Forum służące do grania w nasze kochane erpegi...
Złość na Francois'a przeszła jego kompanom bardzo szybko. Zdecydowanie szybciej niż śniadanie, podczas którego Justin rozwodził się nad wspaniałością 'starych dobrych czasów Goldenleaf' nie bacząc na to, że dla podróżnych te czasy skończyły się zaledwie wczoraj.
Ross mimo najszczerszych chęci nie wycisnął ze starego kompana żadnych informacji co do tutejszej Flory. Karczmarz przyznał się z rozbrajającym uśmiechem na twarzy, że nie potrafi już nawet rozpoznać poszukiwanych przez zielarza roślin.
Ze spokojnej, sielankowej wręcz atmosfery wyrwał wszystkich schodzący z góry w ponurym nastroju Dorian.
Nie ma o czym opowiadać Panie odpowiedziała młodzieńcowi nieśmiało jakby zmieszana Murdra Pochodzę z pierwszego zajazdu w drodze od naszej byłej stolicy na północ. Jestem córką właściciela Nawet przez chwilę nie skupiła wzroku na alchemiku Od wielu lat należał on do naszej rodziny, a teraz moim domem jest to omiotła wzrokiem izbę z resztą mojej rodziny nawet nie wiem co się stało odwróciła się szybko i ruszyła w stronę gości Zaraz zawołam męża Panie
Chwilę później szeptała już coś mężowi do ucha, a ten podbiegł do młodego szlachcica przepraszając swoich towarzyszy. Słucham Panie? Co konkretnie chciałby Pan wiedzieć?

Offline
Młody alchemik uważnie wsłuchał się w słowa Murdry . Postawa kobiety zdziwiła go lekko gdyż spodziewał się większej śmiałości.
Nie ma o czym opowiadać Panie odpowiedziała młodzieńcowi nieśmiało jakby zmieszana Murdra Pochodzę z pierwszego zajazdu w drodze od naszej byłej stolicy na północ. Jestem córką właściciela Nawet przez chwilę nie skupiła wzroku na alchemiku Od wielu lat należał on do naszej rodziny, a teraz moim domem jest to... omiotła wzrokiem izbę.
hmmm... cóż spowodowało tą skromność? Czyżbym aż tak źle działał na innych? Ciekawe, a może to tylko gra? Na pierwszy rzut oka wydaje się ,że nie przepada ,że mówieniem o przyszłości... taka lakoniczna wypowiedź, ale cóż nie byłaby pierwszą osobą która nie chce się dzielić swoją historią. hmm... wydaje się ,że jej obecna sytuacja nie wzbudza u niej większego zadowolenia... ciekawe ,ale czy ona nie kłamie? Nie stara się mnie oszukać? Nie mam powodu jej wierzyć, a moje dziwne skojarzenie z tą kobietą wskazywałoby na inną przeszłość niż zwykła praca w karczmie... hmm czy może mówi prawdę ,a ja przejeżdżałem przez jej karczmę i z dziwnych powodów utkwiła mi tak kobieta w pamięci? ehhh bezsensu! Prędzej coś w rodzinnej gospodzie tej kobiety musiałoby się stać, ale czemu miałbym nie pamiętać wydarzenia ,a pamiętać osoby biorące w nim udział? Cóż biorąc pod uwagę moje dotychczasowe życie bardziej prawdopodobnie jest ,że jeśli mieliśmy jakieś wspólne wydarzenia w naszym życiu to ona je źle wspomina... więc lepiej będę stosownie się pilnował.
Z resztą mojej rodziny nawet nie wiem co się stało odwróciła się szybko i ruszyła w stronę gości Zaraz zawołam męża Panie
Alchemikowi cisnęło się na usta zapytanie o to czy ona go skądś nie kojarzy, ale ostrożność wzięła górę. Skinął głową po czym odwrócił głowę od Murdry.
Chwilę później szeptała już coś mężowi do ucha, a ten podbiegł do młodego szlachcica przepraszając swoich towarzyszy. Słucham Panie? Co konkretnie chciałby Pan wiedzieć?
- Wiedzieć chciałbym dużo. - odpowiedział sucho alchemik - Jednak to ile będę mógł się dowiedzieć zależy tylko od Pańskiej pamięci. - twarz Doriana wykrzywiła się lekko od nadmiernej uprzejmości - Może wydawać się to niemożliwe ,ale pomimo mojego młodego wieku jestem czeladnikiem w Państwowej Akademii Nauk i zajmuje się badaniami botanicznymi oraz w mniejszym stopniu historycznymi. Ze wspomnianym Panem Crow miałem już przyjemność. - alchemik czujnie poprawił rękawiczki i rozejrzał się po sali - Prowadzę obecnie badania nad pewną odmianą Nelumbo, ale do skończenia mojej pracy konieczna jest mi publikacja Pana Crow której jak mniemam nie miał czasu wydać przed zamieszaniem jakie miało miejsce w naszym poprzednim świecie. Dlatego potrzebuje dowiedzieć się wszystkiego co jest mógłby Pan sobie przypomnieć na temat Pana Crow. Może pamięta Pan cokolwiek z badań którymi się zajmował, może jakieś jego słowa zapadły Panu w pamięć, a może mówił coś więcej o swojej wyprawie?
Alchemik z poprawił się na krześle obserwując bacznie swojego rozmówce. Z charakterystycznym dla siebie brakiem zaufania wytężył słuch pilnując czy nic niespodziewanego nie zaskoczyło go podczas rozmowy. Dorian nie był też pewien reakcji karczmarza... alchemik wiedział ,ze Albert jest nietypowym człowiekiem więc nie był pewien stosunku Justina do niego.
Ostatnio edytowany przez Szary (2010-07-30 13:39:36)

Offline
Ale się Pan uwziął młody Panie na mojego starego przyjaciela powiedział Justin uśmiechając się z lekka Cóż mogę o nim powiedzieć... Wspaniały człowiek. Gdyby nie on, ta karczma nie stałaby tu teraz. Rękami naszymi i świętej pamięci Grompha stawialiśmy te ściany zamyślił się chwilę Tak... jak na uczonego był bardzo zaradny i silny. Bardzo nam tu pomógł. Choć zdawał się być taki tajemniczy, był dla nas również bardzo przyjacielski. Szkoda, że odszedł, ale chyba tak musiało być. W jego oczach widać było, że nie wszystko z nim jest ok. Jakby czegoś mu brakowało. Może nie mógł się doczekać aż pozna nowy świat.Justin mówił wpatrzony w Doriana Mówił, że wyruszy najpierw w stronę tego wielkiego posągu wynoszącego się ponad lasem. Mówił, że może tam się czegoś dowie. No i nie wrócił do nas już więcej. Nie wiem ile lat minęło Wyrwał się z zadumy Jest Pan do niego bardzo podobny młody Panie. Wcześniej tego nie zauważyłem. wzdychnąłCzy mogę już odejść czy jest jeszcze coś, co chciałby Pan wiedzieć? Muszę porozmawiać ze swoim kucharzem.

Offline
Taaaa... tradycyjnie zero pomocy. Jak chcesz coś zrobić, zrób to sam.
Kończąc myśl Ross poprawił elementy swojego stroju, zarzucił łuk, sprawdził czy nóż jest na miejscu i wyszedł z karczmy. Skierował się w kierunku miasta. Jeśli to miasto z prawdziwego zdarzenia, to z pewnością uda mi się znaleźć coś co przywróci smak tej lurze, którą Justin nazywa piwem.
Następnie zielarz skierował się w kierunku miasta rozkoszując się porannym słońcem. Nie minęła chwila, gdy zaczął nucić pod nosem:
Wyczuł pies kiełbasę w domu
kot ją zeżarł po kryjomu
gdy pan dojść do prawdy chciał
kot psa wrobił a sam zwiał
i tak powstał konflikt potem
bo się pies poróżnił z kotem
to nie dziwne jest wiesz sam
kumplem być nie może cham
po to masz na szyi łeb
żebyś nie był kiep...
Przerwy w piosenkami ozdabiał kłębami gęstego dymu ze swojej fajki.
Przechodził przez góry wierząc, że czyni dobrze. Następnie udał się do ostatniej i jedynej krypty, by odnaleźć swoje przeznaczenie.
Offline
Dorian wysłuchał w ciszy wszystkiego co miał mu do powiedzenia karczmarz. Przez chwile spojrzał się na zbierającego się powoli Rossa.
hmmm... ktoś już planuje zbierać się do dalszej drogo? Doskonale. Nie ma w tej sytuacji miejsca na opieszałość. Każde kolejne wydarzenie pędzi coraz szybciej ,a kierunek w jakim zmierzają świadczy o niechybnej kolizji... raz jeszcze...
Nie... to już wszystko. - Powiedział wstając od stołu Dorian i poprawiając szatę - Był Pan bardzo pomocny. - alchemik spojrzał się jeszcze na Murdre - Proszę uważać na siebie i żonę. Żyjemy w niebezpiecznych czasach na obcej ziemi. - młodzieniec udał się w stronę wyjścia lecz po chwili zatrzymał się i odwrócił głowę w stronę Justina - Jeżeli idzie Pan rozmawiać z tym czarnoskórym kucharzem to niech Pan mu przekaże ,że zjadłbym zająca z warzywami.
Dorian wyszedł z karczmy i oparł się o ścianę nieopodal wejścia. W tych porannych godzinach miejsce to wydawało się jeszcze ospałe. Niewielka liczba strażników stojących niemrawo na swoich posterunkach, pojedyncze osoby zajmujące się swoimi sprawami. Wszystko rozświetlone przez leniwe promienie słoneczne które przyjemnie grzały. Miejsce to wydawało się teraz takie spokojnie i bezpieczne. Nikt nie pomyślałby teraz ,że jest to tylko wysepką otoczoną przez nieznane, a ułuda bezpieczeństwa może być bardziej krucha niż nam się może wydawać.
''Nie wrócił do nas więcej'' zginąłeś tam? A może znalazłeś coś... ale co mogłeś znaleźć, aby nie było Cię tak długo? Może wróciłeś do gildii? Tam mogłeś znaleźć pomoc, a jeśli nie to tam chociaż są nasze pracownie... jeżeli żyjesz powinieneś tam się pojawić oficjalnie bądź nie... będę musiał to sprawdzić. Chociaż wejście do Twojej pracowni w gildii może nie być takie proste. Ciekawe kto teraz wystawia te pozwolenia? Albercie jeżeli nie żyjesz to co tam znalazłeś? Czy spotkałeś coś czemu nie podołałeś w starciu fizycznym, czy może wpadłeś w pułapkę, może coś na Ciebie tam podziałało ,a może ktoś Cię pojmał? hmmm... Wszystko trzeba sprawdzić... dokładnie i bardzo ostrożnie jeżeli mu coś mogło się tam stać to jest prawdopodobieństwo ,że mi też. Niewątpliwie kogoś będzie trzeba użyć w tej sprawie..
Alchemik spojrzał przez chwilę w niebo po czym znowu zajął się obserwacją otoczenia.

Offline
Zejście na dół zajęło Rossowi ledwie kilka minut, a podśpiewując sobie wesoło pod nosem i pykając fajkę z własnoręcznie przygotowaną mieszanką sprawiło, że i te parę minut było krótsze, a stroma i kamienista droga w dół łatwiejsza. Kiedy doszedł na sam koniec ścieżki przystanął chwilę patrząc na skleconą naprędce z kilku pali, symboliczną właściwie bramę u samego podnóża wzniesienia. Nikt jej nie pilnował, a droga za nią rozwidlała się na kilka niewyraźnych ścieżek prowadzących między prowizoryczne chaty, które tu stały. Część z nich była spalona i opustoszała, zapewne jeszcze po ataku, o którym wcześniej wspominał Justin. Przy innych krzątali się odziani w łachy ludzie, którzy wyglądali, jakby kiedyś pochodzili z różnych warstw społecznych. Teraz wszyscy zapewne żyli z otaczającego ich i wszechobecnego lasu. Nawet w tak zwanym mieście nie wszystkie drzewa zostały wycięte.
Dopiero po chwili zielarz dostrzegł, że w oddali stoją jakieś normalnie wyglądające budynki. Domyślił się, ze to te, które widział wczoraj z góry.
To miasto nie jest chyba z prawdziwego zdarzeniaskrzywił się.
~~<O>~~
Twój towarzysz życzy sobie zająca w warzywach Tordesie powiedział Justin wparowawszy do kuchni widzę, że nie zapomniałeś jak tu jest uśmiechnął się po czym spoważniał gwałtownie będziesz mi tu pomagał mam nadzieję?

Offline
Heja ho! Na potężny mur, na bramę towarzyszu mój! - zakrzyknął Ross. Słowa aż kipiały ironią. Mijając coś co wyglądało jak nieco powiększone drzwi do szopy z narzędziami zielarz znalazł się w mieście. Szedł dość wolno przyglądając się budynkom i ludziom. Nie podoba mi się to. Czuję w powietrzu coś... niepokojącego. - razem z tą myślą jego ręka powędrowała do sakiewki i tam już pozostała, zaciśnięta. W końcu nigdy nic nie wiadomo. Ross usilnie starał się znaleźć coś co wyglądałoby na sklep zielarski albo rynek, ale jego wysiłki spełzły na niczym.
Na całe moje szczęście są jeszcze te dalsze budynki, które jeszcze jakoś w miarę wyglądają. Chyba.
Mówiąc to ruszył w stronę zabudowań znajdujących się w oddali.
Przechodził przez góry wierząc, że czyni dobrze. Następnie udał się do ostatniej i jedynej krypty, by odnaleźć swoje przeznaczenie.
Offline
Lord_WonskiRycerz
Tordes, po naostrzeniu wszystkich ostrych narzedzi bedacych w jego wyposazeniu, udal sie do kuchni. Wiedzac, ze Justin jest zajety gadka-szmatka z alchemikiem, zamierzal rozejrzec sie dokladniej po pomieszczeniu. Pierwsze co zauwazyl to kompletny rozgardiasz. Nie to, by bylo brudno czy rzeczy lezaly w nieporzadku. Prawie wszystkie przedmioty lezaly na niewlasciwym miejscu. Patelnie nie wisialy na na hakach wmontowanych w deske nad paleniskiem, rondle nad przejsciem tak jak to powinno byc w prawdziwej kuchni.
Czarnoskory patrzyl na te kuchnie z pogarda i obrzydzeniem.
''Coz za brak szacunku do sztuki, jaka jest gotowanie! Miejscowy kucharz powinien chyba dostac egzemplarz ksiegi mistrza Gortona Ramezeya... A najlepiej egzemplarzem, i to prosto w pysk! Niech no ja dostane go tutaj, naucze go co to prawdziwa kuchnia! Ach by go tak szl..'' - rozmyslania kucharza przerwal Justin, ktory wparowal ostentacyjnie do kuchni. Twój towarzysz życzy sobie zająca w warzywach Tordesie rzucil od razu w strone kucharza. Widzę, że nie zapomniałeś jak tu jest - uśmiechnął się, lecz spoważniał gwałtownie, widzac zdegustowana twarz kucharza, po czym zapytal - będziesz mi tu pomagał mam nadzieję?
Tordes juz otworzyl usta, by powiedziec cos na temat tej kuchni, lecz wpadl na diabelski pomysl. Od dawna nie mial do czynienia z innym kucharzem. Wiekszosc traktowalo to jak prace, nie jak sztuke. Nie wiedzieli nic o dietach, specjalnych posilkach dla wojownikow lub specjalnych wlasciwosciach magicznych roslin. Byli to zwykli rzemieslnicy, ktorych Tordes nie zamierzal uraczyc nawet spojrzeniem. Nie interesowali go. Kucharzy z prawdziwego zdarzenia mozna bylo policzyc na palcach jednej reki, a w tym regionie bylo ich maksymalnie dwoch, w dosc podeszlym wieku. Po dziesieciu latach mogli juz dawno lezec w piachu, albo nie uczestniczyc w zyciu zawodowym. Po wygladzie kuchni wiedzial tez, ze nie moze byc to jakis nowy geniusz. Tak tez Tordes postanowil ''nowego'' przetestowac.
Justinie, z checia pomoge Tobie w kuchni. Jednak nie jestem w stanie robic tego tak dobrze jak przedtem, gdyz flora i fauna nie jest mi tak dobrze znana jak na starym terenie. Masz tu nowego kucharza, z tego co widze przyda mu sie troche dobrej starej szkoly gotowania. Moge go wziac pod swoja opieke i w czasie, gdy ja bede badal miejscowe zwierzaki by przygotowac nowe menu, on by, w jakims malym procencie oczywiscie, bylby w stanie mnie zastapic. Co do reszty, to mam nadzieje ze jestes przygotowany na koszta dotyczace prowadzenia ''porzadnej'' kuchni, bo z tego co widze to nie sa to produkty pierwszej, ani nawet 8 klasy - powiedzial Tordes wskazujac na zajaca, lezacego w kacie kuchni, ktory nie cieszyl sie zbytnia swiezoscia, co mozna bylo poznac po duzej grupie much latajacych nad nim i zapachu morza, a konkretniej starych ryb.
Tak wiec potrzeba wprowadzic tu pewne zmiany. Wolaj nowego i niech przed zachodem wysprzata te kuchnie i przygotuje zajaca, ktorego sobie Pan Alchemik zazyczyl. Ja udam sie do miasta po zakupy, bo musze uzupelnic troche swoje zapasy. - rzekl Tordes, po czym poprawil pas, i udal sie w kierunku wyjscia. Juz mial wyjsc, gdy nagle odwrocil sie i wypalil szybko na jednym oddechu do lekko zdezorientowanego Justina - Bym zapomnial! Powiedz nowemu kucharzowi, zeby przestawil patelnie nad kuchnie, zobaczyl jak wygladaja naostrzone noze, zostawilem troche porannej strawy, niech tez zobaczy jak to sie robi, jak chcesz to mozesz sobie podgrzac, wiesz jak sie to obsluguje mam nadzieje.. Aha, przygotuj pieniadze na zaopatrzenie, nowe fartuchy, bo te to ze dwadziescia lat maja a nie dziesiec, zamykaj drzwi jak sie kochasz z zona, przygotuj jakas wtepna zaliczke i rozejrzyj sie za jakims pokojem dla mnie na stale. Przekaz pozdro Mundrze. Ahoj! - po czym szybko zamknal drzwi i szybkim marszem ulotnil sie z karczmy, szczerzac swoje zlote zeby, lsniace w porannym swietle, w szerokim usmiechu, cicho pomrukujac slynna piosenke z jego stron, w jego rodzimym jezyku...
Aj szüt ä czerif, büt äj didunt szut en öficer....
mmmm,mmm,mmmm...
Offline
Ross mijał kolejne zabudowania rozglądając się bacznie i jedyne co widział to smród wszechobecnej biedoty. Nie zdążył jednak ujść wielu kroków zanim zatrzymał go nagle pewien widok.
Dwóch wysokich, odzianych w byle co mężczyzn, z czego jeden uzbrojony był w nóż, zastawiło drogę pewnemu młodzieńcowi, z wielkim wypchanym jedzeniem koszem na plecach, kierującemu się w stronę odwrotną niż Ross.
Młody! Wyskakuj z żarcia! Ryknął ten uzbrojony
Miejcie litość. Przecież on mnie zabije jak nie doniosę jedzenia na górę odpowiedział błagalnym tonem chłopak wycierając ze zdenerwowania ręce w kuchenny fartuch, który na sobie nosił.
Ty albo my gówniarzu. Wybór jest prosty. powiedział drugi łapiąc młodego za szyję Nie będę zdychał z głodu patrząc jak jakiś dzieciak łazi mi przed nosem z koszem żarcia! krzyczał rzucając chłopaka o ziemię. Z kosza wysypało się kilka warzyw. Młodzieniec zaczął zbierać je jedną ręką a drugą bronił się przed ciosami spadającymi z góry. Dwaj mężczyźni zwyczajnie zaczęli się nad nim wyżywać posyłając w jego stronę kopniaki i ciosy pięści.
Ross zawahał się przez chwilę Nikt tego nie widzi? Nie ma tu żadnej straży? Odwrócił się żeby sprawdzić czy poza bandą miejscowych tchórzy nikogo nie ma pobliżu. Mało nie podskoczył gdy pierwszą rzeczą, którą dostrzegł była postać czarnego mężczyzny. Zielarz nie wiedział kiedy Tordes pojawił się za jego plecami, ale jego obecność w takiej chwili była bardzo budująca. Kucharz przystanął zaraz za Rossem. To co widział przed sobą przypominało mu o czymś. Na twarzy Tordesa pojawił się nieprzyjemny grymas
~~<O>~~
Oto zając w warzywach Panie powiedział Justin siląc się na uśmiech myślałem, że pozna Pan kunszt mojego najznamienitszego kucharza ale niestety wyszedł gdzieś. Mimo to mam nadzieję, że posiłek Pana zadowoli. Życzę smacznego!

Offline
Dorian powoli poprawił szaty. Zanim zebrał myśli obserwowany przez niego obraz nabrał życia. Strażnicy baczniej obserwowali okolice, niewielka grupa krzątających się ludzi coraz głośniej zajmowała się swoimi sprawami. Alchemik wyrwany z zamysłu spojrzał raz jeszcze na teren dookoła karczmy.
Hmm... wygląda na to ,że jakoś tu się żyje. Cokolwiek mieszka w okolicznych lasach nie opuszcza swojego legowiska więc mieszkańcy zabudowań raczej są bezpieczni. Cóż za wyjątkowe szczęście. Taka nieudolnie zorganizowana podróż... bez większego pomyślunku, ze ślepą nadzieją ,że gdziekolwiek trafimy będzie lepiej... ehhh "głupi ma zawsze szczęście" widać mądrość w tych prostych słowach gdyż magowie mieli aż nadto szczęścia...
Skończywszy myśl młodzieniec wszedł do karczmy akurat na zamówiony przez siebie posiłek. Usiadł wygodnie, obejrzał podane danie i skinął głową by karczmarz już odszedł. Danie prezentowało się okazale biorąc pod uwagę warunki w jakich musiało powstać. Alchemik zamknął oczy i wziął głęboki wdech by dokładnie poczuć aromat dania. Oceniwszy czy posiłek nadaje się do konsumpcji i nie zawiera substancji które mogłyby mu zaszkodzić... Po zakończeniu oględzin nagle wstał od stołu wraz z talerzem. Podszedł do niemrawo wyglądających kompanów i położył talerz przed jednym.
- Może to poprawi samopoczucie. Życzę smacznego... - młodzieniec ukłonił się, uśmiechnął niczym wąż i odszedł w stronę Murdry.
Cóż to za niezmierne zaskoczenie? Dostałem czego chciałem... hmmm jak widać powodzi się tutaj... a kucharz teoretycznie gotuje zaskakująco dobrze. Może powinienem nająć kogoś takiego do pracy w kuchni... a może do czegoś innego... cóż okaże się jak smakować będzie danie moim "drogim kompanom". Mi niestety nie wypada konsumować nic od osób które poinformowane zostały kim jestem.
- Proszę przekazać wyrazy podziwu dla męża. Posiłki w tej karczmie zadowolą niejednego możnego pana. Dorian spojrzał w stronę swojego dania. - Niestety mnie to danie ominie gdyż komuś innemu przyda się bardziej. Dlatego też poproszę racje podróżne na podróż do miasta.
Alchemik poczekał przy ladzie na racje. Po otrzymaniu ich umieścił stosowną zapłatę za zamówione przez niego jadło które schował pod masywny płaszcz. Przez chwile wydawało się ,że chce coś powiedzieć lecz jedyne co zrobił to skinął głową w geście pożegnania i wyszedł z karczmy w stronę miasta.
ehhh lepiej zostawić to za sobą nie wiadomo do czego mogłoby to doprowadzić... zwłaszcza ,że mam dość problemów na głowie. Nieistotne... czeka mnie mała wyprawa... co prawda nie ide pierwszy ,ale mam nadzieje ,że osoby które mnie wyprzedziły zgarną na siebie całe zamieszanie które można spotkać na drodze.

Offline
Lord_WonskiRycerz
Uśmiech zniknął z twarzy kucharza gdy tylko zobaczył pierwsze zabudowania. Przypominające bardziej stajnie niż budynki mieszkalne, nie napawały Tordesa zbytnim optymizmem.
" No tak... Slumsy. Myślałem, że ten etap życia mam już za sobą. Gdybym wiedział, że wszystko spełznie na niczym i wyląduje znowu w takim miejscu, ominąłbym parę ciekawych wydarzeń. Miałbym przykładowo parę własnych zębów... Może nawet trzy." - tak to też rozmyślał Tordes nad złym biegiem swojego życia, nie dbając już o okolice i ludzi, którzy zaczęli spoglądać na niego. Nic w tym dziwnego. Kucharz z powodu swojej karnacji i dość ekstrawaganckiego wyglądu wzbudzał zawsze zainteresowanie tłumu. Był też do tego przyzwyczajony, mimo iż nie przepadał za tą "sławą".
Tordes przystanął, zaczął grzebać w swoim obszernym pasie, wyposażonym w ekwipunek "na podróż", wzciągnął zawiniątko, w którym znajdywały się liście mięty, szałwii, ziarenka herbaty i bardzo małe kamyczki. Tordes chwycił po dwa liście mięty i szałwii, położył je na swojej dłoni, na liściach położył trzy ziarenka herbaty, dwa małe okrągłe kamyczki podobnej wielkości, zawinął to w liście, po czym włożył to delikatnie do swoich ust. Lekko przygniatając swoimi złotymi zębami i poruszając nimi na boki zaczął rozgryzać ziarna. Słychać było lekki chrzęst kruszonych kamyczków.
Zioła i herbata były środkiem czyszczącym dla kucharza, który bardziej walczył z rdzą, niż próchnicą. Nie można jednak przymykać oka na działania lecznicze tych ziół. Może to zioła były odpowiedzialne za ten złocisty uśmiech, choć raczej jest to zasługa magicznej mazi do czyszczenia biżuterii, stworzoną przez maga Prunto.
Żując swoje zioła Tordes wznowił marsz. Nie na długo jednak, gdyż zauważył Rossa. Ross spoglądał na scenę sprzedawania łomotu przez dwójkę obdartusów jakiemuś młodemu kuchcikowi, co Tordes wnosił po brudnym, ale jeszcze rozpoznawalnym fartuchu. Na razie trwała akcja promocyjna i "sprzedawcy" prezentowali swój produkt swojej ofierze. Tordes stał ruszył w stronę Rossa, by rzucić okiem na sytuację. Ross wyglądał na zaskoczonego kiedy zauważył wreszcie, że obok niego stoi już od paru chwil kucharz. Nic dziwnego. Tordes nie poruszał się jak normalny człowiek. Lata praktyki nauczyły go poruszać się bezszelestnie praktycznie zawsze i wszędzie.
Wtem zawiniątko Tordesa pękło, i zmielone ziarna wraz z pyłem, który został po kamieniach, wysypał się z liści i pokrył język kucharza. Czarnoskóry skrzywił się mimo woli, gdyż nie było to przyjemnie doświadczenie. Chcąc szybko zapomnieć ten smak, postanowił coś zrobić. Szybkim krokiem udał się w stronę dwóch zbirów, gdzie jeden dalej kopał kuchcika, a drugi zaczął plądrować kosz. Tordes miał na tyle zły humor, że bez ceremoniału posłał kopem zaskoczonego zbira jakieś półtora metra od kosza. Zbir był zbyt zaabsorbowany koszem by zwrócić uwagę na Tordesa. Kucharz szybko spojrzał na zawartość koszyka i wyciągnął marchewkę, błyskawicznie wyciągnął nóż i szybkim machnięciem przeciął ją na pół, wpierw podrzucając ją lekko i zaczął ją jeść, wypluwająć co jakiś czas to kawałek liścia mięty, to kawałek kamyka. Wszystko to stało się tak szybko, że gdy zbir znęcający się nad kuchcikiem zauważył co się dzieje, drugi zbir już podniósł się z ziemi i patrzył wściekłym wzrokiem na Tordesa, próbując złapać oddech. Kuchcik korzystając z okazji zaczął się odczołgiwać od swojego oprawcy, niezainteresowany dalszym łomotem. Tordes widząc spojrzenia zbirów zapytał ich uprzejmie "Jakiś problem?" z miną człowieka, który kompletnie nie wie o co chodzi, wydrygnął ramionami i skrzyżował ręce, w prawej trzymając marchewkę, w lewej nóż, będący półtora raza większy niż nóż rzezimieszka...
Ostatnio edytowany przez Lord_Wonski (2010-08-22 00:55:54)
Offline
Ross nieco zaskoczony pojawieniem się kucharza i jego poczynaniami stanął w miejscu i czekał na rozwój sytuacji.
"Jakiś problem?" - znał ten ton. Takim głosem przemawia się we wszelkiej maści karczmach, gdy już wiadomo, że za chwilę w ruch pójdą krzesła, ławy, kufle i reszta wyposażenia gospody. Zielarz stwierdził, że następny ruch należy do niego. Niepotrzebny tu rozlew krwi. Szczególnie, że tamci dwaj są zdeterminowani, może być nieciekawie. Poza tym nie wiadomo czy nie ma tu gdzieś ich kolegów... No to moja kolej. Trzeba działać. Pora na trochę czadu.
Przez krótką chwilę czuł wątpliwości, bo sam ongiś rozumiał co to znaczy przymierać głodem. Co nie zmienia faktu że zachowanie tej dwójki było, używając barowego języka, czystym skurwysyństwem.
Ross wyciągnął z woreczka dwie swoje specjalne kulki. Odwinął lont i ustawił go tak, żeby był widoczny z jednej strony. Był on zrobiony ze specjalnego włókna, tak że po zapaleniu żarzył się bez kopcenia. Zapalił obydwa lonty i podszedł do zbira, który przed chwilą otrzymał potężnego kopniaka od kucharza. Zdobywając się na najsłodszy i najbardziej przymilny ton jaki zdołał, Ross rzekł:
Panie kochany, czemu tak poważnie? A przecież wystarczyło poprosić. - i nim zbir się zorientował, wcisnął mu obydwie kulki w ręce. Następnie szybko złapał kucharza za rękę i pobiegł w kierunku widniejących w oddali budynków, które wyglądały nieco lepiej niż w tutejszej dzielnicy. Po paru chwilach rozległo się głośne "BADUUMM!!!! TSSSSSSSSSSSSSS!!!" i wszystko w promieniu około 15 metrów pokrył gęsty dym.
Wreszcie, po kilkuminutowym biegu zielarz odkrył jakiś zaułek w którym możnaby się ukryć. Zanosił się śmiechem, dodatkowego powodu do radości dostarczała mu zdziwiona mina kucharza, który najwyraźniej jeszcze nie do końca się zorientował, co właściwie się wydarzyło.
Tordesie kochany, czemu tak poważnie? Nie spodobał Ci się numer z kulkami? - kończąc zdanie znowu się roześmiał.
Przechodził przez góry wierząc, że czyni dobrze. Następnie udał się do ostatniej i jedynej krypty, by odnaleźć swoje przeznaczenie.
Offline
Lord_WonskiRycerz
Tordes był tak zajęty pozbywaniem się zielska ze swojej paszczy, że to co działo się w około nie tylko nie robiło na nim wrażenia. Ba! Nawet nie zauważył kiedy zielarz wpadł na "scenę" i rozpoczął swoje przedstawienie. Nie protestował gdy Ross chwycił go za rękę, i zaczął biec z nim w stronę zabudowań... trzymając go za rękę. Za nimi cała "scena" pokryła się dymem, tyle że magik i jego śliczna, czarna studwudziestokilowa asystentka nie zamierzali dalej prowadzić przedstawienia i uciekali dalej... trzymając się za ręce. Bieg ten, niczym wycięty z jakiejś pięknej powieści miłosnej jak "Człowiek De Molka" albo " Przygody Hrabiego Segala", dla Tordesa przybierał zły obrót. Nie tylko dziwnie się czuł, ale jeszcze coś mu utkwiło między zębami. Kiedy się zatrzymali, Tordes zaczął powracać do rzeczywistości.
Pierwsze co to wyrwał z lekkim uczuciem strachu i dezorientacji w oczach swoją dłoń z uścisku zielarza. Zielarz się śmiał. Ale to nie przerażało Tordesa. To co go przerażało to zęby zielarza, które się na niego patrzyły. Poza tym Tordes z przerażeniem stwierdził, że ze świata zniknęły wszystkie kolory.
"Chyba czas przejrzeć twoją ziołową mieszankę do żucia, bo chyba "mięta" trochę się przesuszyła i jest zbyt mocna"- powiedział do Tordesa fioletowy kot przelatując obok. Tordes lekko się uspokoił po słowach latającego kota... co raczej by większość normalnych ludzi zmartwiło. Tordes jednak nie był normalnym człowiekiem. On był niesamowity. Bo czy normalny człowiek może dotykać kolory?
Tak też Tordes teraz siedząc na ziemi pukał palcem w ziemię przed sobą, co trochę zdziwiło Rossa. Efekt ziół nie był zbyt długi i już się osłabiał, także Tordes po paru minutowym biegu i po siedzeniu jakieś 5 minut na ziemi już praktycznie doszedł do siebie i zaczął już normalnie myśleć. Nie pukał już palcem w ziemię, choć nadal nie chciał wstawać z ziemi dopóki widział tego latającego kota, tym razem już szarego koloru.
"Jak zobaczę tego przeklętego kota raz jeszcze... Zaraz, zaraz...A kuchcik, a te tanie rzezimieszki? Co z nimi?"- pomyślał Tordes rozglądając się wokół siebie i zauważając że Ross patrzy na niego dziwnym wzrokiem. Zignorował zielarza i powoli wstał z ziemi i się otrzepał.
"Może to i ja byłem "nieobecny", ale to ten przeklęty zielarz nawet nie postarał się by zabrać kuchcika, a ja nie zamierzam siedzieć i gotować strawy dla karczemnych pijusów całe dnie". Tordes rozruszał nogi, przekręcił głowę tak aż trzasnęła szyja i rzekł: "Nie ma kuchcika, nie ma obiadu, więc prowadź do miesca jatki zielarzu!".
Na twarzy Tordesa pojawił się grymas niedowierzania i rozbawienia. Ostatnia rzecz jaką się spodziewał to rymowanie.
Tordes od tego dnia odpuścił sobie żucie tych ziół, ale za to zaczął przyrządzać z nich napar... I co najważniejsze, zmienił porę zażywania z kiedy bądź na tylko przed snem.
Jednak w tej chwili rozglądał się i czekał na uzyskanie informacji od Rossa gdzie jest miejsce bójki, bo jak sądził kucharz, jego przyszły "uczeń" może skończyć naukę o wiele szybciej niż przypuszczał...
Offline
Zielarz patrzył na kucharza z rosnącym zdziwieniem pomieszanym z zainteresowaniem. Tordes siedział z pustym wzrokiem i pukał palcem ziemię przed sobą. Dla Rossa wyglądało to jak zachowanie zawstydzonego chłopca, który przed chwilą dał się ponieść chwili, a teraz nie wie co ze sobą zrobić. Już miał powiedzieć coś w stylu: "Tordesie kochany, bardzo Cię lubię, ale nic z tego nie będzie. To, że trzymałem Cię za rękę wynikało z tego, że tak mi było najłatwiej wyciągnąć stamtąd Twoje szanowne jestestwo . Poza tym wolę jednak dziewczęta. Nie miej do mnie żalu, ja przecież..."
"Nie ma kuchcika, nie ma obiadu, więc prowadź do miesca jatki zielarzu!". - głos kucharza przerwał mu rozmyślania nad usprawiedliwieniem się.
Zielarz westchnął, po czym wskazał na zachód.
Jakieś 10 minut piechotą. Prosto. Jak w mordę strzelił. Ja niestety z Tobą nie pójdę, mam pracę. Połażę tu sobie i popatrzę trochę.
Po chwili namysłu dodał:
Nie bądź na mnie zły. Potraktuj to jako test dla kuchcika. Jeśli całe miasto tak wygląda, to niestety będzie musiał sobie radzić z takimi sytuacjami. No i nie zawsze w pobliżu będzie Pan "Dlaczego Tak Poważnie" z Dymowymi Kulkami. Trzymaj się, do zobaczenia mam nadzieję, że jeszcze dziś.
Następnie, nabił na nowo fajkę, która już w międzyczasie zdążyła zgasnąć i udał się w kierunku zabudowań w poszukiwaniu jakiegoś targu.
Podążając wzdłuż ulicy podśpiewywał pod nosem:
"Oooo, czym jest miłość?
Kochana nie rań mnie
nie rań mnie
nigdy więcej"
Przechodził przez góry wierząc, że czyni dobrze. Następnie udał się do ostatniej i jedynej krypty, by odnaleźć swoje przeznaczenie.
Offline
Lord_WonskiRycerz
Zielarz westchnął, po czym wskazał na zachód.
Jakieś 10 minut piechotą. Prosto. Jak w mordę strzelił. Ja niestety z Tobą nie pójdę, mam pracę. Połażę tu sobie i popatrzę trochę.
Tyle Tordes chciał usłyszeć. Dalsze przemówienie zielarza kucharz sobie odpuścił. Usłyszał tylko, że Ross nie zamierza wracać po kuchcika i że Ross sam siebie nazywa "Pan Dymiące Kulki". " Taa. Mnie to przeszło po dziesięciu minutach, ten pacjent jest już nie do odratowania. Ale to nie ważne teraz, później mu zrobię jakąś potrawkę z grzybami i jadem kobry, czas iść po kuchcika"- i z tą myślą Tordes oddalił się we wskazaną przez zielarza stronę.
Tordes nie wypowiedział nawet słowa mijając się z zielarzem. Na jego twarzy malowała się złość i chęć do fizycznych aktywności, głównie z silnymi i szybkimi ruchami rąk i nóg. Zamierzał wyżyć się i przelać swoje uczucia na kogoś przy pierwszej lepszej okazji. Krótko mówiąc... był diabelsko głodny. A nie ma nic gorszego, niż głodny kucharz.
Nie każdy może zdaje sobie sprawę z niesamowitości fauny i flory tego wspaniałego świata, ale tam gdzie jest magia, dzieją się różne rzeczy, a ziemia która rodzi rośliny i zwierzęta, jest przesączona magią tak samo, jak i ludzką krwią. Większość z roślin nie ma specjalnych zastosowań, ani też zwierzęta nie są magiczne. Psy, konie, świnie, bydło, dęby, sosny... Wszystko to było zwyczajne. Jednak nawet zwykłe rzeczy po połączeniu z innymi mogły wzbudzić wewnętrzną magię w nich zawartą. Na tej zasadzie opiera się między innymi alchemia i zielarstwo. Dzięki temu ostatniemu Tordes odkrył, do czego zdolne są zioła, których używał już od jakiegoś czasu. To odkrycie miało być dla Tordesa dochodowe, jednak w tej chwili po głowie chodził mu tylko kurczak masala, którego zamierzał sobie przyrządzić po dorwaniu kuchcika i rzezimieszków.
Po szybkim marszu Tordes był już prawie na miejscu. Dym już dawno się ulotnił, jednak wzbudził on ciekawość tłumu, który teraz coś oglądał. Gapiowie zbili się w okrąg, lecz Tordes nie był w stanie zobaczyć co się dzieje.
"To szaleństwo!"- usłyszał jak krzyczy ktoś z tłumu. Na twarzy Tordesa pojawił się złośliwy grymas. "Szaleństwo? Nieee, mój drogi..." - powiedział kucharz cicho, jak gdyby do siebie. Sprawdził, czy nóż łatwo wychodzi z pochwy i ruszył w stronę tłumu z uśmiechem, przy którym szaleniec wydawał się mnichem modlącym o pokój na ziemi...
Offline