam, gdzie wskazał mu karczmarz.
W pokoju byli już Ross, czytający właśnie jakąś książkę i François siedzący na łóżku i starający się wytłumaczyć Raidenowi, że ten ma leżeć na podłodze, a nie w łóżku. Po chwili Tordes usłyszał też Asgeira leżącego w ciemniejszym kącie i mamroczącego coś po pijaku podczas gdy stróżujący przy nim Hafnir lizał go po twarzy co jakiś czas odwracając się na chwilkę aby zawarczeć na resztę i pokazać, że nie da zrobić nic swojemu panu.
Tordes zamknął drzwi zasuwając je za sobą, wybrał jedno z trzech wolnych łóżek, wskoczył do niego wcześniej wrzucając pod spód rzeczy, które ze sobą przyniósł i prawie natychmiast zasnął.

~~<O>~~


Doriana nagle obudziły odgłosy krzątania się pochodzące z dołu. Zerwał się z łóżka, aby zobaczyć promienie światła słonecznego wybijające się przez zamknięte okiennice. Niebywale spokojna noc pomyślał. Zebranie wszystkiego, co poprzedniego dnia rozrzucił po pokoju zajęło trochę czasu ale gdy skończył, odliczył dwie srebrne monety i pobrzękując nimi między palcami ruszył na parter.
W głównej sali zastał już wszystkich nowych znajomych, łącznie z Asgeirem, którego stan wyraźnie wskazywał na to, czym się wczoraj zajmował, rozmawiających z Justinem i jego żoną...

sunnyendrju - 2010-06-29 12:00:16

François wstając wczesnym rankiem, czując jeszcze lekkie efekty wczorajszej zabawy z alkoholem, jak również wpływ znanej większości towarzystwa siły nieznanego pochodzenia zwanej popularnie "halnym", wpadł na genialny pomysł zrobienia psikusa części towarzystwa czującej się gorzej niż on, w której zdecydowaną część stanowił Asgeir. Psikus ten składać się miał z nagłego zwiększenia natężenia światła i dźwięku, czemu służyć miało szybkie odsłonięcie okna, obudzenie Raidena i zabawa z nim, której efektem z kolei było nie ciche poszczekiwanie. Po kilku minutach widząc efekt swego dowcipu, czym było głośne złorzeczenie i przekleństwa skierowane w stronę haniebnego pochodzenia Françoisa, jego rodziców i przodków do 5 stopnia, Villon tylko głośno się roześmiał i z szerokim uśmiechem mając Raidena przy boku, skierował się ku wyjściu z karczmy aby pozwiedzać sobie okolice zanim przebudzi się reszta towarzyszy.

Kiedy znalazł się już na powrót w karczmie, nakarmił Raidena i sam zasiadł do sutego śniadania, do którego nie omieszkał on wypić kufla piwa. Po zakończeniu tego jakże wyczerpującego wysiłku, wyciągnął się na krześle i czekając na towarzyszy, nucił sobie pod nosem i głaskał Raidena.

Lord_Wonski - 2010-07-11 10:26:09

Tordes byl przyzwyczajony do wczesnego wstawania przed innymi, wiec nawet dluga podroz nie potrafila zachwiac tego zwyczaju. Gdy slonce dopiero zaczynalo sie leniwie wychylac za pobliskich wzniesien, kucharz juz byl w kuchni. Bezszelestnie wyslizgujac sie z pokoju, chwytajac po drodze swoje dwa wierne noze i pudelko z przyprawami, wpierw udal sie zobaczyc czy stary cap zwany Justinem moze raczyl sie obudzic i pogadac z rana tak jak obiecal. Odnajdujac pokoj gospodarzy, zauwazyl ze drzwi sa lekko uchylone, wiec zajrzal z ciekawosci.
 
  ''Och..Och..Taaak!!'' - uslyszal Tordes, lecz przed swoimi oczami mial obraz Justina i jego ''nowej'' zony polaczonych w uscisku milosci. Tordes z syknieciem, jakby to co zobaczyl sprawialo mu bol, odwrocil glowe, po cichu zamknal drzwi i wytrychem upewnil sie, ze zamek nie pozwoli innym ciekawskim oczom ujrzec tego co on. Czarnoskory kucharz w takich momentach mial litosc dla bliznich.

  ''Pier**na nekrofilia!''- syknal pod nosem, spluwajac pod drzwi gospodarzy, okazujac swoje niezadowolenie z przyzwolenia spoleczenstwa na zwiazki ze spora roznica wiekowa.

  Kucharz byl zly i bylo to widac po naczyniach, ktore zmywal po sniadaniu. Szorowal je tak, ze z drewnianych misek sypaly sie drzazgi a metalowy kociol stal sie cienszy o pare milimetrow. Po tym, jak czesc skonczyla sniadanie, a ciepla strawa czekala tylko na Doriana, kucharz zabral sie za ostrzenie nozy.
  '' Niech ten je**ny cap tu przyjdzie, juz ja z nim porozmawiam''- pomyslal Tordes zwiekszajac nacisk na ostrze i szybkosc ostrzenia tak, ze od czasu do czasu lecialy iskry...

Szary - 2010-07-18 14:22:29

   Schodząc po schodach Dorian zdążył poprawić raz jeszcze szaty. Rozejrzał się bystrym wzrokiem po sali. Ta w niczym już nie przypominała wczorajszego miejsca biesiad zakrapianych nadmiernymi ilościami alkoholu. Sala była wysprzątana i taka cicha... Jedynymi śladami wczorajszej nocy były blade twarze nowych kompanów alchemika. Wczorajsze hulanki były wyraźnie widoczne na ich licach. Wraz z towarzyszami siedział już Justin który właśnie rozwodził się na jakoś fascynujący temat. Niestety tak się składało ,że Dorian nie miał najmniejszej ochoty słuchać tych mądrości więc udał się w stronę Murdry która akurat udała się po kolejny kufel dla Françoisa . Ahhh nie dość ,że zapili się jak pospolite wieprze to jeszcze dziś ktoś sobie poprawia? Albo ktoś tu jest tak głupi ,albo ma końskie zdrowie, które dostał od losu zamiast rozumu. Dobrze ,że chociaż nikt nie jest w tak złym stanie ,aby konieczne było dźwiganie zbędnego balastu... Nie mogę sobie pozwolić na to by ktokolwiek mnie spowolnił. Prędzej sam pozbędę się takich delikwentów niż pozwolę na to... Rozmyślania Alchemika przerwane zostały uprzejmym spojrzeniem Murdry.
   Dorian wyprzedził intencje kobiety i odezwał się pierwszy. Nie chciał ,aby ta rozmowa doprowadziła do polemiki której końca alchemik nie mógł przewidzieć.
- Oto ustalona zapłata za nocleg. - w głosie młodzieńca dało się wyczuć chłód większy niż zwykle. Ton ten wydawał się świadczyć o tym ,że został on tu urażony. Sam Dorian nie planował ,aby jego wypowiedź tak zabrzmiała. Zdziwiona twarz Murdry sprawiła ,że źrenice jego się rozszerzyły ,a krew zaczęła gnać w jego żyłach... Niezrozumiały przypływ adrenaliny sprawił ,że przed oczyma zaczęły migać mu sceny z przeszłości. Alchemik zacisnął pięść ,a na twarzy pojawił się grymas bólu.
- Panie... - przemówiła zmieszana kobieta.
- Zostałem ugoszczony stosownie. - przerwał alchemik którego głos Murdry  przywrócił do normy - Nie omieszkam wspomnieć kilku dobrych słów o tym miejscu w moich kręgach.
   Z Twarzy kobiety nie zniknęło zdziwienie... kiwnęła skromnie głową w podziękowaniu i zapytała.
- Panie... dobrze się Pan czuje?
   Alchemik nie był zadowolony z tego pytania. Poprawił szatę i odrzekł.
- Nic mi nie jest. Podróż odrobinę mnie wyczerpała... i to wszystko. - młodzieniec stwierdził sucho. - Chciałbym porozmawiać z Panią i mężem na temat Pana Crow na osobności jeśli byłoby to możliwe. - alchemik spojrzał w stronę karczmarza. Murdra chciał udać się już do męża wraz z kuflem dola jego starego przyjaciela lecz Dorian zatrzymał ją słowem - Chwileczkę. Mam jeszcze  jedno pytanie do Pani... Może wydawać się to wysoce niestosowne ,ale... czy mógłbym usłyszeć coś o Pani sprzed przekroczenia portalu?
   Cholera o ile łatwiej pozyskuje się informacje na przesłuchaniu... ale cóż tym razem tak się nie da. Liczę ,że to jakoś rozjaśni sytuacje, bo ta sytuacja zaczyna nabierać niebezpiecznego wymiaru. Jeszcze ta kobieta... czemu o wydaje mi się znajoma? O czym mi przypomina? Takie sytuacje zawsze miały jakąś złą przyczynę... Jeżeli moje przeczucie się nie myli i tak wszyscy tutaj zgromadzeni zginą... i mnie też czeka ten los jeśli stracę choć na chwile czujność...

Harold Z. - 2010-07-22 11:00:22

Rossowi przyśnił się dziwny sen. Minimalistyczny w formie, niezrozumiały w symbolice. Widział w nim ogniste litery spadające z nieba niczym jesienne liście. Najdziwniejsze było to, że zdawały się one układać w różne słowa, których znaczenia nie rozumiał. Najczęstsze były róznorakie kombinacje liter E X i P. Kiedy już już wydawało się, że do snu wkroczy odrobina logiki, opadające litery zostały rozerwane i zdmuchnięte przez szczekanie pewnego futrzastego zwierza, ganiającego po całym pokoju jakby był na jakiś środkach pobudzających.

Mając jeszcze przed oczami resztki nietypowego snu Ross usiadł na łóżku, po czym umył się w stojącej nieopodal misce z wodą. Następnie ubrał się w podróżne odzienie, zarzucił łuk na plecy, wsunął nóż do cholewy buta i uzupełnił przyboczny zestaw z ziołami. Przed samym progiem zawrócił i udał się w kierunku bagaży. Posegregował jest w ten sposób, żeby nie walały się po całym pomieszczeniu ale jednoczesnie tak, żeby w razie konieczności można było w przeciągu kilku minut rozłożyć całą alchemiczną aparaturę jaką posiadał.

Warto wspomnieć o pewnej ważnej rzeczy. Ku swojemu zaskoczeniu Ross nie cierpiał na porannego kaca. Tylko strasznie chciało mu się pić.

Hmmm... jeśli mam pomóc Justinowi z piwem, to potrzebuję ziół. Ciekawe czy w mieście coś się znajdzie. Zapytam go.

Ross zszedł na parter wołąjąc: "Justinie! Pozwól tu złociutki! Mam do ciebie kilka pytań!".

Borwol - 2010-07-26 20:03:40

Złość na Francois'a przeszła jego kompanom bardzo szybko. Zdecydowanie szybciej niż śniadanie, podczas którego Justin rozwodził się nad wspaniałością 'starych dobrych czasów Goldenleaf'  nie bacząc na to, że dla podróżnych te czasy skończyły się zaledwie wczoraj.
Ross mimo najszczerszych chęci nie wycisnął ze starego kompana żadnych informacji co do tutejszej Flory. Karczmarz przyznał się z rozbrajającym uśmiechem na twarzy, że nie potrafi już nawet rozpoznać poszukiwanych przez zielarza roślin.

Ze spokojnej, sielankowej wręcz atmosfery wyrwał wszystkich schodzący z góry w ponurym nastroju Dorian.
Nie ma o czym opowiadać Panie odpowiedziała młodzieńcowi nieśmiało jakby zmieszana Murdra Pochodzę z pierwszego zajazdu w drodze od naszej byłej stolicy na północ. Jestem córką właściciela Nawet przez chwilę nie skupiła wzroku na alchemiku Od wielu lat należał on do naszej rodziny, a teraz moim domem jest to omiotła wzrokiem izbę z resztą mojej rodziny nawet nie wiem co się stało odwróciła się szybko i ruszyła w stronę gości Zaraz zawołam męża Panie
Chwilę później szeptała już coś mężowi do ucha, a ten podbiegł do młodego szlachcica przepraszając swoich towarzyszy. Słucham Panie? Co konkretnie chciałby Pan wiedzieć?

Szary - 2010-07-30 13:33:35

   Młody alchemik uważnie wsłuchał się w słowa Murdry . Postawa kobiety zdziwiła go lekko gdyż spodziewał się większej śmiałości.
   Nie ma o czym opowiadać Panie odpowiedziała młodzieńcowi nieśmiało jakby zmieszana Murdra Pochodzę z pierwszego zajazdu w drodze od naszej byłej stolicy na północ. Jestem córką właściciela Nawet przez chwilę nie skupiła wzroku na alchemiku Od wielu lat należał on do naszej rodziny, a teraz moim domem jest to... omiotła wzrokiem izbę.
   hmmm... cóż spowodowało tą skromność? Czyżbym aż tak źle działał na innych? Ciekawe, a może to tylko gra? Na pierwszy rzut oka wydaje się ,że nie przepada ,że mówieniem o przyszłości... taka lakoniczna wypowiedź, ale cóż nie byłaby pierwszą osobą która nie chce się dzielić swoją historią. hmm... wydaje się ,że jej obecna sytuacja nie wzbudza u niej większego zadowolenia... ciekawe ,ale czy ona nie kłamie? Nie stara się mnie oszukać? Nie mam powodu jej wierzyć, a moje dziwne skojarzenie z tą kobietą wskazywałoby na inną przeszłość niż zwykła praca w karczmie... hmm czy może mówi prawdę ,a ja przejeżdżałem przez jej karczmę i z dziwnych powodów utkwiła mi tak kobieta w pamięci? ehhh bezsensu! Prędzej coś w rodzinnej gospodzie tej kobiety musiałoby się stać, ale czemu miałbym nie pamiętać wydarzenia ,a pamiętać osoby biorące w nim udział? Cóż biorąc pod uwagę moje dotychczasowe życie bardziej prawdopodobnie jest ,że jeśli mieliśmy jakieś wspólne wydarzenia w naszym życiu to ona je źle wspomina... więc lepiej będę stosownie się pilnował. 
   Z resztą mojej rodziny nawet nie wiem co się stało odwróciła się szybko i ruszyła w stronę gości Zaraz zawołam męża Panie
   Alchemikowi cisnęło się na usta zapytanie o to czy ona go skądś nie kojarzy, ale ostrożność wzięła górę. Skinął głową po czym odwrócił głowę od Murdry.
   Chwilę później szeptała już coś mężowi do ucha, a ten podbiegł do młodego szlachcica przepraszając swoich towarzyszy. Słucham Panie? Co konkretnie chciałby Pan wiedzieć?
- Wiedzieć chciałbym dużo. - odpowiedział sucho alchemik - Jednak to ile będę mógł się dowiedzieć zależy tylko od Pańskiej pamięci. - twarz Doriana wykrzywiła się lekko od nadmiernej uprzejmości - Może wydawać się to niemożliwe ,ale pomimo mojego młodego wieku jestem czeladnikiem w Państwowej Akademii Nauk i zajmuje się badaniami botanicznymi oraz w mniejszym stopniu historycznymi. Ze wspomnianym Panem Crow miałem już przyjemność. - alchemik czujnie poprawił rękawiczki i rozejrzał się po sali - Prowadzę obecnie badania nad pewną odmianą Nelumbo, ale do skończenia mojej pracy konieczna jest mi publikacja Pana Crow której jak mniemam nie miał czasu wydać przed zamieszaniem jakie miało miejsce w naszym poprzednim świecie.  Dlatego potrzebuje dowiedzieć się wszystkiego co jest mógłby Pan sobie przypomnieć na temat Pana Crow. Może pamięta Pan cokolwiek z badań którymi się zajmował, może jakieś jego słowa zapadły Panu w pamięć, a może mówił coś więcej o swojej wyprawie?
   Alchemik z poprawił się na krześle obserwując bacznie swojego rozmówce. Z charakterystycznym dla siebie brakiem zaufania wytężył słuch pilnując czy nic niespodziewanego nie zaskoczyło go podczas rozmowy. Dorian nie był też pewien reakcji karczmarza... alchemik wiedział ,ze Albert jest nietypowym człowiekiem więc nie był pewien stosunku Justina do niego.

Borwol - 2010-08-04 07:13:39

Ale się Pan uwziął młody Panie na mojego starego przyjaciela powiedział Justin uśmiechając się z lekka Cóż mogę o nim powiedzieć... Wspaniały człowiek. Gdyby nie on, ta karczma nie stałaby tu teraz. Rękami naszymi i świętej pamięci Grompha stawialiśmy te ściany zamyślił się chwilę Tak... jak na uczonego był bardzo zaradny i silny. Bardzo nam tu pomógł. Choć zdawał się być taki tajemniczy, był dla nas również bardzo przyjacielski. Szkoda, że odszedł, ale chyba tak musiało być. W jego oczach widać było, że nie wszystko z nim jest ok. Jakby czegoś mu brakowało. Może nie mógł się doczekać aż pozna nowy świat.Justin mówił wpatrzony w Doriana Mówił, że wyruszy najpierw w stronę tego wielkiego posągu wynoszącego się ponad lasem. Mówił, że może tam się czegoś dowie. No i nie wrócił do nas już więcej. Nie wiem ile lat minęło Wyrwał się z zadumy Jest Pan do niego bardzo podobny młody Panie. Wcześniej tego nie zauważyłem. wzdychnąłCzy mogę już odejść czy jest jeszcze coś, co chciałby Pan wiedzieć? Muszę porozmawiać ze swoim kucharzem.

Harold Z. - 2010-08-04 09:49:00

Taaaa... tradycyjnie zero pomocy. Jak chcesz coś zrobić, zrób to sam.
Kończąc myśl Ross poprawił elementy swojego stroju, zarzucił łuk, sprawdził czy nóż jest na miejscu i wyszedł z karczmy. Skierował się w kierunku miasta. Jeśli to miasto z prawdziwego zdarzenia, to z pewnością uda mi się znaleźć coś co przywróci smak tej lurze, którą Justin nazywa piwem.
Następnie zielarz skierował się w kierunku miasta rozkoszując się porannym słońcem. Nie minęła chwila, gdy zaczął nucić pod nosem:

Wyczuł pies kiełbasę w domu
kot ją zeżarł po kryjomu
gdy pan dojść do prawdy chciał
kot psa wrobił a sam zwiał
i tak powstał konflikt potem
bo się pies poróżnił z kotem
to nie dziwne jest wiesz sam
kumplem być nie może cham

po to masz na szyi łeb
żebyś nie był kiep...


Przerwy w piosenkami ozdabiał kłębami gęstego dymu ze swojej fajki.

Szary - 2010-08-04 13:03:59

   Dorian wysłuchał w ciszy wszystkiego co miał mu do powiedzenia karczmarz. Przez chwile spojrzał się na zbierającego się powoli Rossa.
   hmmm... ktoś już planuje zbierać się do dalszej drogo? Doskonale. Nie ma w tej sytuacji miejsca na opieszałość. Każde kolejne wydarzenie pędzi coraz szybciej ,a kierunek w jakim zmierzają świadczy o niechybnej kolizji... raz jeszcze...
   Nie... to już wszystko. - Powiedział wstając od stołu Dorian i poprawiając szatę - Był Pan bardzo pomocny. - alchemik spojrzał się jeszcze na Murdre  - Proszę uważać na siebie i żonę. Żyjemy w niebezpiecznych czasach na obcej ziemi. - młodzieniec udał się w stronę wyjścia lecz po chwili zatrzymał się i odwrócił głowę w stronę Justina - Jeżeli idzie Pan rozmawiać z tym czarnoskórym kucharzem to niech Pan mu przekaże ,że zjadłbym zająca z warzywami.
   Dorian wyszedł z karczmy i oparł się o ścianę nieopodal wejścia. W tych porannych godzinach miejsce to wydawało się jeszcze ospałe. Niewielka liczba strażników stojących niemrawo na swoich posterunkach, pojedyncze osoby zajmujące się swoimi sprawami. Wszystko rozświetlone przez leniwe promienie słoneczne które przyjemnie grzały. Miejsce to wydawało się teraz takie spokojnie i bezpieczne. Nikt nie pomyślałby teraz ,że jest to tylko wysepką otoczoną przez nieznane, a ułuda bezpieczeństwa może być bardziej krucha niż nam się może wydawać.
   ''Nie wrócił do nas więcej'' zginąłeś tam? A może znalazłeś coś... ale co mogłeś znaleźć, aby nie było Cię tak długo? Może wróciłeś do gildii? Tam mogłeś znaleźć pomoc, a jeśli nie to tam chociaż są nasze pracownie... jeżeli żyjesz powinieneś tam się pojawić oficjalnie bądź nie... będę musiał to sprawdzić. Chociaż wejście do Twojej pracowni w gildii może nie być takie proste. Ciekawe kto teraz wystawia te pozwolenia? Albercie jeżeli nie żyjesz to co tam znalazłeś? Czy spotkałeś coś czemu nie podołałeś w starciu fizycznym, czy może wpadłeś w pułapkę, może coś na Ciebie tam podziałało ,a może ktoś Cię pojmał? hmmm... Wszystko trzeba sprawdzić... dokładnie i bardzo ostrożnie jeżeli mu coś mogło się tam stać to jest prawdopodobieństwo ,że mi też. Niewątpliwie kogoś będzie trzeba użyć w tej sprawie..
   Alchemik spojrzał przez chwilę w niebo po czym znowu zajął się obserwacją otoczenia.

Borwol - 2010-08-04 17:07:53

Zejście na dół zajęło Rossowi ledwie kilka minut, a podśpiewując sobie wesoło pod nosem i pykając fajkę z własnoręcznie przygotowaną mieszanką sprawiło, że i te parę minut było krótsze, a stroma i kamienista droga w dół łatwiejsza. Kiedy doszedł na sam koniec ścieżki przystanął chwilę patrząc na skleconą naprędce z kilku pali, symboliczną właściwie bramę u samego podnóża wzniesienia. Nikt jej nie pilnował, a droga za nią rozwidlała się na kilka niewyraźnych ścieżek prowadzących między prowizoryczne chaty, które tu stały. Część z nich była spalona i opustoszała, zapewne jeszcze po ataku, o którym wcześniej wspominał Justin. Przy innych krzątali się odziani w łachy ludzie, którzy wyglądali, jakby kiedyś pochodzili z różnych warstw społecznych. Teraz wszyscy zapewne żyli z otaczającego ich i wszechobecnego lasu. Nawet w tak zwanym mieście nie wszystkie drzewa zostały wycięte.
Dopiero po chwili zielarz dostrzegł, że w oddali stoją jakieś normalnie wyglądające budynki. Domyślił się, ze to te, które widział wczoraj z góry.
To miasto nie jest chyba z prawdziwego zdarzeniaskrzywił się.

~~<O>~~


Twój towarzysz życzy sobie zająca w warzywach Tordesie powiedział Justin wparowawszy do kuchni widzę, że nie zapomniałeś jak tu jest uśmiechnął się po czym spoważniał gwałtownie będziesz mi tu pomagał mam nadzieję?

Harold Z. - 2010-08-09 18:30:47

Heja ho! Na potężny mur, na bramę towarzyszu mój! - zakrzyknął Ross. Słowa aż kipiały ironią. Mijając coś co wyglądało jak nieco powiększone drzwi do szopy z narzędziami zielarz znalazł się w mieście. Szedł dość wolno przyglądając się budynkom i ludziom. Nie podoba mi się to. Czuję w powietrzu coś... niepokojącego. - razem z tą myślą jego ręka powędrowała do sakiewki i tam już pozostała, zaciśnięta. W końcu nigdy nic nie wiadomo. Ross usilnie starał się znaleźć coś co wyglądałoby na sklep zielarski albo rynek, ale jego wysiłki spełzły na niczym.
Na całe moje szczęście są jeszcze te dalsze budynki, które jeszcze jakoś w miarę wyglądają. Chyba.
Mówiąc to ruszył w stronę zabudowań znajdujących się w oddali.

Lord_Wonski - 2010-08-11 22:26:40

Tordes, po naostrzeniu wszystkich ostrych narzedzi bedacych w jego wyposazeniu, udal sie do kuchni. Wiedzac, ze Justin jest zajety gadka-szmatka z alchemikiem, zamierzal rozejrzec sie dokladniej po pomieszczeniu. Pierwsze co zauwazyl to kompletny rozgardiasz. Nie to, by bylo brudno czy rzeczy lezaly w nieporzadku. Prawie wszystkie przedmioty lezaly na niewlasciwym miejscu. Patelnie nie wisialy na na hakach wmontowanych w deske nad paleniskiem, rondle nad przejsciem tak jak to powinno byc w prawdziwej kuchni.
Czarnoskory patrzyl na te kuchnie z pogarda i obrzydzeniem.

  ''Coz za brak szacunku do sztuki, jaka jest gotowanie! Miejscowy kucharz powinien chyba dostac egzemplarz ksiegi mistrza Gortona Ramezeya... A najlepiej egzemplarzem, i to prosto w pysk! Niech no ja dostane go tutaj, naucze go co to prawdziwa kuchnia! Ach by go tak szl..'' - rozmyslania kucharza przerwal Justin, ktory wparowal ostentacyjnie do kuchni. Twój towarzysz życzy sobie zająca w warzywach Tordesie rzucil od razu w strone kucharza. Widzę, że nie zapomniałeś jak tu jest - uśmiechnął się, lecz spoważniał gwałtownie, widzac zdegustowana twarz kucharza, po czym zapytal - będziesz mi tu pomagał mam nadzieję?

  Tordes juz otworzyl usta, by powiedziec cos na temat tej kuchni, lecz wpadl na diabelski pomysl. Od dawna nie mial do czynienia z innym kucharzem. Wiekszosc traktowalo to jak prace, nie jak sztuke. Nie wiedzieli nic o dietach, specjalnych posilkach dla wojownikow lub specjalnych wlasciwosciach magicznych roslin. Byli to zwykli rzemieslnicy, ktorych Tordes nie zamierzal uraczyc nawet spojrzeniem. Nie interesowali go. Kucharzy z prawdziwego zdarzenia mozna bylo policzyc na palcach jednej reki, a w tym regionie bylo ich maksymalnie dwoch, w dosc podeszlym wieku. Po dziesieciu latach mogli juz dawno lezec w piachu, albo nie uczestniczyc w zyciu zawodowym. Po wygladzie kuchni wiedzial tez, ze nie moze byc to jakis nowy geniusz. Tak tez Tordes postanowil ''nowego'' przetestowac.

Justinie, z checia pomoge Tobie w kuchni. Jednak nie jestem w stanie robic tego tak dobrze jak przedtem, gdyz flora i fauna nie jest mi tak dobrze znana jak na starym terenie. Masz tu nowego kucharza, z tego co widze przyda mu sie troche dobrej starej szkoly gotowania. Moge go wziac pod swoja opieke i w czasie, gdy ja bede badal miejscowe zwierzaki by przygotowac nowe menu, on by, w jakims malym procencie oczywiscie, bylby w stanie mnie zastapic. Co do reszty, to mam nadzieje ze jestes przygotowany na koszta dotyczace prowadzenia ''porzadnej'' kuchni, bo z tego co widze to nie sa to produkty pierwszej, ani nawet 8 klasy - powiedzial Tordes wskazujac na zajaca, lezacego w kacie kuchni, ktory nie cieszyl sie zbytnia swiezoscia, co mozna bylo poznac po duzej grupie much latajacych nad nim i zapachu morza, a konkretniej starych ryb.
 
  Tak wiec potrzeba wprowadzic tu pewne zmiany. Wolaj nowego i niech przed zachodem wysprzata te kuchnie i przygotuje zajaca, ktorego sobie Pan Alchemik zazyczyl. Ja udam sie do miasta po zakupy, bo musze uzupelnic troche swoje zapasy. - rzekl Tordes, po czym poprawil pas, i udal sie w kierunku wyjscia. Juz mial wyjsc, gdy nagle odwrocil sie i wypalil szybko na jednym oddechu do lekko zdezorientowanego Justina - Bym zapomnial! Powiedz nowemu kucharzowi, zeby przestawil patelnie nad kuchnie, zobaczyl jak wygladaja naostrzone noze, zostawilem troche porannej strawy, niech tez zobaczy jak to sie robi, jak chcesz to mozesz sobie podgrzac, wiesz jak sie to obsluguje mam nadzieje.. Aha, przygotuj pieniadze na zaopatrzenie, nowe fartuchy, bo te to ze dwadziescia lat maja a nie dziesiec, zamykaj drzwi jak sie kochasz z zona, przygotuj jakas wtepna zaliczke i rozejrzyj sie za jakims pokojem dla mnie na stale. Przekaz pozdro Mundrze. Ahoj! - po czym szybko zamknal drzwi i szybkim marszem ulotnil sie z karczmy, szczerzac swoje zlote zeby, lsniace w porannym swietle, w szerokim usmiechu, cicho pomrukujac slynna piosenke z jego stron, w jego rodzimym jezyku...

Aj szüt ä czerif, büt äj didunt szut en öficer....
mmmm,mmm,mmmm...

Borwol - 2010-08-16 09:48:43

Ross mijał kolejne zabudowania rozglądając się bacznie i jedyne co widział to smród wszechobecnej biedoty. Nie zdążył jednak ujść wielu kroków zanim zatrzymał go nagle pewien widok.
Dwóch wysokich, odzianych w byle co mężczyzn, z czego jeden uzbrojony był w nóż, zastawiło drogę pewnemu młodzieńcowi, z wielkim wypchanym jedzeniem koszem na plecach, kierującemu się w stronę odwrotną niż Ross.
Młody! Wyskakuj z żarcia! Ryknął ten uzbrojony
Miejcie litość. Przecież on mnie zabije jak nie doniosę jedzenia na górę odpowiedział błagalnym tonem chłopak wycierając ze zdenerwowania ręce w kuchenny fartuch, który na sobie nosił.
Ty albo my gówniarzu. Wybór jest prosty. powiedział drugi łapiąc młodego za szyję Nie będę zdychał z głodu patrząc jak jakiś dzieciak łazi mi przed nosem z koszem żarcia! krzyczał rzucając chłopaka o ziemię. Z kosza wysypało się kilka warzyw. Młodzieniec zaczął zbierać je jedną ręką a drugą bronił się przed ciosami spadającymi z góry. Dwaj mężczyźni zwyczajnie zaczęli się nad nim wyżywać posyłając w jego stronę kopniaki i ciosy pięści.
Ross zawahał się przez chwilę Nikt tego nie widzi? Nie ma tu żadnej straży? Odwrócił się żeby sprawdzić czy poza bandą miejscowych tchórzy nikogo nie ma pobliżu. Mało nie podskoczył gdy pierwszą rzeczą, którą dostrzegł była postać czarnego mężczyzny. Zielarz nie wiedział kiedy Tordes pojawił się za jego plecami, ale jego obecność w takiej chwili była bardzo budująca. Kucharz przystanął zaraz za Rossem. To co widział przed sobą przypominało mu o czymś. Na twarzy Tordesa pojawił się nieprzyjemny grymas

~~<O>~~


Oto zając w warzywach Panie powiedział Justin siląc się na uśmiech myślałem, że pozna Pan kunszt mojego najznamienitszego kucharza ale niestety wyszedł gdzieś. Mimo to mam nadzieję, że posiłek Pana zadowoli. Życzę smacznego!

Szary - 2010-08-18 14:17:49

   Dorian powoli poprawił szaty. Zanim zebrał myśli obserwowany przez niego obraz nabrał życia. Strażnicy baczniej obserwowali okolice, niewielka grupa krzątających się ludzi coraz głośniej zajmowała się swoimi sprawami. Alchemik wyrwany z zamysłu spojrzał raz jeszcze na teren dookoła karczmy.
   Hmm... wygląda na to ,że jakoś tu się żyje. Cokolwiek mieszka w okolicznych lasach nie opuszcza swojego legowiska więc mieszkańcy zabudowań raczej są bezpieczni. Cóż za wyjątkowe szczęście. Taka nieudolnie zorganizowana podróż... bez większego pomyślunku, ze ślepą nadzieją ,że gdziekolwiek trafimy będzie lepiej... ehhh "głupi ma zawsze szczęście" widać mądrość w tych prostych słowach gdyż magowie mieli aż nadto szczęścia...
   Skończywszy myśl młodzieniec wszedł do karczmy akurat na zamówiony przez siebie posiłek. Usiadł wygodnie, obejrzał podane danie i skinął głową by karczmarz już odszedł. Danie prezentowało się okazale biorąc pod uwagę warunki w jakich musiało powstać. Alchemik zamknął oczy i wziął głęboki wdech by dokładnie poczuć aromat dania. Oceniwszy czy posiłek nadaje się do konsumpcji i nie zawiera substancji które mogłyby mu zaszkodzić... Po zakończeniu oględzin nagle wstał od stołu wraz z talerzem. Podszedł do niemrawo wyglądających kompanów i położył talerz przed jednym.
- Może to poprawi samopoczucie. Życzę smacznego... - młodzieniec ukłonił się, uśmiechnął niczym wąż i odszedł w stronę Murdry.
   Cóż to za niezmierne zaskoczenie? Dostałem czego chciałem... hmmm jak widać powodzi się tutaj... a kucharz teoretycznie gotuje zaskakująco dobrze. Może powinienem nająć kogoś takiego do pracy w kuchni... a może do czegoś innego... cóż okaże się jak smakować będzie danie moim "drogim kompanom". Mi niestety nie wypada konsumować nic od osób które poinformowane zostały kim jestem.
- Proszę przekazać wyrazy podziwu dla męża. Posiłki w tej karczmie zadowolą niejednego możnego pana. Dorian spojrzał w stronę swojego dania.  - Niestety mnie to danie ominie gdyż komuś innemu przyda się bardziej. Dlatego też poproszę racje podróżne na podróż do miasta.
Alchemik poczekał przy ladzie na racje. Po otrzymaniu ich umieścił stosowną zapłatę za zamówione przez niego jadło które schował pod masywny płaszcz. Przez chwile wydawało się ,że chce coś powiedzieć lecz jedyne co zrobił to skinął głową w geście pożegnania i wyszedł z karczmy w stronę miasta.
  ehhh lepiej zostawić to za sobą nie wiadomo do czego mogłoby to doprowadzić... zwłaszcza ,że mam dość problemów na głowie. Nieistotne... czeka mnie mała wyprawa... co prawda nie ide pierwszy ,ale mam nadzieje ,że osoby które mnie wyprzedziły zgarną na siebie całe zamieszanie które można spotkać na drodze.

Lord_Wonski - 2010-08-22 00:55:23

Uśmiech zniknął z twarzy kucharza gdy tylko zobaczył pierwsze zabudowania. Przypominające bardziej stajnie niż budynki mieszkalne, nie napawały Tordesa zbytnim optymizmem.

  " No tak... Slumsy. Myślałem, że ten etap życia mam już za sobą. Gdybym wiedział, że wszystko spełznie na niczym i wyląduje znowu w takim miejscu, ominąłbym parę ciekawych wydarzeń. Miałbym przykładowo parę własnych zębów... Może nawet trzy."
- tak to też rozmyślał Tordes nad złym biegiem swojego życia, nie dbając już o okolice i ludzi, którzy zaczęli spoglądać na niego. Nic w tym dziwnego. Kucharz z powodu swojej karnacji i dość ekstrawaganckiego wyglądu wzbudzał zawsze zainteresowanie tłumu. Był też do tego przyzwyczajony, mimo iż nie przepadał za tą "sławą".

  Tordes przystanął, zaczął grzebać w swoim obszernym pasie, wyposażonym w ekwipunek "na podróż", wzciągnął zawiniątko, w którym znajdywały się  liście mięty, szałwii, ziarenka herbaty i  bardzo małe kamyczki. Tordes chwycił po dwa liście mięty i szałwii, położył je na swojej dłoni, na liściach położył trzy ziarenka herbaty, dwa małe okrągłe kamyczki podobnej wielkości, zawinął to w liście, po czym włożył to delikatnie do swoich ust. Lekko przygniatając swoimi złotymi zębami i poruszając nimi na boki zaczął rozgryzać ziarna. Słychać było lekki chrzęst kruszonych kamyczków.

  Zioła i herbata były środkiem czyszczącym dla kucharza, który bardziej walczył z rdzą, niż próchnicą. Nie można jednak przymykać oka na działania lecznicze tych ziół. Może to zioła były odpowiedzialne za ten złocisty uśmiech, choć raczej jest to zasługa magicznej mazi do czyszczenia biżuterii, stworzoną przez maga Prunto.

  Żując swoje zioła Tordes wznowił marsz. Nie na długo jednak, gdyż zauważył Rossa. Ross spoglądał na scenę sprzedawania łomotu przez dwójkę obdartusów jakiemuś młodemu kuchcikowi, co Tordes wnosił po brudnym, ale jeszcze rozpoznawalnym fartuchu. Na razie trwała akcja promocyjna i "sprzedawcy" prezentowali swój produkt swojej ofierze. Tordes stał ruszył w stronę Rossa, by rzucić okiem na sytuację. Ross wyglądał na zaskoczonego kiedy zauważył wreszcie, że obok niego stoi już od paru chwil kucharz. Nic dziwnego. Tordes nie poruszał się jak normalny człowiek. Lata praktyki nauczyły go poruszać się bezszelestnie praktycznie zawsze i wszędzie.

  Wtem zawiniątko Tordesa pękło, i zmielone ziarna wraz z pyłem, który został po kamieniach, wysypał się z liści i pokrył język kucharza. Czarnoskóry skrzywił się mimo woli, gdyż nie było to przyjemnie doświadczenie. Chcąc szybko zapomnieć ten smak, postanowił coś zrobić. Szybkim krokiem udał się w stronę dwóch zbirów, gdzie jeden dalej kopał kuchcika, a drugi zaczął plądrować kosz. Tordes miał na tyle zły humor, że bez ceremoniału posłał kopem zaskoczonego zbira jakieś półtora metra od kosza. Zbir był zbyt zaabsorbowany koszem by zwrócić uwagę na Tordesa. Kucharz szybko spojrzał na zawartość koszyka i wyciągnął marchewkę, błyskawicznie wyciągnął nóż i szybkim machnięciem przeciął ją na pół, wpierw podrzucając ją lekko i zaczął ją jeść, wypluwająć co jakiś czas to kawałek liścia mięty, to kawałek kamyka. Wszystko to stało się tak szybko, że gdy zbir znęcający się nad kuchcikiem zauważył co się dzieje, drugi zbir już podniósł się z ziemi i patrzył wściekłym wzrokiem na Tordesa, próbując złapać oddech. Kuchcik korzystając z okazji zaczął się odczołgiwać od swojego oprawcy, niezainteresowany dalszym łomotem. Tordes widząc spojrzenia zbirów zapytał ich uprzejmie "Jakiś problem?" z miną człowieka, który kompletnie nie wie o co chodzi, wydrygnął ramionami i skrzyżował ręce, w prawej trzymając marchewkę, w lewej nóż, będący półtora raza większy niż nóż rzezimieszka...

Harold Z. - 2010-09-04 18:28:25

Ross nieco zaskoczony pojawieniem się kucharza i jego poczynaniami stanął w miejscu i czekał na rozwój sytuacji.
"Jakiś problem?" - znał ten ton. Takim głosem przemawia się we wszelkiej maści karczmach, gdy już wiadomo, że za chwilę w ruch pójdą krzesła, ławy, kufle i reszta wyposażenia gospody. Zielarz stwierdził, że następny ruch należy do niego. Niepotrzebny tu rozlew krwi. Szczególnie, że tamci dwaj są zdeterminowani, może być nieciekawie. Poza tym nie wiadomo czy nie ma tu gdzieś ich kolegów... No to moja kolej. Trzeba działać. Pora na trochę czadu.
Przez krótką chwilę czuł wątpliwości, bo sam ongiś rozumiał co to znaczy przymierać głodem. Co nie zmienia faktu że zachowanie tej dwójki było, używając barowego języka, czystym skurwysyństwem.
Ross wyciągnął z woreczka dwie swoje specjalne kulki. Odwinął lont i ustawił go tak, żeby był widoczny z jednej strony. Był on zrobiony ze specjalnego włókna, tak że po zapaleniu żarzył się bez kopcenia. Zapalił obydwa lonty i podszedł do zbira, który przed chwilą otrzymał potężnego kopniaka od kucharza. Zdobywając się na najsłodszy i najbardziej przymilny ton jaki zdołał, Ross rzekł:
Panie kochany, czemu tak poważnie? A przecież wystarczyło poprosić. - i nim zbir się zorientował, wcisnął mu obydwie kulki w ręce. Następnie szybko złapał kucharza za rękę i pobiegł w kierunku widniejących w oddali budynków, które wyglądały nieco lepiej niż w tutejszej dzielnicy. Po paru chwilach rozległo się głośne "BADUUMM!!!! TSSSSSSSSSSSSSS!!!" i wszystko w promieniu około 15 metrów pokrył gęsty dym. 
Wreszcie, po kilkuminutowym biegu zielarz odkrył jakiś zaułek w którym możnaby się ukryć. Zanosił się śmiechem, dodatkowego powodu do radości dostarczała mu zdziwiona mina kucharza, który najwyraźniej jeszcze nie do końca się zorientował, co właściwie się wydarzyło.
Tordesie kochany, czemu tak poważnie? Nie spodobał Ci się numer z kulkami? - kończąc zdanie znowu się roześmiał.

Lord_Wonski - 2010-09-09 21:51:58

Tordes był tak zajęty pozbywaniem się zielska ze swojej paszczy, że to co działo się w około nie tylko nie robiło na nim wrażenia. Ba! Nawet nie zauważył kiedy zielarz wpadł na "scenę" i rozpoczął swoje przedstawienie. Nie protestował gdy Ross chwycił go za rękę, i zaczął biec z nim w stronę zabudowań... trzymając go za rękę. Za nimi cała "scena" pokryła się dymem, tyle że magik i jego śliczna, czarna studwudziestokilowa asystentka nie zamierzali dalej prowadzić przedstawienia i uciekali dalej... trzymając się za ręce. Bieg ten, niczym wycięty z jakiejś pięknej powieści miłosnej jak "Człowiek De Molka" albo " Przygody Hrabiego Segala", dla Tordesa przybierał zły obrót. Nie tylko dziwnie się czuł, ale jeszcze coś mu utkwiło między zębami. Kiedy się zatrzymali, Tordes zaczął powracać do rzeczywistości.
 
Pierwsze co to wyrwał z lekkim uczuciem strachu i dezorientacji w oczach swoją dłoń z uścisku zielarza. Zielarz się śmiał. Ale to nie przerażało Tordesa. To co go przerażało to zęby zielarza, które się na niego patrzyły. Poza tym Tordes z przerażeniem stwierdził, że ze świata zniknęły wszystkie kolory.
  "Chyba czas przejrzeć twoją ziołową mieszankę do żucia, bo chyba "mięta" trochę się przesuszyła i jest zbyt mocna"- powiedział do Tordesa fioletowy kot przelatując obok. Tordes lekko się uspokoił po słowach latającego kota... co raczej by większość normalnych ludzi zmartwiło. Tordes jednak nie był normalnym człowiekiem. On był niesamowity. Bo czy normalny człowiek może dotykać kolory?
 
  Tak też Tordes teraz siedząc na ziemi pukał palcem w ziemię przed sobą, co trochę zdziwiło Rossa. Efekt ziół nie był zbyt długi i już się osłabiał, także Tordes po paru minutowym biegu i po siedzeniu jakieś 5 minut na ziemi już praktycznie doszedł do siebie i zaczął już normalnie myśleć. Nie pukał już palcem w ziemię, choć nadal nie chciał wstawać z ziemi dopóki widział tego latającego kota, tym razem już szarego koloru.
"Jak zobaczę tego przeklętego kota raz jeszcze... Zaraz, zaraz...A kuchcik, a te tanie rzezimieszki? Co z nimi?"- pomyślał Tordes rozglądając się wokół siebie i zauważając że Ross patrzy na niego dziwnym wzrokiem. Zignorował zielarza i powoli wstał z ziemi i się otrzepał.
"Może to i ja byłem "nieobecny", ale to ten przeklęty zielarz nawet nie postarał się by zabrać kuchcika, a ja nie zamierzam siedzieć i gotować strawy dla karczemnych pijusów całe dnie". Tordes rozruszał nogi, przekręcił głowę tak aż trzasnęła szyja i rzekł: "Nie ma kuchcika, nie ma obiadu, więc prowadź do miesca jatki zielarzu!".
  Na twarzy Tordesa pojawił się grymas niedowierzania i rozbawienia. Ostatnia rzecz jaką się spodziewał to rymowanie.

  Tordes od tego dnia odpuścił sobie żucie tych ziół, ale za to zaczął przyrządzać z nich napar... I co najważniejsze, zmienił porę zażywania z kiedy bądź na tylko przed snem.

  Jednak w tej chwili rozglądał się i czekał na uzyskanie informacji od Rossa gdzie jest miejsce bójki, bo jak sądził kucharz, jego przyszły "uczeń" może skończyć naukę o wiele szybciej niż przypuszczał...

Harold Z. - 2010-09-10 10:24:15

Zielarz patrzył na kucharza z rosnącym zdziwieniem pomieszanym z zainteresowaniem. Tordes siedział z pustym wzrokiem i pukał palcem ziemię przed sobą. Dla Rossa wyglądało to jak zachowanie zawstydzonego chłopca, który przed chwilą dał się ponieść chwili, a teraz nie wie co ze sobą zrobić. Już miał powiedzieć coś w stylu: "Tordesie kochany, bardzo Cię lubię, ale nic z tego nie będzie. To, że trzymałem Cię za rękę wynikało z tego, że tak mi było najłatwiej wyciągnąć stamtąd Twoje szanowne jestestwo . Poza tym wolę jednak dziewczęta. Nie miej do mnie żalu, ja przecież..."
"Nie ma kuchcika, nie ma obiadu, więc prowadź do miesca jatki zielarzu!". - głos kucharza przerwał mu rozmyślania nad usprawiedliwieniem się.
Zielarz westchnął, po czym wskazał na zachód.
Jakieś 10 minut piechotą. Prosto. Jak w mordę strzelił. Ja niestety z Tobą nie pójdę, mam pracę. Połażę tu sobie i popatrzę trochę.
Po chwili namysłu dodał:
Nie bądź na mnie zły. Potraktuj to jako test dla kuchcika. Jeśli całe miasto tak wygląda, to niestety będzie musiał sobie radzić z takimi sytuacjami. No i nie zawsze w pobliżu będzie Pan "Dlaczego Tak Poważnie" z Dymowymi Kulkami. Trzymaj się, do zobaczenia mam nadzieję, że jeszcze dziś.
Następnie, nabił na nowo fajkę, która już w międzyczasie zdążyła zgasnąć i udał się w kierunku zabudowań w poszukiwaniu jakiegoś targu.
Podążając wzdłuż ulicy podśpiewywał pod nosem:

"Oooo, czym jest miłość?
Kochana nie rań mnie
nie rań mnie
nigdy więcej"

Lord_Wonski - 2010-09-10 19:04:48

Zielarz westchnął, po czym wskazał na zachód.
Jakieś 10 minut piechotą. Prosto. Jak w mordę strzelił. Ja niestety z Tobą nie pójdę, mam pracę. Połażę tu sobie i popatrzę trochę.

  Tyle Tordes chciał usłyszeć. Dalsze przemówienie zielarza kucharz sobie odpuścił. Usłyszał tylko, że Ross nie zamierza wracać po kuchcika i że Ross sam siebie nazywa "Pan Dymiące Kulki". " Taa. Mnie to przeszło po dziesięciu minutach, ten pacjent jest już nie do odratowania. Ale to nie ważne teraz, później mu zrobię jakąś potrawkę z grzybami i jadem kobry, czas iść po kuchcika"- i z tą myślą Tordes oddalił się we wskazaną przez zielarza stronę.

  Tordes nie wypowiedział nawet słowa mijając się z zielarzem. Na jego twarzy malowała się złość i chęć do fizycznych aktywności, głównie z silnymi i szybkimi ruchami rąk i nóg. Zamierzał wyżyć się i przelać swoje uczucia na kogoś przy pierwszej lepszej okazji. Krótko mówiąc... był diabelsko głodny. A nie ma nic gorszego, niż głodny kucharz.

  Nie każdy może zdaje sobie sprawę z niesamowitości fauny i flory tego wspaniałego świata, ale tam gdzie jest magia, dzieją się różne rzeczy, a ziemia która rodzi rośliny i zwierzęta, jest przesączona magią tak samo, jak i ludzką krwią. Większość z roślin nie ma specjalnych zastosowań, ani też zwierzęta nie są magiczne. Psy, konie, świnie, bydło, dęby, sosny... Wszystko to było zwyczajne. Jednak nawet zwykłe rzeczy po połączeniu z innymi mogły wzbudzić wewnętrzną magię w nich zawartą. Na tej zasadzie opiera się między innymi alchemia i zielarstwo. Dzięki temu ostatniemu Tordes odkrył, do czego zdolne są zioła, których używał już od jakiegoś czasu. To odkrycie miało być dla Tordesa dochodowe, jednak w tej chwili po głowie chodził mu tylko kurczak masala, którego zamierzał sobie przyrządzić po dorwaniu kuchcika i rzezimieszków.

  Po szybkim marszu Tordes był już prawie na miejscu. Dym już dawno się ulotnił, jednak wzbudził on ciekawość tłumu, który teraz coś oglądał. Gapiowie zbili się w okrąg, lecz Tordes nie był w stanie zobaczyć co się dzieje.

  "To szaleństwo!"- usłyszał jak krzyczy ktoś z tłumu. Na twarzy Tordesa pojawił się złośliwy grymas. "Szaleństwo? Nieee, mój drogi..." - powiedział kucharz cicho, jak gdyby do siebie. Sprawdził, czy nóż łatwo wychodzi z pochwy i ruszył w stronę tłumu z uśmiechem, przy którym szaleniec wydawał się mnichem modlącym o pokój na ziemi...

Borwol - 2010-09-13 11:03:36

Dorian powoli schodził ścieżką w stronę zabudowań. Po drodze minęła go tylko jedna osoba- młody chłopak w obszarpanym stroju kuchcika, z koszem na plecach, pędzący ile sił w nogach w stronę karczmy. Widok ten nie zrobił na alchemiku żadnego wrażenia. Jednak to co dostrzegł doszedłszy do zabudowań wywołało na jego twarzy mimowolny grymas obrzydzenia. To co zobaczył trudno było nazwać zabudowaniami. Ze skleconych naprędce chat i gruzów starych chałup unosił się smród ubóstwa. Obdarci mieszkańcy tych slumsów krzątali się to tu, to tam w małych grupkach przy ogniskach.
Nagle uwagę młodego szlachcica przykuło zamieszenie na drodze przed nim. Kiedy dotarł tam niespiesznym krokiem okazało się, że kucharz Tordes, którego poznał wcześniej, odstraszył już swoją osobą mały tłum który oglądał leżące na ziemi strzępki materiału. W tym smrodzie trudno wyczuć, ale wygląda na samoróbne bomby dymne. Ciekawe... pomyślał. W tym momencie czarny mężczyzna obrócił się w jego stronę z delikatnie zawiedzioną miną.

~~<O>~~


Ross szedł powoli między zabudowaniami w stronę części miasta, która z daleka wyglądała na cywilizowaną. Im bliżej był celu, tym ludzie wydawali się bardziej spokojni i zadbani. Wyglądało na to, że na obrzeżach panował dużo większy głód.
Wynocha! Ile razy mam wam powtarzać śmierdziele, że macie tu nie podchodzić?!! Wrzask mężczyzny o bardzo niskim głosie przerwał przemyślenia zielarza. Dopiero teraz zauważył, że doszedł do miejsca budowy muru. Kilku robotników mieszało coś w wielkich beczkach, a reszta nosiła kamienie i gotową zaprawę na mury albo budowała drewniane konstrukcje do budowy na wysokości. Przy pracy tej uwijało się kilkudziesięciu robotników pilnowanych przez strażników na usługach Imperatora.
Do ciebie mówię ty gnojku z fajką! Z przyzwolenia Lorda Meangrotha mam prawo strzelić do każdego zakłócającego pracę przy murze. Rozumiesz obwiesiu? Ross zauważył też, ze za powstającymi umocnieniami rozciąga się ta bogatsza część miasta, po której beztrosko przechadzali się odziani w bogate stroje mieszkańcy. Ich na pewno bieda nie dosięgła- pomyślał.
Po pierwsze tędy nie ma przejścia kontynuował strażnik więc nie masz nawet się co gapić w stronę Świątyni Wistosa, a po drugie i tak nikt cię nie wpuści przez bramę jak już tam dojdziesz. Ty w ogóle słyszysz co do ciebie mówię? Głos mężczyzny nie był już tak doniosły i brzmiał jakby był trochę zrezygnowany...

Harold Z. - 2010-09-20 11:45:19

Ross dzielnie zmierzał w kierunku muru, kiedy nagle coś zakłóciło harmonię. Coś... jakby nie z tego świata. Obrazy upstrzonej kolorowymi magicznymi światłami zabawy w rytm "Czym jest miłość" rozmyły się jak mary senne zakłócone przez natarczywy, obcy impuls. Na początku tworzył jedynie zakłócenia idyllecznego, ziołowego raju. Lecz butny, pewny siebie z każdą chwilą parł naprzód, aż niczym wirus pochłonął marzenie.  Zielarz rozejrzał się i zobaczył, że stoi blisko muru. Dużo bliżej niż zamierzał, w dodatku w jego kierunku wydzierał się jakiś niezwykle przejęty swoją rolą zakonserwowany knecht stojący na murze. Ross przywdział szeroki, lekko przesunięty na prawo uśmiech i rzekł:
Problem, oficerze? Wybacz, ale nie usłyszałem co mówisz. Pewnie dlatego, że przed chwilą ktoś tu się tak strasznie darł, jakby włąśnie rozkwitał mu kaktus w tyłku. Mógłbyś powtórzyć, proszę?

Borwol - 2010-09-20 11:54:44

Odejdź stąd po prostu powiedział strażnik wyraźnie zrezygnowany uderzywszy się uprzednio otwartą dłonią w czoło.brama jest kawałek stąd na prawo od Ciebie jeśli chcesz spróbować się tu dostać mimo wszystko. Tu nie ma przejścia i nie należy przeszkadzać robotnikom

Harold Z. - 2010-09-20 12:02:02

Dziękuję za pomoc, to miłe że straż w tym mieście jest tak uprzejma. Podoba mi się tu. - i z uśmiechem niczym smaczny maślany rogal Ross powędrował w kierunku bramy nucąc zasłyszane tu i tam piosenki.

Szary - 2010-09-30 18:47:50

   Dorian powoli schodził ścieżką w stronę zabudowań. Droga ta całkiem przypadłą do gustu wybrednemu alchemikowi. Brak dobrego miejsca do ataku sprawiał ,że jedynymi teoretycznymi kierunkami ataku były z góry ścieżki bądź z jej dołu, co znacznie ograniczało możliwość zaskoczenia alchemika. Oczywiście fakt ten w najmniejszym stopniu nie miał wpływu na czujność młodzieńca który stale zerkał dookoła oraz wytężał słuch w celu wykrycia teoretycznych zagrożeń. Kolejnym istotnym powodem dla którego ta stroma ścieszka przypadała do gustu Dorianowi była jej pustość. Zbliżanie się w stronę zabudowań młodzieniec nie musiał przeciskać się przez motłoch którego obecność uwłaczałaby w stopniu znacznym jego godności.
   Ahhh cóż za szczęście... ta ścieżka nie jest szeroka jak stare królewskie trakty... rzekłbym nawet ,że jest stosunkowo wąska. Pomyśleć ,że gdyby takimi drogami miało się zbliżać do dawnej stolicy brnął bym po pas w pospólstwie. Ohyda! Chociaż... nie wcale bym nie brnął w innym miejscu i w mniej zawiłej sytuacji po prostu utorowałbym sobie drogę. W końcu tak łatwo spłoszyć biedę...
   Z rozmyślań wytrąciła zbliżająca się szybkim ,lecz nieudolnym tempem postać. Była ona jeszcze stosunkowo daleko ,ale wyczulone zmysły alchemika wraz z nieufnym ,a wręcz wrogim podejściem do świata postawiły Doriana do stanu gotowości. Ukryty sztylet który był gotowy do wyciągnięcia w każdej chwili tylko czekał na napastnika. Alchemik ze stoickim spokojem nie dając po sobie nic poznać schodził dalej ścieżką.
   Po drodze minęła go tylko jedna osoba- młody chłopak w obszarpanym stroju kuchcika, z koszem na plecach, pędzący ile sił w nogach w stronę karczmy. Widok ten nie zrobił na alchemiku żadnego wrażenia. Jednak to co dostrzegł doszedłszy do zabudowań wywołało na jego twarzy mimowolny grymas obrzydzenia. To co zobaczył trudno było nazwać zabudowaniami. Ze skleconych naprędce chat i gruzów starych chałup unosił się smród ubóstwa. Obdarci mieszkańcy tych slumsów krzątali się to tu, to tam w małych grupkach przy ogniskach.
   Alchemik przystanął na chwilę ,aby ogarnąć stojące przed nim bagno ubóstwa.
   Obdartego gnojka który przebiegł obok z wyrazem przerażenia jeszcze zniosę... nawet bez większych wyrzeczeń, ale takim czymś witać świeżo przybyłych? Skandal w czystej postaci! Złożę oficjalną skargę! Żeby pozwolić na postawienie takiego chlewu na drodze do cywilizacji... smród ubóstwa.
   Nagle uwagę młodego szlachcica przykuło zamieszenie na drodze przed nim. Kiedy dotarł tam niespiesznym krokiem okazało się, że kucharz Tordes, którego poznał wcześniej, odstraszył już swoją osobą mały tłum który oglądał leżące na ziemi strzępki materiału. W tym smrodzie trudno wyczuć, ale wygląda na samoróbne bomby dymne. Ciekawe... pomyślał. W tym momencie czarny mężczyzna obrócił się w jego stronę z delikatnie zawiedzioną miną.
   Dorian bacznie rozejrzał się w tłumie zanim zatrzymał się by ocenić sytuacje. Zatłoczone miejsca z hałasującą, śmierdzącą i wiercącą się biedą są szczególnie niebezpieczne. Zamachowiec może czaić się wszędzie. Cios może nadejść z każdej strony ,a smród biedy otumania zmysły. Dlatego też młody alchemik podchodzi do takich sytuacji ze wzmożoną czujnością nawet jak na siebie.
    Widzę ,że mój plan poskutkował. Pionki ładnie zgarnęły co czekało na drodze... widzę ,że jednego nie ma. Zapewne się rozdzielili... zatem wypada mi iść dalej licząc ,że ktoś zadba o moją spokojną drogę... ahhh może dalej będzie nieco mniej tłoczno... ohyda ten brud, ten smród. Ci ludzie nawet pogardy nie są godni. Czas na mnie ,bo jeszcze nasiąknę tym smrodem.
   Dorian delikatnie skinął głową w stronę kucharza i ruszył dalej czujnie analizując zachowanie otoczenia.

Borwol - 2010-10-05 16:00:10

Francois siedział sobie spokojnie w karczmie patrząc jak Hafnir zaczepia nieufnego Rydena usiłującego skończyć w spokoju poranny posiłek. Kupiec zerknął w stronę Asgeira nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Zszedł on co prawda na dół i przysiadł koło reszty towarzyszy ale chwilę potem szepcąc coś o bolącej głowie padł twarzą prosto w półmisek z jedzeniem przyniesionym przez Justina. Od tego czasu pochrapywał z lekka czasem tylko jakby przez sen wspominając o jakichś "cyckach". Justina bardzo intrygowały te majaki. Liczył, że będzie miał o czym opowiadać, jak wrócą towarzysze. pff... jęknął skacowany Asgeir pochasz je Murta no pokasz... Francois parsknął ze śmiechu wypluwając na podłogę kawałek mięsa, który właśnie przeżuwał.
Co do..? zaczął krzątający się przy barze Justin, ale przerwał mu skrzyp otwieranych drzwi. Witaj Gorn! powiedział szeroko się uśmiechającJuż myślałem, że zginąłeś w tym lesie
-przynieś mi lepiej zapłatę starcze odpowiedział wysoki masywny blondyn odziany w skóry, z kuszą na plecach i toporkiem przy pasie, idąc w stronę lady z pękiem powiązanych za puszyste ogony martwych ptaków. Francois pierwszy raz widział coś takiego. Karczmarz szybko wziął zwierzęta i odwrócił się aby schować je na zaplecze Gorn siadaj przyniosę ci zaraz zapłatę i ciepłego jadła. Napitkiem chyba też nie pogardzisz co?  Należy ci się długo Cię nie było a dzięki tobie będziemy mogli zrobić pyszną pieczeń Justin szybko zniknął, a gość odwrócił się w stronę psów udając się do pustego stolika. O w mordę chędożony! zamarł patrząc W stronę Francois'a O co mu chodzi? pomyślał kupiec lekko się denerwując kiedy zobaczył, że nowo przybyły jakby mimowolnie sięga po broń. Asgeir Ty psie! ryknął Gorn Nie sądziłem że Ciebie akurat tu spotkam. Ale mam dziś szczęśliwy dzień! Zaśmiał się szyderczo chwytając mocniej swój toporek powoli idąc w stronę trapera.
Ała moja głowa... Asgeir otworzył powoli oczy przecierając się po czubku swych blond włosów. Co to za hałasy? W tym momencie zobaczył idącą w jego stronę postać i nagle jakby... wytrzeźwiał.

~~<O>~~


Tordes specjalnie nie przywiązał wagi do tego, że alchemik minął go bez słowa. Zbyt bardzo pochłonięty był rozglądaniem się dookoła i próbami rozróżnienia resztek swoich wizji od rzeczywistości.
Jesteś ranny? Pomożemy ci... Dobroduszny głos młodego człowieka, choć lekko przytłumiony dało się usłyszeć zza jednego z rozsypujących się domków stojących przy drodze.Masz... Przynieśliśmy też coś do jedzenia dodał drugi, należący do młodej kobiety. Tordes nie usłyszał co prawda co odpowiedział obdarowany, ale właściwie chyba z nudów zaczął podsłuchiwać rozmowę młodej pary, która cały czas krążyła w bliskiej odległości, choć poza widokiem kucharza.
- Jacy biedni ludzie... powiedział chłopak
- Eh... To prawda... Szkoda że nie możemy im wszystkim pomóc dodała dziewczyna
Ja myślę, że odpowiem na zew. Nie uważasz, że to jedyne wyjście?
-Nawet tak nie mów kochany... proszę! To na pewno próba. Nawet nie wiesz co Ci może grozić. Mam złe przeczucia...
- Ale ja nigdy nie czułem się taki... no wiesz... silny... i z drugiej strony nigdy się nie czułem się tak oszukany jak teraz. Nie wiem co robić. To wszystko jest takie zagmatwane. Już nie wiem komu i czemu ufać. W czym szukać oparcia. Dobrze, że choć ideały zostały
- No i masz mnie prawda?
- Prawda... Co ja bym bez Ciebie zrobił?
Dwójka odziana w długie błękitno białe szaty z symbolem fali, będącej jak Tordes bardzo dobrze pamiętał znakiem Ea'y, bogini wód i wielkiej uzdrowicielki wyszła zza zabudowań kierując się z uśmiechem na twarzach wprost w stronę kucharza. Słyszeliśmy, że coś tu się stało... Może pomóc w czymś? Potrzebujesz leczenia? Spytała dziewczyna

~~<O>~~


Ross powoli przechadzał się wzdłuż murów mijając pracujących robotników, poganianych przez nadgorliwych chwilami strażników. W pewnym momencie trafił na koniec rusztowań i zaczął się gotowy fragment umocnień wysoki na kilkanaście metrów, ciągnący już do samej bramy czyli około 200 metrów. Przy samej bramie, na lewo od wejścia znajdowała się duża drewniana tablica, do której ktoś przymocował różnego rodzaju kartki. Jedne były w lepszym drugie w gorszym stanie. Z wielu sterczały już tylko wyrwane strzępy. Zielarz mimowolnie obrzucił wzrokiem tablicę dostrzegając parę z  tytułów ogłoszeń się nań znajdujących: POTRZEBNA POKOJÓWKA OD ZARAZ; ZAGINIENI; SKUP BIŻUTERII; FUTRA; KARTOGRAF; SZUKAM MYŚLIWEGO; PROBLEMY Z ZEMBAMI? Ross minął je jednak kierując się wprost do bramy. Zgodnie z zapowiedzią Gebrona znajdowały się przed nią 2 stoły zawalone księgami. Jeden jednak był pusty a przy drugim siedział około trzydziestoletni drobno zbudowany mężczyzna w długiej szacie maga.
Nawet nie myśl łapserdaku, że tu wejdziesz. Już po tobie widać żeś nie ze szlachetnego rodu. Pospólstwa nie wpuszczamy, chyba, że glejt pokażą Powiedział stanowczo do z lekka zaskoczonego tak ostrą reakcją Rossa, który aż obejrzał się zeby sprawdzić czy do niego aby na pewno były te słowa skierowane. Ooo... jak miło. Alchemik przyszedł zauważył kątem oka Może z nim mi się uda
Dorian jednak nie zdążył dojść do wrót kiedy wyszedł z nich Starszy mag z czarną bródką i szatami podobnymi do tych noszonych przez maga z przed bramy, ale bardziej zdobionymi szlachetnymi kamieniami. Za nim wyszedł trochę młodszy mężczyzna o długich czarnych włosach, ubrany w czarne, skórzane ciuchy i chustę zasłaniającą twarz. Młody alchemik otworzył szerzej oczy.
Nie odejdziesz!!! Zza bramy wyskoczył jeszcze jeden Czarownik, tak wściekły, że jego twarz przybrała kolor purpury.
Bo co? odpowiedział ostentacyjnie pierwszy z wychodzących magów, nie zaszczycając rozmówcy nawet przelotnym spojrzeniem.
Nie irytuj mnie!!! Dobrze wiesz czym dla Ciebie grozi takie nieodpowiedzialne zachowanie. Wracaj natychmiast albo będę musiał... Nie zdążył dokończyć, bo młody czarodziej pilnujący przejścia sięgnął po coś do rękawa swej szaty i zamachnął się w stronę uciekiniera krzycząc słowo wyzwalacz
asfok..Aaaa!!! Wrzasnął kiedy jego dłoń przebiło cienkie ostrze ciśniętego przez zamaskowanego mężczyznę noża.
No i po co Ci to było? Zapytał mag- renegat z udawaną troską w głosie, a z szaty odczepiło się mu kilka błyskotek i zaczęło krążyć wokół jego głowy nie sądziłem, że ktoś z was będzie tak głupi, żeby mój sługa Gaard musiał reagować. A teraz pozwólcie panowie, że was opuszczę Powiedział po czym udał się w stronę, z której przyszedł Ross, zostawiając wijącego się przy bramie  rannego młodzika i jeszcze bardziej wściekłego maga, starającego się mu pomóc...

Szary - 2010-10-06 16:34:49

   Szeroko otwarte oczy alchemika chłonęły całą tą sytuacje niczym rośliny deszcz na pustyni. Przedstawiona przed nim manifestacja beznadziejności gildii magów aż prosiła się o wybuch szyderczym śmiechem... jednak Dorian doskonale zdawał sobie sprawę ,że to ani miejsce ani czas. Im mniej osób dowie się o powrocie alchemika tym większą szanse powodzenia będą miały jego plany, dlatego też cała scena nie wywołała żadnego widocznego wrażenia na alchemiku.
  Młodzieniec rozejrzał się dookoła jakby udawał ,że nic nie widział. Pretekst bardzo stosowny jak na szlachcica który nie chce mieć nic wspólnego z tym groźnym zajściem... lecz prawdziwym motywem tego zachowania było ocenienie co znajduje się dookoła i jaka strategia będzie najlepsza jeżeli dojdzie do walki.Nie tracąc czujności ocenił ,że przestrzeni jest sporo w sam raz do rozciągnięcia walki... lecz miejsce w jakim stali stojący przed nim magowie sprawiało ,że nie miał wielu miejsc za którymi mógłby się zasłonić...
   Hmm... miejsce nie najlepsze... Będę musiał mocno przyspieszyć jeśli dojdzie do walki żeby ją rozciągnąć i przenieść ją na lepszy grunt, a to będzie trochę męczące... Zwłaszcza ,że oni to... Dorian zerknął kątem oka na zajętego pomocą maga. Uwiązanie go w walkę stanowczo pomogłoby mu przeciwko  Stormgreatowi .
   Alaryk i Dorian nie mieli jeszcze okazji stanąć twarzą w twarz. Alchemik niejednokrotnie słyszał o jego dokonaniach i niewątpliwie do niego również dotarły słuchy o czynach Doriana, jednak owa sytuacja nie pozwalała tej dwójce lepiej się teraz zapoznać. Mag planował teraz niewątpliwie się oddalić by nie napotkać kolejnych nadgorliwych przedstawicieli jego gildii ,a sam Dorian nie miał ochoty napatoczyć się na zgraję imbecyli uzbrojonych w laski i reumatyzm. Alchemik mniej spokojny był o zachowanie Gaarda gdyż wielokrotnie słyszał o nim od swojego nauczyciela fechtunku.
   Mam nadzieje ,że będziesz trzymał swojego psa krótko. pomyślał alchemik.
Dorian nie planował czekać na komitet powitalny gildii magów dlatego też poprawił szaty tak jakby strząsał całe zaistniałe zamieszanie z siebie. Spojrzał wymownie na zielarza ,aby ten zajął się rannym magiem, poprawił kaptur i ruszył w stronę górnego miasta jakby nie zważał kto idzie z drugiej strony.
  Młodzieniec nie dając po sobie nic poznać kroczył z wielką gracją przygotowany na każdą formę ataku ze strony dwóch napastników. Czujne zmysły omiatały wszystko w okolicy, mięśnie wykonujące jedynie delikatne kroki godowe były do wielkiego zrywu, a pięści w rękawach przyjęły wpojoną przez mistrzów defensywną formę do blokowania ataków. Umysł Alchemika nastawiony na jeden cel przedostać się do swojej prywatnej siedziby...

Poprzez gęste jeszcze chaszcze umierającego lasu przeciera się wysoki, szczupły mężczyzna o lodowato zimnym spojrzeniu. Tuż zanim maszeruje ledwo nadążając piękne dziecko o kruczoczarnych włosach i przenikliwym spojrzeniu. Na twarzy dziecka maluje się trosk... W powietrzu czuć ,że las umiera...
- Chłopcze - Mężczyzna o mglistym spojrzeniu przemówił srebrzysto delikatnym głosem nie odwracając się do dziecka.
- Słucham? - lekko zaniepokojony chłopczyk przyspiesza krok ,aby nadgonić mężczyznę.
- Kochasz swojego ojca? ... Wiesz kim jest Twoja rodzina? Wiesz dlaczego... - mężczyzna urywa.
- Oczywiście! Jesteś wielkim i potężnym a... - odpowiedział bez zastanowienia chłopczyk.
- Nie o to pytałem. - przerwał mężczyzna i odwrócił się w stronę chłopca.
- Przepraszam ,ale nic nie rozumiem - chłopczyk wbił wystraszone spojrzenie w puste oczy mężczyzny - mama mówiła, z tego co mówiła... to... to miało być wszytko inaczej. Wielki, wspaniały, najlepszy człowiek na świecie! Tak mama mówiła! Czemu! To nieprawda!! - dziecko wydarło się z trudem powstrzymując łzy na co mężczyzna odwrócił lekko głowę jakby coś za sobą usłyszał.
- Nie wziąłem Cię pod moje skrzydła bez powodu. Musisz myśleć o rodzinie... - odpowiedział spokojnie mężczyzna - a teraz podejdź tu... musisz być blisko ,bo dalej jest już niebezpiecznie.
   Chłopczyk uspokoił się i otarł twarz biegnąc do mężczyzny. Gdy był już prawie przy nim mężczyzna pochylił się i uderzył w brzuch biegnącego chłopaczka. Dziecko poleciało na ziemię i leżało nieruchomo. Mężczyzna pochylił się nad nim i powiedział:
- Wrócę za siedem dni. Masz do tego czasu przeżyć.
Odwrócił się i oddalając recytował:

"Lśni mocno księżyc stary
budzą się nocne koszmary.
Gdzieś człowiek samotny umiera,
zimny pot z czoła wyciera.

Gdzieś młodzian w lesie zabłądził
zły los mu krzywdę wyrządził.
Szedł slepo przy drzewach przy ścieżce,
myslał o ewnetualnej ucieczce.
Z daleka usłyszał płacz dziecięcy.
Tam rozproszyła się dziesiątka zajęcy.

Podszedł z wolna, bezpiecznie
myślał że owa chwila bedzie trwała wiecznie.
Doszedł pod pień ogromnego drzewa
usłyszał, ze ktoś tam cichutko spiewa.
Spojrzał w dół, tam dziecię leżało.
Wcześniej słyszał jak ono płakało.

Czemu teraz martwe leży?
Chyba pogrzebać malca należy.
Rękoma dół mały na prędce wykopał
ze strachu za malca modlitwe wyjąkał.
Na kopcu krzyż mały położył poważnie
i w jednej chwili na grób spojrzał uważnie.

Krzyż zaczyna rosnąć i w drzewo przeradzać.
Młodzieńca wszystko zaczyna przerażać.
Młode drzewo rosnące smutne piesni śpiewa
a w twarz chłodny wiatr powiewa.


...młodzieniec odszedł w spokoju
po przebytym z demonami boju."

Zanikające dźwięki dudniły w głowie dziecka. Z wielkim trudem podniosło się i z łzami w oczach krzyknęło:
- Ojczeeeeeeeeeeeeeeeeee!! ... NIENAWIDZĘ CIĘ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!


Wizja jak błysk pojawiła się i zniknęła... Dorian był jeszcze kawałek od magów przy bramie, a postać Alaryka znikał już gdzieś za zabudowaniami.

Harold Z. - 2010-10-07 20:14:05

Nawet nie myśl łapserdaku, że tu wejdziesz. Już po tobie widać żeś nie ze szlachetnego rodu. Pospólstwa nie wpuszczamy, chyba, że glejt pokażą. - Powiedział stanowczo do z lekka zaskoczonego tak ostrą reakcją Rossa, który aż obejrzał się zeby sprawdzić czy do niego aby na pewno były te słowa skierowane. Kątem oka dostrzegl zbliżającą się znajomą postać.

Oooo mój znajomy pan "Jestem-mroczny-i-przebiegły". Myślę że mógłby mi tu pomóc.

Scenę, która wydarzyła się następnie obserwował z mieszanką strachu, ciekawości, żalu, obrzydzenia i niezdrowej fascynacji. Oto przed nim rozegral się konflikt interesów, ambicji, pychy, siły i bogactwa.
Aktualnym efektem tego wydarzenia był wijący się człowiek z dłonią przebitą cienkim nożem. Ani chybił nożem, który na pewno nie służył do krojenia chlebka i smarowania go parującym masełkiem.
Ja wiem, że ludzie uważają mnie za świrniętego głupka, ale jak widzę okazję, która może ułatwić mi działanie to nie omieszkam z niej skorzystać.

Zielarz podszedł do leżącego maga, ukląkł przy nim i zdobywając się na profesjonalny lekarski uśmiech nr 5 w stylu: "Wszystko będzie dobrze proszę się nie martwić" rzekł:

Czy mogę wspomóc jaśnie pana swoimi umiejętnościami lekarskimi? Myślę, że moglibyśmy sobie pomóc.

Borwol - 2010-10-07 20:41:51

Odejdź obdartusie Krzyknął starszy mag w stronę chcącego pomóc RossaStraż! Stanąć tu i pilnować wejścia zanim ktoś nas nie zmieni. Zajmiemy się rannym w świątyni Powiedział, po czym czterech strażników bez słowa ustawiło się przed bramą zagradzając wejście do górnego miasta, zanim Dorian zdążył podejść do magów

Harold Z. - 2010-10-07 20:47:58

Doooooprawdy? - rzekł przeciągle i słodko Ross.- Ale zdajesz sobie sprawę, że zanim dojdziecie do świątyni to możesz już nie żyć? To sztylet zabójców, a takie są zwykle nasączone mocną trucizną. A uwierz mi, na truciznach to ja się znaaaaaam. To jak będzie? Może przemyślisz moją ofertę?. Kończąc zdanie Ross pyknął chmurkę dymu ze swojej fajki z głośnym "puff!" jakby wywoływał dżinna z lampy.

Szary - 2010-10-07 21:04:07

   Młody alchemik szybko otrząsnął się z ponurej wizji... Miewał je czasem więc w pewnym stopniu był do nich przyzwyczajony, jednakże do ostatnich tygodni były one bardzo rzadkie. Zmartwiło to nieco Doriana którego spojrzenie stało się jeszcze mroczniejsze...  lekko jeszcze zdezorientowany ocenił bezpieczeństwo zaistniałej sytuacji.  Potencjalnych napastników już tu nie było... Mag próbował odgonić zielarza i natychmiast wezwał strażników którzy w rządku ustawili się pod bramą.
   Cóż za żałość... uciekać jak psy do świątyń... takich jak wy kulących ogony powinni właśnie leczyć tacy jak on alchemik spojrzał z pogardą w stronę magów po czym odwrócił wzrok i pomaszerował żwawo w stronę strażników wyciągając z płaszcza papiery które uzyskał poprzedniego dnia.
   Dorian spojrzał się ponuro na pierwszego stojącego przed nim mężczyznę, po czym sucho dodał
  Z drogi.

Borwol - 2010-10-07 21:49:30

Ranny mężczyzna szerzej otworzył oczy ze strachu słuchając słów Rossa i błagalnie spojrzał na trzymającego go maga. Już zaczynał mówić kiedy stary mu przerwał Nawet nic nie mów durniu! Jeśli jeszcze chcesz poistnieć w naszej gildii nie śmiej nawet pisnąć. Po pierwsze nawet Stormgreat i jego pies nie odważyliby się zabić nikogo z nas a po drugie naucz się patrzeć! Nie zauważyłeś, że ten młody alchemik idący w naszą stronę dawał znaki temu cwaniakowi? Psubraty chędożone splunął obficie na ziemie Na pewno coś knują. masz szczęście- zwrócił się do zielarza że nie mam ani czasu ani dowodów przeciwko tobie Mag dźwignął młodszego na nogi i ten już w ogóle się nie stawiał.
Z drogi Dorian podszedł już pod bramę chcąc minąć straż
Nawet nie próbujcie mu ustąpić, albo osobiście was wychłostam szybko zareagował, jakby z rozpędu czarodziej wpuszczać mogą tylko przedstawiciele gildii. Jak widzę podlegasz gildii alchemików, więc musisz poczekać na jednego ze swoich, żeby się upewnić co do twej osoby. uśmiech, który pojawił się na twarzy maga był wyjątkowo wredny Tak łatwo nie przejdziesz. Musisz czekać Starzec odwrócił się prowadząc młodego i zaczął się powoli oddalać.

Szary - 2010-10-07 23:19:05

   Nawet nie próbujcie mu ustąpić, albo osobiście was wychłostam szybko zareagował, jakby z rozpędu czarodziej  wpuszczać mogą tylko przedstawiciele gildii. Jak widzę podlegasz gildii alchemików, więc musisz poczekać na jednego ze swoich, żeby się upewnić co do twej osoby. uśmiech, który pojawił się na twarzy maga był wyjątkowo wredny  Tak łatwo nie przejdziesz. Musisz czekać Starzec odwrócił się prowadząc młodego i zaczął się powoli oddalać.
   "Psubraty chędożone" alchemik powtórzył słowa maga z pogardą. Waż słowa starcze, bo z tego co widzę to akurat Tobie nadal trzęsą się ze strachu przed Stormgreatem nogi. Po krótkiej lecz ostrej ripoście Dorian stracił zainteresowanie magiem oraz oburzeniem jakie wywołały jego słowa. Było to dosyć niespodziewane gdyż spory magów z alchemikami są tak częste jak spotkania przedstawicieli tych dwóch gildii. Jednakże młodzieniec nie był zainteresowany dalszą polemiką z osobą której nie uważał za godnej rozmowy z nim ,a sam mag miał ważniejsze sprawy na głowie niż butny alchemikiem. Dlatego też mag wrócił do swojej drogi co akurat bardzo odpowiadało Dorianowi.
   Starzec idzie... doskonale. Niech mi się tu nie kręci... nie mam ochoty być odbierany przez żadnego członka mojej gildii więc będę musiał spróbować wejść z innego ramienia... Alchemik spojrzał się na Rossa. O jego nie wejście już zadbałem. No chyba ,że się jakoś przysłuży... hmmm... mniejsza. Zadbajmy ,by nie stwarzać podejrzeń "knucia".
   Oburzające! Nie przepuścicie MNIE?! Skandal przez panoszących się magów mam tu czekać na kogoś z mojej gildii? Mam ważny projekt zbadania... nawet nie wiecie dla jak ważnej osoby! Powiedział oburzonym głosem Dorian. Młodzieniec wziął kilka głębszych wdechów doskonale udając ,że się uspokaja. Dobrze! Proszę was bardzo... Jeżeli mnie przepuścicie zostaniecie wychłostani? Pech ,bo jeżeli tego nie zrobicie osobiście zadbam o baty dla was wszystkich. Młodzieniec poprawił w sposób wskazujący na poirytowanie szatę zerkając kątem oka czy mag zniknął już za zabudowaniami.
   Doskonale... Maga już tu nie ma... po tej szopce raczej nie podejrzewa ,że coś planuje. Ehhh za to co musiałem zrobić tym żołnierzom niezbędne są nie tylko baty!
   Twarz alchemika straciła cały wyraz. Dorian spokojnie sięgnął do obszernego płaszcza i wyciągnął z niego dokumenty potwierdzające przynależność do gildii alchemików. Zimnym i wykalkulowanym wzrokiem wertował kartkę po kartce aż dotarł do ostatnich stron. Znajdowało się tam coś z czego już od jakiegoś czasu nie używał, a co otwierało jak dotąd każde drzwi jakie stanęły mu na drodze w tym królestwie. Ostatnie strony zawierały potwierdzenie iż jest on członkiem elitarnego grona Królewskich Egzekutorów oraz pełnomocnictwo podpisane przez samego Lorda Meangrotha. Oczy strażników niemalże wyskoczyły im z oczodołów ,a pot który zalał im plecy spowodował dreszcze.
   Żołnierze. Powiedział spokojnie Dorian To przed chwilą widzieliście było działaniami konspiracyjnymi. Jestem teraz na bardzo ważnej misji dlatego też zabrania wam się mówić o mojej wizycie. My działamy inaczej niż gildie dlatego też konieczność wprowadzenia do miasta mnie nie dotyczy. Przepuście mnie Młodzieniec spojrzał wymownie na strażników i powoli schował dokumenty czujnie analizując co się dzieje dookoła.
  Jak dobrze przed wyjazdem dostawać wyrok do wykonania... Hmm nie bez powodu jestem jednym z egzekutorów...

Borwol - 2010-10-08 08:24:54

Strażnicy bez słowa rozstąpili się zerkając tylko na boki, czy nie widzi ich aby żaden członek którejś z gildii. Droga między dolnym a górnym miastem stanęła dla Doriana otworem.

Harold Z. - 2010-10-08 13:35:42

Taki ze mnie obdartus jak z ciebie ogier w łóżku, starcze. - rzucił na odchodne zielarz w kierunku oddalającego się starszego maga. Następnie pomruczał coś widząc jak strażnicy bez słowa rozstępują się przed Dorianem i umożliwiają mu przejście.

Ha, jeśli faktycznie zjawi się tu ktoś z członków gildii alchemików, to może mi też uda się przejść - pomyślał Ross po czym ruszył w kierunku przeciwnym do tego, gdzie jeszcze budowano mur w poszukiwaniu innego wejścia. Po drodze wyjął skrawek papiery napisał coś na nim, złożył i zawiązał sznurkiem. No i oczywiście pykał fajkę.

Szary - 2010-10-08 15:28:53

   Alchemik nie tracąc czasu ruszył w przez bramę. Bacznie obserwując otaczające go miejsce by ocenić czy już na samym wejściu coś się zmieniło w stosunku do poprzedniej stolicy. Gdy mijał ostatniego strażnika przystanął na chwile poprawiając niestosownie układający się rękaw. Mężczyzna ze sporym zainteresowaniem obserwował ruchy alchemika po czym lekko się pochylił. Dorian ponownie ruszył pospiesznie znikając za bramą....

Borwol - 2010-10-11 13:01:13

Ross idąc wzdłuż murów doszedł do miejsca gdzie jak mu się zdawało kilka dni wcześniej zrobiono dziurę w murze a teraz podpierano ją stemplami z drewnianych belek i wmurowywano kraty. W poprzek zaś tego wejścia około 20 robotników kopało głęboki i dość szeroki rów, który ciągnął się również w górnym mieście i z drugiej strony ginął w lesie. Postawiono już nawet dość solidnie wyglądający, drewniany most, który pozwolił Rossowi na dalszą wędrówkę wzdłuż muru i pozwolił dojść do najlepiej wyglądającego budynku jaki dotąd widział.
Stary i lekko zdezelowany, ale murowany i posiadający wszystkie ściany dom przylegał do muru. Powieszone na nim zostały symbole bogini wody Ea'y a z wnętrza dochodziły dźwięki modłów i jęki chorych. Na murze zaś przed wejściem do budynku Ross dostrzegł pełno przyklejonych do niego niewielkich kartek. Kiedy podszedł bliżej zobaczył, że to portrety osób, które jak głosił napis nad nimi, nie zostały odnalezione po 'przejściu' i tera były poszukiwane przez bliskich.
Szukasz kogoś? Sztuka złota i portret tej osoby znajdzie się na murze. Wystarczy, że mi ją opiszesz ogłosił głos starca, wyłaniającego się z budynku.

Harold Z. - 2010-10-11 19:14:13

Nie dziękuję, ale za to chętnie zobaczę, kto się zgubił, może kogoś znam. - odrzekł Ross z uśmiechem, po czym z zainteresowaniem zaczął przyglądać się portretom. Od czasu do czasu rozganiał ręką dym z fajki, który przysłaniał mu widok.

Borwol - 2010-10-11 20:38:07

Ross przebiegał powoli wzrokiem po portretach pykając spokojnie fajkę. Portrety zdawały się być naprawdę dokładnie naszkicowane, ale zielarz nie przypominał sobie, żeby poznawał te osoby. No może niektóre widział kiedyś przelotnie. Portretów było naprawdę dużo.
Może jednak portrecik? nalegał starszy człowiek Wszystko idzie na pomoc biednym i chorym z dolnego miasta. Wspomóżże Panie
Zaraz, zaraz. Czy to nie aby zacna żonka naszego starego Justina? Zauważył po pewnym czasie Ross.

Szary - 2010-10-13 20:02:59

   Wiatr leniwie szumiał miedzy konarami drzew zrywając od czasu do czasu liść czy dwa. Dorian poprawiał bandaż na ręce i powoli zaczął zbierać ekwipunek. Gdy wszystko trafiło na swoje miejsce alchemik poprawił szaty upewniając się ,że ukryty nóż dobrze się trzyma i raz jeszcze rozejrzał się po lesie. Kto by pomyślał ,że tak podobna jest do tej którą tak dobrze znał... jednak czy ,aby na pewno? Młodzieniec od samego przybycia czuł się tu obce dlatego też zastanawiało go co jest dalej, dalej niż ktokolwiek dotąd był.
   Wracając alchemik analizował pozyskane informacje. Pilnując teoretycznych źródeł zagrożenie zastanawiał się jak do takiej sytuacji mogło dojść.
   Problem iście nie błahy...  Dlatego jak mógłbym o nim nic nie wiedzieć? Koszmarne... jeśli dalsze informacje nic nie wyjaśnią najprawdopodobniej jest to jakaś anomalia... jednak jeśli tak jest sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej.... Cóż nie wiem kto tu teraz rozdaje karty, ale nie mam wyboru, zostaje pójść mi z nurtem.
   Gdy młodzieniec wrócił do dolnego miasta postanowił sprawdzić cóż to za murowany dom z symbolem bogini Ea. Gdy alchemik ostatnio go mijał było na nim mnóstwo kartek, których z braku czasu nie mógł przeczytać. Licząc ,że jest to swoista tablica ogłoszeń ruszył tam prędko czujnie oceniając zachowanie plebsu obok którego przechodził. Smród biedy był odpychający ,a głodne spojrzenia ubóstwa tylko irytowały Doriana dlatego liczył ,że warto było przebrnąć przez to bagno. Na miejscu lekko zawiedziony młodzieniec dowiedział się ,że wszystkie małe karteczki są portretami osób które "zaginęły" podczas przejścia przez portal. Pomimo tego ,że nie były to informacje na które liczył, postanowił dokładnie sprawdzić kto jeszcze nie został odnaleziony.
   Może chociaż dowiem się o zaginięciu paru nielubianych przeze mnie osób... może
   Alchemik podszedł bliżej stając obok Rossa, przezornie rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu teoretycznych zagrożeń, a gdy upewnił się ,że teren jest stosunkowo bezpieczny rozpoczął przeglądanie rysunków.

Harold Z. - 2010-10-22 18:03:39

Zielarz odwrócił się do Doriana ze słodkim uśmiechem. Już koniec wycieczki?. Zastanawiam się, czy jak go ładnie poproszę, to pożyczy mi ten swój karnecik na wejście do miasta 24 godziny na dobę. Jednakże coś mi mówi, że jego Mroczna Mość spławi mnie spojrzeniem, jeśli zapytam.
Po chwili spojrzał na starszego człowieka i wskazując rysunek kobiety podobnej do żony Justina i  zapytał:
Wiesz może, kto to jest dobry człowieku?

Szary - 2010-10-23 08:46:14

   Tak... już koniec. Odpowiedział jakby od niechcenia Dorian, nie odwracając głowy w stronę Rossa.
   Czego ten zielarz tutaj szuka? Przecież w górnym mieście nic dla niego nie ma...
   Wiesz gdzie mogę znaleźć Gorna zielarzu?

Borwol - 2010-10-23 12:15:00

Tak... już koniec. Odpowiedział jakby od niechcenia Dorian, nie odwracając głowy w stronę Rossa dalej bezowocnie przeglądając zdjęcia.
Nie wiem... khu khu zakasłał stary człowiek pod wpływem dymu wydobywającego się z fajki zielarza dobry człowieku dokończył ... Ale o ile pamiętam kazał mi to narysować karczmarz z tej gospody, co znajduje się przy portalu tam na górze powiedział gestykulując żywo jak na człowieka w swoim wieku.
Wiesz gdzie mogę znaleźć Gorna zielarzu? niespodziewanie zagadnął  Rossa alchemik.

Harold Z. - 2010-10-27 14:30:02

Nie wiem łaskawy panie. Nie jestem pewien czy nawet znam kogoś takiego. - odpowiedział Ross. Zielarz wymówił te słowa z takim akcentem, by "ł" brzmiało jak "l".
Mogę pomóc w czymś jeszcze? Wiesz chciałbym się dostać do górnego miasta i muszę pokombinować jak...

Szary - 2010-10-28 13:51:40

   Mogę pomóc w czymś jeszcze? - powiedział Ross. - Wiesz chciałbym się dostać do górnego miasta i muszę pokombinować jak...
   W górnym mieście nic nie ma. - przerwał Dorian - Tym bardziej dla kogoś takiego jak Ty.
   Alchemik skończył oglądać listę "zaginionych" więc nie tracąc czasu obrócił się i ruszył w stronę karczmy.
   Skądś muszą pozyskiwać mięso więc powinni go znać.... ale on... może się jeszcze przydać.
   Po przejściu kilku metrów młodzieniec odwrócił się w stronę zielarza i rzekł
   Jeśli nie chcesz przymierać głodem jak reszta tutejszych nieszczęśników radzę powrócić do tego czym się zajmowałeś.
   Wypowiedziawszy te słowa Dorian odwrócił się i ruszył w dalszą drogę.

Harold Z. - 2010-11-02 16:53:03

Puszcząjąc koło uszu uwagi Jego Bucowatej Mości, Zielarz wszedł do świątyni, aby się rozejrzeć.

www.bleachx.pun.pl www.wwstizmagisterka1.pun.pl www.zmierzchkhorinisrp.pun.pl www.wolontariat.pun.pl www.mechatronika102mcm.pun.pl